2 grudnia 2018

Moj drugi kaszubski Stolem

Jacek:
W tym roku ponownie 12 biegów Kaszubskich w ramach cyklu "Kaszuby Biegają" + dwa Parkruny i bieg niepodległości w Poznaniu. Bardzo mało treningów, przeważnie to starty były moimi jedynymi treningami, więc dobrze, że się na nie zapisałem.
Tym razem udaliśmy się na Galę kończącą cykl odebrać Stolema.


To mój drugi Stolem 😊



Cyklów odbyło się już sześć.
Jak to dziwnie było zobaczyć ludzi w garniturach i sukienkach, których widywaliśmy przez cały rok w ubraniu biegowym.


Grażyna:
Nie mam zbyt wielu porównań biegowych, bo szybko upadłam kontuzyjnie, ale Kaszuby Biegają, dla mnie, to czysta przyjemność i wielki szacun dla organizatorów 💓
Mam nadzieję, że nigdy nie staną się taką masówką jak np Poznań Maraton.
Na Gali, niestety, nie zostaliśmy do końca, ale to co udało nam się ogarnąć było bardzo przyjemne, a łezka w oku zakręciła się przy podziękowaniach dla pana Henryka Miotka.
To właśnie dzięki jego determinacji cykle odbywają się od 6 lat.
Jacek w prezencie urodzinowo-świątecznym dostał opłacony kolejny cykl na 2019 rok 😃
i będą już trzy Stolemy 😄


Jacek:
Na zakończenie dołożę relację z "3 Bieg Niepodległości w Poznaniu"
11.11.2018 roku, w gronie 25 tysięcy innych biegaczy wziąłem udział w poznańskim Biegu Niepodległości.
Jak na taką masę ludzi, impreza została ogarnięta rewelacyjnie.
Start w siedmiu strefach zgodnie z możliwościami zawodników, by nikt się nie plątał pod nogami i nikogo nie zadeptać.
Strefy nawiązywały do powstań w walce o niepodległość na przełomie 124 lat.
I strefa - elity - nawiązująca do powstania wielkopolskiego w 1794 roku.
II strefa czasowa 35 - 39:59 min - powstanie wielkopolskie z roku 1806
Kolejne nawiązywały do powstań w latach 1830, 1846, 1848, 1863, aż do ostatniego w roku 1918 zakończonym odzyskaniem niepodległości.
W tej strefie startowali ci, którzy mieli się tylko zmieścić w limicie czasowym wynoszącym 90 minut od przekroczenia linii startu.

Biegacze jak zwykle utworzyli wielką biało czerwoną flagę z koszulek. Po za kilkoma daltonistami, udało się



Start jak i bieg był w tłumie. Pomimo wypuszczania kolejnych stref co 4 minuty już po kilkunastu minutach biegu, grupa w której biegłem dogoniła końcówkę wcześniej startujących i zaczęła wchłaniać grupki biegaczy wolniejszych, a startujących w nie swoich strefach.
Takie grupki wyprzedzałem aż do samej mety.
W tym roku jechałem tam z nadzieja zmieszczenia się w czasie 50 minut. Niestety, mój czas netto to  51:51 minut a w zeszłym roku 51:37.
W ubiegłym roku jak i teraz druga połowa biegu była o około 40 sekund wolniejsza od pierwszej, więc biegłem na granicy moich możliwości.
Startujących dopingowały cheerleaderki


a na mecie czekały rogaliki marcińskie w wersji mini 😂


Pomimo wzorowej organizacji nie wszystko odbyło się według oczekiwań.
Na trasie zasłabł 58 letni biegacz i mimo natychmiastowej pomocy udzielonej przez służby medyczne, zmarł.
Badajcie się!

Grażyna:
O tak! Koniecznie się badajcie. Nigdy nie wiadomo co w naszych organizmach zgrzyta 😕
A Tobie Kochanie GRATULUJĘ pięknego medalu 💕



Grażyna i Jacek

21 października 2018

Po trzech latach


Pobiegłem, pierwszy po trzech latach przerwy, parkrun z nowym rekordem życiowym.
Przez te trzy lata nie biegałem takich krótkich dystansów i nie wiedziałem jak się zachować.
Czy mam biec najszybciej jak potrafię, czy jednak konieczne będzie rozkładanie sił.
Tym razem jak we wszystkich ostatnich biegach towarzyszył mi Fado, który pomógł mi w mojej życiówce.
Pociągnął pierwszy kilometr na tempo 4:31 jakby chciał wszystkich wyprzedzić. Niestety, moje nogi tak szybko nie niosą jak jego łapy i prędzej się nie dało. Ponadto wydolność też mam słabszą niż on i na drugim kilometrze nieznacznie musiałem zwolnić. Wyszło 4:42, trzeci 4:54. Biegnąc czwarty kilometr chciałem trzymać najlepsze tempo jakie byłem w stanie, wyszło tak jak na drugim 4:42. Ostatni, nie wiem, gdyż moje endo policzyło cały dystans jako 4:91 km a czas według organizatorów to 22:40.
Dotychczasowy parkrunowy rekord na tej samej trasie to 23:34. Jestem pewny, że wiele zawdzięczam Fado. Nie ma to jak bieg z psem, który narzuca tempo.
Dla kolejnego sprawdzenia się, pojechaliśmy wczoraj na parkrun w innej lokalizacji.
Niestety, nie ukończyłem biegu.
Nie znałem zupełnie trasy, ani okolicy.
Biegacze parkrunowi mieszali się z innymi. W pewnym momencie stwierdziłem, że coś jest nie tak, więc zatrzymałem się i spojrzałem na endo.
Miałem już sporo ponad 5 km, meta niewiadomo jak daleko, a ja robiłem już trzecie kółko w okół zbiornika wodnego. który trzeba było obiec. Nie udało mi się trafić ponownie na trasę. Z trudem znalazłem nasze auto i czekającą Grażynkę.
Okoliczności przyrody widokowo były fajne.
Może spróbuję jeszcze raz... 😜




Jacek.

27 września 2018

I przyrzekam, że Cię nie opuszczę aż do śmierci!

Pierwszej mojej czy Twojej, tego nie wiem 😊
Ale do śmierci będę z Tobą, obok Ciebie, każdego dnia będziesz zaprzątał moje myśli i miał specjalne miejsce w sercu mym, Fadziochu kochany 💟
To nie po Ciebie jechaliśmy, ale Ty nas sobie wybrałeś. Wiedziałeś co robisz 😉
Wiedziałeś, że nawet jak zeżresz nam pół chałupy to i tak Cię nie zawieziemy z powrotem do schronu. Wpadaliśmy na różne pomysły, żeby zabezpieczać się przed Twoimi zębami, ale średnio cokolwiek pomagało.
Niedługo minie rok jak jesteś z nami i jest już lepiej 👱 chociaż nadal zabezpieczamy szafki żebyś z nich wnętrzności nie wypruwał i nadal wchodzimy do domu z lekkim stresem co możemy zastać...


Ostatnio wpadliśmy na pomysł, że sprowadzimy Ci kumpla, no żebyś nie czuł się taki samotny (w końcu koty są 3, mają siebie) i żeby ten lęk separacyjny się zmniejszył.
I zobaczyłam te błękitne oczy 👀



Zadzwoniłam, umówiłam się i pojechaliśmy na spotkanie z Bobo 😍
Bobo to szczęściarz. Został wyrwany ze schroniska jako szczeniak przez cudowną wetkę, z jeszcze cudowniejszym serduchem. Dom był szukany nie dlatego, że się znudził, ale po to żeby zrobił miejsce bardziej potrzebującemu psu. Pani Marika przygarnia głównie staruszki 😃
Fado i Bobo zaprzyjaźnili się niemal natychmiast. Pobiegali, pohasali i umówiliśmy się na za 2 tygodnie, że zabierzemy Bobasa do nas na weekend, aby się przekonać czy damy radę: my i psy również. Bardzo się cieszyłam, że Pani Marika stwarza nam taką możliwość.
Wróciliśmy w umówionym terminie i co?
Ano Fado jakiś bez entuzjazmu, nasza piękna wetka też, kilkuletni synek wtulony w mamę i JA - ta straszna, która chce z domu wyrwać psa 😞
Wiedziałam, że Bobuś zostaje, że dla domowników Bobo jest bardzo ważnym członkiem rodziny.
Nie poczułam żadnego żalu, wręcz odwrotnie, ucieszyłam się, że to tak szybko wypłynęło i zaoszczędziliśmy stresu wszystkim, a najbardziej psom 😊
Bardzo dużo zyskaliśmy: cudownego lekarza dla naszego zwierzyńca zaledwie 13 km od domu 💗
FOX klik i do tego również mobilnego 😉

Chłopcy chyba zrozumieli, że wszystko zostaje po staremu bo jakby się rozkręcili 😜


Tak więc Fado w swym gatunku pozostaje nadal jedynakiem 💃
Ale chyba nie ubolewa nad tym...
Niedługo odwiedzimy kolegę to sobie pobrykają 😀


Chodzimy na spacery


Biega ze swoim panem


Poluje na sarny... 😠😈 (no dobra, płoszy je 😝)



Następnie studzi zgrzane członki zażywając kąpieli błotnych 😂


a czasem i tych przymusowych, doprowadzających do względnej czystości, które (jego zdaniem wyrażonym miną) nie sprawiają tyle radochy co błoto 😏


Oczywiście również rowerem jeździmy 😆


i pływamy (zapomniałam stroju 😝)


Spędzamy razem wspaniałe chwile i za nic w świecie bym Cię nie oddała. Nikomu.
Nawet nie wiesz, moja psinko, ile razy poprawiłeś mi nastrój (a ile wkurzyłeś!), czasem wystarczy Twoje tępe spojrzenie, żebym się śmiała do łez 😂
Jesteś mądrym psem, ale rozpieszczonym przeze mnie do granic możliwości 💗 i zapewne tak już zostanie.
Nie potrafię się na Ciebie złościć...
I bardzo mi przykro, kiedy muszę Cię zostawiać (idąc do pracy) na wiele, wiele godzin.
Niestety, muszę pracować żebyś miał godne życie 😉 Ty i kotełki 😊
Niedługo będzie pierwsza rocznica naszego wspólnego życia i już dziś mogę Ci obiecać smaczny mięsny tort typu BARF, który sama dla Ciebie zbilansuję 😎
Niech Twoje łapki, pieseczku, jeszcze długo, długo stukają o podłogę 💕💕💕



Twoja Rodzina 💑

21 września 2018

Złota Góra

Jacek:
Złota Góra to wzniesienie o wysokości 235 m n p m, w paśmie morenowych wzgórz szymbarskich. Tyle formułki. Jest to bardzo ładne miejsce widokowe.
Oprócz Pomnika Bohaterów Ruchu Oporu,


jest tu wieża widokowa i jezioro, wokół którego, co roku organizowany jest bieg na 10 km.
Ponadto w każdą pierwszą niedzielę lipca organizowany jest tam festyn kaszubski, zwany świętem truskawki lub truskawkobraniem.


Jest to największa impreza plenerowa na Kaszubach. W 2005 roku, w ciągu jednego dnia sprzedano prawie 2 tony truskawek. Do tej pory rekordu tego nie pobito, choć  niewiele brakowało.

Grażyna:
Złota Góra to rzeczywiście piękne krajobrazowo miejsce. Pierwszy raz trafiliśmy tam nie na bieg, a podczas wycieczki rowerowej.
Lubię tam wracać... 😊


posiedzieć na schodach... 😜


powdychać dym ze skwierczących kiełbasek z rożna... - dla biegaczy 😏


popatrzeć na moich dwóch wariatów...  💕


Tak zwyczajnie lubię to miejsce.

Jacek:
My w tym roku, tak jak i w poprzednim, byliśmy tam na biegu.


Trasa w około jeziora Brodno Wielkie.
W ubiegłym roku biegłem sam uzyskując czas 48:22 i 128 miejsce ( nie wiem czy brutto, czy netto) a w tym roku z Fado mieliśmy czas 47:22 brutto i 47:03 netto z miejscem 113.
Pewnie Fado mi trochę pomógł. trasa dosyć wymagająca o zróżnicowanej nawierzchni i długimi podbiegami.


Grażyna:
Kiedyś Cię zdyskwalifikują za doping 👾😅😝


Grażyna i Jacek

9 września 2018

Urlop, urlopik, urlopuńcio :-D

Grażyna:



I wszystko jasne!!!
Nasz mini urlop zaczął się w środę ok 10 (moment wyjazdu) i zakończył w niedzielę ok 16 (powrót).
To był cudowny, intensywnie spędzony czas 😍
W drodze...


Oczywiście pierwsze kroki skierowaliśmy TUzwyczajnie nie mogło być inaczej 😅


Polecamy to miejsce z czystym sumieniem! Od lat nic nie zmieniło się w smaku, są tak samo pyszne jak 5 lat temu 😋
Po takim kebabie zawsze jest moc! 💪💪💪
Następne kroki skierowaliśmy nad Niegocin. Taki był plan, iść tam gdzie kochaliśmy przebywać 💖







Nie wiem co musiałoby się wydarzyć, żebym przestała kochać to miejsce...
Tam jest mój dom, bo "dom mój gdzie serce moje"!


Pierwsze dwie noce spaliśmy u Beatki, kociętnikowej mamy 💓
O Bracie Kocie i kociętniku pisałam już nie raz.
W środę po pierwszym oblocie miasteczka (tam komunikacja nie jest potrzebna, wszędzie można dojść na własnych nogach, tudzież dojechać na rowerze GROM 😀), pojechaliśmy do Beatki na pyszną tartę i pierogi. Spotkaliśmy się także z Marią, jeszcze "większą" kociętnikową mamą 💓
Było super, dziękuję kobietki 😙
Wieczorem, mi i Beacie, bananowy uśmiech nie schodził z twarzy 😜


Noc przespałam jak niemowlę, już nie pamiętam kiedy ostatni raz tak dobrze mi się spało...
W czwartek wstaliśmy ok 9, zjedliśmy śniadanie i myknęliśmy do Pozezdrza, miejsca, gdzie jeszcze 3 lata temu mieszkaliśmy.


Jacek miał w planie bieg z psiurem,


a może nawet pisiorem... 😂


Natomiast ja powędrowałam na swoje ulubione ścieżki i ścieżynki 😍

                                      



Jacek przebiegł 7 km, ja tyle przeszłam już nie z jednym, a z pięcioma bananami na twarzy.
Czułam się wspaniale! szczęśliwa! u siebie!
Nareszcie wiem co dolega mojej psyche 😇

Oczywiście Jacek szybciej skończył bieg niż ja spacer, więc przyszedł po mnie na rozdroże 😉

Po spacerze i biegu pojechaliśmy do Węgorzewa.
Obiadek zjedliśmy TU, ale mocno nas rozczarował 😣
Porcje w stosunku do ceny ok, ale mięsa chyba nikt tam nie potrafi robić. Swoją porcję schabu i karkówki oddałam psu (nie powinnam tego robić, wiem), bo miałam wrażenie, że szybciej podeszwę buta będę w stanie przeżuć 😛
Do tego łódeczki z ziemniaków kupione w L albo B i surówki.
No dobra, piwo było ok 😤


Po obiedzie poszliśmy pokłonić się Mamry 💞




Piękny spacer w piękne miejsce i to nic, że nogi wchodziły nam w cztery litery 😏
Czwartek dobiegał końca, wróciliśmy do Beatki.
Czekała na nas przepyszna carbonara tak pikantna, że następnego dnia trudno było się załatwić bez pieczenia w okolicy... no w okolicy.



Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, zrobiliśmy sobie psychoterapię w wersji mini light i poszliśmy spać ok północy 😮

Piątek był częściowo dla Kociętnika BRAT KOT. Pogoda też raczej barowa (ale tylko tego jednego dnia).
Pomogłam trochę Beatce przy porządkach - oj jest co robić przy 70 kotach 😎
Każdy chce pełną michę i czystą kuwetę... i głaski oczywiście 😊
I każdy kto nas czyta może wesprzeć kotełki karmą, żwirkiem czy grosikiem 💕 albo zadzwonić, napisać i zapytać co potrzeba w pierwszej kolejności 😃




Fado odwiedzał braci mniejszych bez pewności siebie... No cóż, mieć w domu zapach 3 kotów, a czuć 70 to zapewne "niewielka" różnica 😂


Ja - zabrałabym do domu przynajmniej ze trzy... gdyby nie zdrowy (?) rozsądek 😜



To maleństwo ze zdjęcia skradło moje serce i naprawdę żałuję, że nie mogę go zabrać...
Kiedy ja przytulałam koteczki, Jacek przeprowadzał nas od Beaty do wykupionego pokoju. 
Może niezupełnie wykupionego, ponieważ na ten nocleg była licytacja w Kociętniku i nam się udało 😆
Nocleg na licytację wystawiło http://nocleggizycko.pl/ 
Z czystym sumieniem miejsce godne polecenia, tym bardziej, że mamy porównanie jeżdżąc tu 
i ówdzie.

Tego dnia zjedliśmy kebaba u Turka przy Warszawskiej. 
Kebab duży, świeży, ale zupełnie bez smaku 😦 a szkoda, bo droższy od tego naszego ulubionego, a kubki smakowe nie były zadowolone 😕

Jednak przez dwa dni mieliśmy siebie tylko dla siebie...
To było piękne 💕 
Tyle miłości, czułości i... wspomnień 😍
Bez pośpiechu, stresu, sprzątania, gotowania i napięć 😀

Sobota przyszła tak samo szybko jak czwartek i piątek 😢
Pojechaliśmy do Harszu.
Jacek na treningową piętnastkę,


ja na spacer.



Harsz to mała, ale bardzo malownicza wioska, położona nad jeziorem Harsz, w której zawsze wyczekiwałam przylotu bocianów wiosną. Od 20.03. każdego roku jeździłam rowerem, żeby cieszyć się oznakami wiosny 😊
Zazwyczaj przylatywały ok 25.03.
Tu nawet krowy są bardziej przyjazne 😤


W drodze powrotnej bardzo chciałam zobaczyć jedno miejsce... moją NAJUKOCHAŃSZĄ ścieżkę biegową. To właśnie na niej tłukłam dziesiątki km przygotowując się do półmaratonu, a później maratonu


Czuliśmy się już trochę zmęczeni. Odwiedziliśmy jeszcze Wzgórze Brunona (moje ulubione miejsce "ucieczek" gdy było mi źle), z którego roztacza się piękny widok na Niegocin.
Zjedliśmy kolejnego kebaba w naszym ulubionym miejscu, Jacek zapłacił podatek od marzeń 😂 


i wróciliśmy do pokoju odpocząć.

Niedziela była już tylko dniem pożegnalnym.
Wstaliśmy rano, zjedliśmy śniadanie i poszliśmy na ostatni spacer...




Ciężko rozstawać się z ukochanym miejscem, ale czekały na nas obowiązki.
Myślimy o powrocie TAM na starsze lata 💕 i na ZAWSZE! 😍


Każdy może mówić za siebie, ale dla mnie to miejsce ma szczególny wydźwięk. 
To w Giżycku przeżyłam najpiękniejsze chwile swojego życia, ale i też te bardzo ciężkie.
Jestem szczęściarą! Wiem, gdzie jest mój dom, moje miejsce na ziemi... 


Do widzenia domku wkrótce 💞


Jacek:
Trudno mi cokolwiek napisać, gdyż Grażynka napisała o wszystkim. Czekałem na ten wyjazd. Giżycko nie jest moim rodzinnym miastem, ale kilka lat tam mieszkałem, pracowałem i poznałem te okolice, jak bym się tam urodził.
Miasto "żyje" w sezonie letnim, poza sezonem zamiera.
O godzinie 20 ulice pustoszeją, miasto śpi.
To jest bardzo fajne dla tych co lubią ciszę i spokój, a nie chcą wyjeżdżać na wakacje, bo wakacje "przyjadą" do nich.
A takich ścieżek biegowych jakie są w Pozezdrzu próżno szukać tam gdzie teraz mieszkamy.
Na pewno w przyszłym roku też będziemy chcieli tam pojechać, może uda się na trochę dłużej odwiedzając jeszcze parę miejsc za którymi tęsknimy.



Grażyna i Jacek