Niestety, tym razem udało nam się nie znaleźć dębu tylko dlatego, że nie przeczytałam tytułu legendy i nie wiedziałam czego szukam :-o Gdy kilka lat temu odwiedzaliśmy rzeźby robiliśmy to od "dupy strony" i wszystko wyglądało inaczej ;-P
Zatem zdjęcie archiwalne zostanie wrzucone (z 2010 lub 11 roku) :-D
"Na dworze Szpekoviusa w Sztenbachu już drugi rok z rzędu był nieurodzaj. Ze zboża więcej plew niż ziarna, zwierzyna padała lub chorowała, a mazurski lud najbardziej bał się głodu, złego powietrza i wojen.
O wojnie mówiono nieustannie, widziano konnych w kolorowych przyodziewkach, niebezpiecznych zwłaszcza zimą, gdy to sunęli do własnego kraju źli, głodni i zziębnięci, zrywając skoble spichlerzy, i grabiąc biedną ludność mazurską.
To dlatego rygle bramy do sztenbachowego obejścia zakładano na noc.
Któregoś wieczoru zawyły psy, a łomot w bramie postawił wszystkich na nogi. Pan nakazał otworzyć.
Gdy parobkowie uchylili bramę ich oczom ukazały się dwie sylwetki jeźdźców, oszronionych, skulonych w siodłach. Wyjaśnili, że szukają pomocy, gdyż generalska kareta utknęła w śniegu.
Szybko skrzyknięto ludzi, zabrano kołodzieja, kowala, stelmacha i ruszono na pomoc.
W świetle ogniska naprawiono karetę, a jeden z parobków zmontował pod dębem ławeczkę, na którą opadł zmęczony podróżą generał.
Na resztę nocy ruszono do Sztenbachu, a gdy tylko jasność poranka przebiła się przez szyby okien, zaczęto przygotowania do drogi.
Wojsko kierowało się na Lec i dla skrócenia drogi postanowiono jechać przez zamarznięte jezioro Żywy.
Tuż przy Krzy, bagiennej wyspie, której największy mróz nie ścinał, cienki lód się załamał i kareta bezgłośnie zsunęła się w toń a za nią konie. Ledwo udało się ludzi z niej wyciągnąć.
Pan ze Sztenbachu nie pozwolił parobkom ratować karety:
-To jest pochówek historii- rzekł. -Nie wolno bezcześcić nagrobków.
Gdy nastała wiosna młody parobek, ten sam który zrobił drewnianą ławeczkę pognał do wielkiego dębu, wspiął się na palce, wyciągnął ostry nóż i wyciął w miąższu drzewa dużą literę N.
Bo pan Szpekovius nazwał tych kolorowych wojaków armią Napoleona...
Dziś napoleońskie ślady jakby się zatarły, a może fragment historii mazurskiego zakątka po prostu pobladł, stał się zbyt odległy."
W drodze do następnej legendy. którą będzie "Diabelski kamień z puszczy" spotkaliśmy odwiecznych strażników pól ;-)
Są tak uroczy, że nie sposób było nie pstryknąć im fotki :-)
Wczoraj wyruszyliśmy w dalszą podróż pt "Szukamy legend", ale po 7 km zdechł Jackowy rower... tzn łańcuch zdechł :-( Nie dziwię się w sumie, był wymieniany w zeszłym roku a my tylko w tym przejechaliśmy już ponad 5 tys km :-) Nic nie jest wieczne...
Mamy jeszcze mojego wysłużonego Enduro, więc ciąg dalszy legend nastąpi :-D
Grażyna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz