27 lutego 2017

Tęczowy Most...


To tylko pies...

To tylko pies, tak mówisz, tylko pies...
A ja ci powiem
Że pies to czasem więcej jest niż człowiek
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie
A kiedy się pożegnać trzeba
I psu czas iść do psiego nieba
To niedaleko pies wyrusza
Przecież przy tobie jest psie niebo
Z tobą zostaje jego dusza

O Lusi i jej przybyciu do nas pisaliśmy TU
Miała wówczas prawie 8 lat i zakładaliśmy, że będzie z nami przynajmniej drugie tyle...
Ale życie jest nieprzewidywalne i często doświadcza nas bardzo boleśnie.
Lusia źle się poczuła, zwracała, przestała jeść, a potem pić. 
Po rtg było podejrzenie nowotworu w okolicach żołądka, po usg, że zjadła coś, co się nie strawi 
i trzeba operować.
Dostawała kroplówki, antybiotyk, leki przeciwwymiotne i w ciągu 2 tyg trafiła na stół operacyjny. 
Lekarze uprzedzali mnie, że różnie jej organizm może zareagować na narkozę, ale innego wyjścia i tak nie mieliśmy, bo groziła jej śmierć głodowa w męczarniach.
17.02. zawiozłam ją do lecznicy i czekałam na telefon.
Ok 19 zadzwonił Pan doktor, zadowolony z przebiegu operacji, mówił, że Lusia to wspaniały pies, że chodzi, wyszła siusiu, zjadła jakąś papkę i ogólnie jest super.
Nic nie zapowiadało tragedii...
18.02. rano jechaliśmy ją odebrać. Gdy weszliśmy do gabinetu mina Pana doktora nie zapowiadała niczego dobrego. Usłyszałam jak skomle w pomieszczeniu obok na dźwięk mojego głosu.
Wołała:"jestem tutaj!"
To co usłyszeliśmy od lekarza było straszne, ale to co zobaczyłam, nie do opisania.
Psinka leżała na podkładzie, nie miała nawet siły podnieść głowy, nie zamerdała ogonem, była już na morfinie.
3 godz po telefonie z lecznicy nastąpiło załamanie organizmu i nic już nie działało.
Lusia odchodziła...
Obiecałam jej w piątek, że po nią wrócę, że musi być dzielna...
I wróciłam... ale tylko po to żeby się z nią pożegnać.
O godzinie 13 dostaliśmy informację, że skrócono jej cierpienie.

Była z nami dwa i pół roku.
Podróżowała w plecaku, gdy jeździliśmy przez Polskę na rowerach, autem na Jackowe biegi.
Towarzyszyła nam prawie zawsze.
I nagle jej zabrakło...
Codziennie słyszę jej dreptanie, a gdy szczeka pies sąsiadów to mam wrażenie, że to ona. 


Nauczyła nas innej wrażliwości, cierpliwości, miłości, odpowiedzialności, empatii do zwierząt.
Bywały i dni gorsze, kiedy czasami okazywaliśmy zniecierpliwienie i nie mieliśmy ochoty na jej czułości, których Lusia NIGDY nie miała dość.
Ona zawsze była blisko nas, blisko człowieka...

Nigdy nie okazywała zniecierpliwienia czy agresji wobec człowieka czy innych zwierząt.



Była psem idealnym! Nawet gdy szukano jej żył (które po odwodnieniu pękały jak szalone) na kolejną kroplówkę, wykazywała dużo spokoju.
Mimo bólu jaki czuję, chciałabym za chwilę pomóc kolejnemu psu. Jacek też chce.
Lusia była psem wystawowym i dającym kasę w okresie rozrodczym. Jeszcze jako prawie 8-mio latka została zapłodniona aby wydoić z niej kasę. 
Świat ludzki jest okrutny! i zrozumieliśmy to właśnie dzięki niej.


Bardzo za Tobą tęsknię Lusiaczku <3


To ostatnia wspólna fotka, zrobiona dzień przed odwiezieniem jej na operację...

Wiem, że teraz jest szczęśliwa za Tęczowym Mostem, że opiekują się nią inni Bracia Mniejsi, że nic już ją nie boli i mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy i nie będzie pamiętała o moich fochach.
Chciałabym, żeby KAŻDY człowiek wreszcie zrozumiał, że pies, kot czy inny udomowiony zwierz to nie zabawka! To stworzenia, które czują i są uzależnione tylko od nas.


Nie mogę uwierzyć, że w te jej wierne, piękne czarne oczy, mogę spojrzeć już tylko na zdjęciu ;-(
Bądź szczęśliwa moja Kochana Dziewczynko :-*



"A gdy się wypełniły dni i umrzeć przyszło latem,
przez most tęczowy przeszły psy. - Równiutko. Łapa w łapę.
Od łap tysięcy dudnił most, deszcz krwawy smagał ziemię,
a one szły, i szły, i szły, ból niosąc i cierpienie.
Anioł zastukał w boże drzwi: - Mój Panie, już są blisko" -...
Popatrzył w oczy pełne łez, choć przecież znają wszystko.
U zejścia z mostu stanął Bóg - pobladły, wargi drżące - 
- jak tu utulić wszystkie psy, gdy idą ich tysiące?...
Jakimi słowy błagać ma Bóg psy o wybaczenie 
za to,że wierząc w obraz swój, dał człowiekowi Ziemię?"

Grażyna

21 lutego 2017

Ponownie ZRÓB TO SAM! :-P

Jacek:
Wiosna tuż, tuż...
Postanowiłem ugościć na naszej działce ptaszki, które zredukują nam trochę liczbę komarów :) i innych działkowych szkodników!
Dostępny materiał: deska 60 x 11 cm i trochę ścinków. Deskę przeciąłem pod ukosem by powstały ściany boczne i odciąłem niepotrzebny kawałek.



Ze ścinków wyciąłem pozostałe ściany, dach i  podłogę


Budka będzie dla malutkich ptaszków. Sikorki, wróble, pleszki, muchówki, mazurki.
Otwór około 3 cm. + - 3 mm i podłodze 11 x 11 cm, by większe ptaki się tam nie wprowadziły.
Dla nich będzie druga budka, o większym metrażu ;-)

Jedna część musi być otwierana by po sezonie lęgowym wyczyścić po byłych lokatorach
i przygotować następnym. Może to być przednia ściana. Ja zdecydowałem się na zdejmowany dach.


Niektórzy montują pod otworem kijek. Niby ułatwi to ptaszkom wchodzenie do budki.
Ptaszkom nie jest on do niczego potrzebny, za to drapieżnik, np. kot, ma łatwiejsze zadanie by się tam zaczepić i sięgnąć łapą do środka, albo sroka dziobem.
Kijek zrobiłem, ale w środku, pod otworem :-)


Ptaszek będzie miał na czym stanąć, za to drapieżnikowi utrudnię włożenie łapy czy dzioba.

Budka w stanie surowym zamkniętym :-D


Dojdzie jeszcze zaszpachlowanie widocznych wkrętów i będzie można umieścić ją na drzewie przy działce. Wysokość nie mniejsza niż 3 m od ziemi, bo ptaszki nawet tam nie zajrzą...
Nie jest to może dzieło sztuki ale ja nie jestem stolarzem. Nie mam potrzebnych umiejętności i narzędzi. Może to się zmieni bazując na próbach i błędach.

Grażyna:
Ja też nie mam papierów kucharskich, a gotuję, a Tobie nawet smakuje :-p
Nie jestem pielęgniarką, a robię zastrzyki... itp, itd.
Czasami wystarczy chęć.
Lubię jak tak sobie coś wymyślasz, dłubiesz, tworzysz, nawet jeśli potem krytykujesz, zupełnie niepotrzebnie :-*


Grażyna i Jacek

7 lutego 2017

Kolejna nowa praca 2


Minął już miesiąc w pracy. Skórę na dłoniach bardziej zniszczyłem przez ten miesiąc niż w całym swoim życiu



Po dwóch tygodniach pracy przy piecu i wszechobecnego pyłu węglowego, postanowiłem oszczędzić go moim płucom i pracować w masce.

Maska przed i po pracy


Po drugim dniu maska nie spełniała już swojej roli.


Pył dostał się do środka, a wiec nosa też.

W czasie tego miesiąca wyrzuciłem obornik ze stajenki zwierząt. Podejrzewam, że od wielu miesięcy nikt tego nie robił tylko dorzucał słomy. Warstwa była gruba i mocno ubita. Wyginały mi się widły, myślałem, że wbijam je w deski a to była ubita warstwa zwierzęcych odchodów i słomy.
Dopiero gdy zmieniłem widły na takie z grubymi, stalowymi zębami, wielkie i ciężkie płaty odchodów odrywałem od podłogi.


Uzbierało się 8 taczek.
U kaczek tylko jedna taczka, ale też dawno nikt im ściółki nie wymieniał. W oborniku zalęgły się małe, białe robaczki. Były martwe albo w zimowej hibernacji, ale były. W budce lęgowej znalazłem skorupkę jaja. Jeżeli  pozostała po wykluciu się małej kaczuszki to było to w marcu ubiegłego roku...


Teraz wiem, że zanim tam będę pracował, moi podopieczni nie będą spały na swoich odchodach.
Do szczotki niestety nadal nie mogę ich przyzwyczaić. Złoszczą się i bronią jak chce je czesać. Tylko kuc dał sobie usunąć kołtuny i wyczesać sierść.
Naprawiłem bramę wybiegu kaczek, gdyż trzymała się tylko na siatce i była podpierana deską.
Mam jeszcze w planach ocieplić domek dużych zwierząt, jest tam tylko jedna warstwa desek.
Dam im warstwę waty mineralnej i drugą warstwę desek. Nawet bez drzwi będzie im cieplej.
Zawsze brakuje czasu. Mam do zamontowania ok 40 uchwytów dla niepełnosprawnych w łazienkach, a że w kafelkach wierci się wolno i marudnie to montuje jeden dziennie. Już nawet miałem przytyczkę, że w tym tempie to 2 miesiące będę to robił. Mogę robić i 3 bo nie zamierzam pracować po 12 godzin dziennie.
Po 9, tak jak teraz, wystarczy.
Od początku roku odeszła pokojówka, recepcjonistka i pomoc z Ukrainy (ponoć płakała cały tydzień zanim się zwolniła), a przecież ci ludzie są nie do zdarcia, znoszą wszystkie poniżenia jakich doświadczają od Polaków..
Zwolniono szefa kuchni (oficjalnie był dla nich za drogi) a po dwóch dniach odszedł na własne żądanie inny kucharz. No i 2 tyg temu zwolniono mojego poprzednika.
Jak się przypadkiem dowiedziałem, zatrudniono mnie aby się go pozbyć.
W miejscu gdzie nie szanuje się pracownika, nie liczę na zaczepienie się na dłużej. Na razie usłyszałem pochwałę z ust dyrektora technicznego, że takiego pracownika szukali, że przez miesiąc zrobiłem więcej niż mój poprzednik przez pół roku.
Czekam tylko na potwierdzenie tego przy wypłacie.
Uzgodniliśmy, że za luty i marzec mam dostać 12 zł/godz. Chciałem 14 ale dyrektor stwierdził, że za taką pracę nie może tyle zapłacić i że o mojej stawce docelowej porozmawiamy pod koniec marca. Może też będę dla nich za drogi :-)

Jacek