27 października 2015

Jak nowy!

Jacek:
Grażynka pojechała po swój rower po "generalce", czyli prawie nowy.
Ja miałem wyjechać z domu w tym samym czasie co ona z Dobrego Miasta, by spotkać się w połowie drogi, czyli w Świętej Lipce.
Postanowiłem zrobić niespodziankę i czekać z aparatem w Robawach, 3 km za Reszlem a 5 km przed Świętą Lipką, czyli na moim 81 kilometrze, a 60 km Grażynki. Aby mi się to udało musiałbym wyjechać godzinę prędzej.
Po otrzymaniu SMS, że jest już na miejscu, zacząłem się "zbierać": śniadanie, ubranie, Luśka siusiu, rower. Jak już byłem gotowy do wyjazdu SMS: "WYJEŻDŻAM"
Musze się pośpieszyć by nadrobić 20 km.
Na 40 km zrobiłem sobie przerwę żeby się zorientować, gdzie jest Grażynka, była w Lutrach.
Nie zdążę. Ruszam dalej, jeszcze szybciej.
Po drodze podziwiam powstającą trasę rowerową Green Velo,o której już pisaliśmy.
W jednym miejscu droga mnie zaskoczyła. Roztargniony rowerzysta miałby dużą szansę na czołowe zderzenie z ogrodzeniem posesji, gdzie droga się kończy i dalej prowadzi pod kątem prostym w bok.
Tu bezpieczniej jest jechać ulicą, chociaż Kodeks Drogowy tego zabrania.
Zdjęcia nie mam, chciałem zdążyć z niespodzianką.

Gdy dojechałem  do drogi 592, na prawo miałem Bartoszyce, na lewo Kętrzyn, a prosto Reszel. Zatrzymałem się by sprawdzić, gdzie jest Grażynka. Okazało się, że minęła już miejsce do którego chciałem dojechać  i zbliża się do Świętej Lipki.

 
Nie zdążyłem. Zmiana planu. Jadę prosto do Kętrzyna, dopiero tam się spotkamy. Ja mam 19 km a Grażynka 13. Biorąc pod uwagę jej przerwę na odpoczynek dojedziemy w tym samym czasie.
Tak było, dojechałem zaledwie minutę wcześniej.
Do domu zostało zaledwie 45 km, to tak jak byśmy już dojeżdżali...
Po tak długiej przerwie to pierwszy i zapewne ostatni taki wyjazd w tym roku. Było warto.
Pomimo zmęczenia.

Grażyna: 
Pominę milczeniem co sobie pomyślałam, gdy na Endo zobaczyłam którą drogą jedzie Jacek.
Najpierw przeszło mi przez myśl, że zabłądził, ale później wpadłam na to, że chciał zrobić "kółeczko", a nie uskuteczniać jazdę na agrafkę :-P
Niespodzianka mu nie wyszła, ale mój lekki wkurw owszem tak.
Jednak zanim dojechałam do Kętrzyna wszystko minęło :-)
Rower po naprawie zdał egzamin! Już zapomniałam jak lekka może być jazda :-D
Droga z Dobrego Miasta do nas jest dość wymagająca i zastanawiałam się czy znowu pod górki będę szła... :-/ Już kiedyś tak było, że pomimo kondycji i dobrej zaprawy rowerowej, właśnie tam nie miałam siły wjeżdżać na wzniesienia :-) Fala góra-dół- góra-dół jest naprawdę wykańczająca.
Tym razem się nie dałam "fali" tylko spokojnie, bez spinki toczyłam się pod górki ;-)
Najfajniejsza jest serpentynka za Radostowem. Teraz było z górki, ale wjeżdżaliśmy i pod nią :-)

Niestety fotka nie oddaje tego, jak naprawdę wygląda.
To była bardzo fajna jazda. Zanim organizm się zorientował, że chcę go zmusić do dużego wysiłku, byłam już blisko domu.
Ponieważ po tel Jacka, już wiedziałam, że nie odpoczniemy razem w Św Lipce, nie miałam zamiaru rezygnować ze swojego odpoczynku.
W pięknych okolicznościach przyrody zjadałam kanapkę i po ok 15 min ruszyłam do Kętrzyna :-)


Po 13 km spotkaliśmy się przy Lidlu. Jacek był juz bardzo zmęczony, ale jak to on, nie mierzył sił na zamiary... :-(  Przecież nie jeździł rowerem praktycznie od wypadku.
Do domu zostały nam 2 godz jazdy. Mogliśmy wsiąść w pociąg, ale chyba żadne z nas o tym nie pomyślało... ;-)
Dzień kończył się szybko, chcieliśmy zdążyć przed zmrokiem...


O 17.30 byliśmy w domku.
Gorąca kąpiel złagodziła ból palonych mięśni, a następnego dnia nie mogłam się obudzić :-)
To są cudowne chwile, gdy tak można mknąc przed siebie i sięgać "gdzie wzrok nie sięga" :-)
Niedawno na FB widziałam to:


Nic mi się nie zbiera!!! :-D
Bo jeśli zrobiłam co zrobiłam, żyłam jak żyłam i jestem tu gdzie jestem tzn, ŻE TAK MIAŁO BYĆ!


Grażyna i Jacek


19 października 2015

Jesień.

Grażyna:
Jesień, to po wiośnie, moja ulubiona pora roku :-)
Za kolory...
I pachnące przetwory :-D
Ale także, za spowalnianie na każdej płaszczyźnie, żeby móc odpocząć i nabrać sił na następną wiosnę i lato :-)
Jesień i zima to czas odpoczynku, krótkie dni-długie noce, odlot ptaków, grzybobranie, szykowanie się do zimy choćby tworzeniem zapasów.
Pewnie rozpędziłam się trochę i jakieś zamierzchłe czasy moich babć mi się przypomniały, bo przecież wszystko jest w sklepach, a ludzie dziś nie żyją rytmem pór roku tylko pracy zawodowej...
Świat idzie do przodu, technicznie mocno się rozwija, ba! technika miała spowodować, że będziemy mieli więcej czasu... Ale czy tak jest naprawdę?

Nasza jesień jest typowo wiejska :-P kolorowa, słoneczna lub ponura i mglista.
Dziś akurat ta druga i jeszcze z deszczem, ale takie jej uroki przecież.
Robienie przetworów na zimę weszło mi w krew w dzieciństwie i tak co roku staram się COŚ z darów jesieni zamknąć w słoiczkach.
W tym roku, będąc w W-wie, zawitaliśmy na giełdę w Broniszach :-) Tam jest WSZYSTKO!


A że kocham warzywa to najlepiej wszystko bym kupiła gdyby nie kasa... :-)
Kupiliśmy pomidory, paprykę, cebulę, dynię, kapustę i orzechy :-)


Z części pomidorów powstał przecier pomidorowy i kilka słoików całych pomidorków w sosie własnym :-) Z pozostałych pasta pomidorowo-paprykowa używana do wszystkiego np pizza, placki, zamiast ketchupu itp. Jest obłędna w smaku! (oczywiście to moje zdanie ;-P).

I oczywiście  chleb pomidorowy powstał też ;-)


Kapusta częściowo została wykorzystana do surówki (kapucha+papryka+cebula+marchew+zalewa), której wyszło 18 słoiczków 720 ml :-) Reszta zostanie zakiszona.
Orzechy skonsumujemy bez przetwarzania, choć kilka woreczków, z obranymi włoskimi, zamroziłam.
I jeszcze dynia się ostała :-) Z tej, za chwilę, powstanie ciasto dyniowe z orzechami, a resztę przetworzę na pulpę dyniową do wykorzystania w przyszłości (do aromatycznych, rozgrzewających zup)  :-D i może kilka słoiczków dżemu dyniowo-jabłkowo-pomarańczowego ;-)
Także żadna zima nam nie straszna (worek ziemniaków od gospodarza też mamy), o ile znowu któremuś z naszych sąsiadów, nie przyjdzie do głowy włamać się (po raz 3) do naszej piwnicy i wynieść przetwory (nigdy nic nie ginie tylko żarcie...).
Rozumiem, że można być głodnym, ale wolałabym sama się podzielić niż tracić to nad czym ciężko pracujemy...

Jacek:
To prawda, że wszystko można teraz kupić w sklepie. Nawet jeden mój znajomy budujący dom zrezygnował z podpiwniczenia, twierdząc, że nie jest mu piwnica do niczego potrzebna, gdyż trzymałby tam starą taczkę i inne rupiecie przed wyniesieniem ich na śmietnik.

Ja uwielbiam przetwory produkcji domowej. Dzięki temu, że nie są konserwowane środkami chemicznymi są o wiele lepsze w smaku. Nawet śmietana kupiona w sklepie ma tylko jakiś % zawartości śmietany a w jej składzie znajduje się skrobia modyfikowana kukurydziana, mączka chleba świętojańskiego jako substancja zagęszczająca.


Nie mamy niestety krowy by samemu robić śmietanę i inne przetwory mleczne, ale jak uda się kupić od rolnika prosto z pastwiska mleko, to zawsze coś "nie wzbogacanego" różnymi świństwami powstanie... np żur z zsiadłego mleka :-D

A i o chlebie bym zapomniał. Nie smakuje mi żadem kupowany w sklepie tylko ten który Grażynka upiecze sama w domu, jak kiedyś chleby mojej babci, przewyższały pod każdym względem te sklepowe.
Inne wypieki wychodzące z pod jej rączek...


Żadnych ciast nie kupujemy w sklepie, nie wiem co wchodzi w skład tych kupnych ale w smaku się różnią. 


Grażyna:
Ciekawa jestem kto by tę krowę doił... 
A poza tym...
Snujemy przyszłoroczne plany i opowieści biegowe, zastanawiamy się jak uzbierać pieniądze na wakacje w górach, czytamy, spacerujemy, jeździmy... :-)
Życie!


P.S.
Straciliśmy nasze zdjęcia z bloga przez nieuwagę :-/ Będziemy starali się je wklejać, ale zapewne nie wszystko da się odtworzyć.

Grażyna i Jacek