Przed drogą powrotną próbowałem sprawdzić w mapach Google najlepszą trasę. Prowadziła ona z Gdańska, drogą krajową nr 7, do Elbląga, następnie podrzędną do Bartoszyc, a stamtąd prościutko do Kętrzyna. Całość ok 260 km. Jednak w praktyce nigdy nie wychodzi tak idealnie jak się zaplanowało i tym razem też tak było.
Wstaliśmy zgodnie z planem o 2 w nocy, a parę minut po 3 już byliśmy na rowerach. Taki wczesny wyjazd, po za koniecznością wczesnego wstawania, ma jeden zasadniczy plus: mknęliśmy przez śpiące miasto ulicami, bez korzystania ze ścieżek rowerowych - super taka jazda :) Po godzinie byliśmy już na "siódemce" a o 6.00 robiliśmy krótką przerwę na posiłek w Elblągu. Dalej mieliśmy pojechać w kierunku Fromborka aby po paru kilometrach skręcić w skrót na Bartoszyce. Niestety skrót przegapiłem, chociaż wewnętrzny głos mówił "skręcaj" jak zobaczyłem kierunek na Młynary, ale tego nie zrobiłem. To ja planuję drogę, ja sprawdzam mapy, więc moja wina, że skrót został pominięty... Wjeżdżając do Braniewa mieliśmy 100 km na liczniku, tu planowaliśmy kolejny postój. Dalej jechaliśmy tą samą drogą co w tamtą stronę. Bartoszyce 180 km. Zanim tam dojechaliśmy robiliśmy już częściej przerwy w Pieniężnie i Górowie Iławieckim, dłuższy dopiero w Bartoszycach. Z Bartoszyc do Kętrzyna gładki, szybki asfalt, niestety, cała droga pod wiatr i na dużym już zmęczeniu więc i prędkość była niewielka i częstsze przystanki.
Tym razem to ja zacząłem opadać z sił pierwszy, jeszcze przed Kętrzynem. Na 230 kilometrze czułem bardzo duże osłabienie i musiałem zwolnić, a do domu zostało jeszcze 50 km :-( za to Grażynka była bardzo dzielna i zdawała się nadal tryskać radością i energią :-o
Kętrzyn - 235 km jazdy, pożywiliśmy się bananem, ostatnią kanapką i batonikiem kupionym w Biedronce, dla dostarczenia energii. Z Kętrzyna do domu 45 km pokonaliśmy wolniejszym tempem, praktycznie bez odpoczynku tylko z jednym przystankiem na siusiu. W domu byliśmy przed godz 22.00 a Endomondo pokazało prawie 279 km. Jednak był to bardzo duży i wyczerpujący dystans jak dla nas, wiem, że czterech młodych ludzi w szczytnym celu przejechało w 22 godziny ze Skierniewic do Trójmiasta (380 km) o 100 km więcej, ale ja już się na takie wyprawy nie piszę, a przynajmniej na dzień dzisiejszy.
Grażyna:
Haha ;-D no popatrz, a ja mogłabym wskoczyć na rower i mknąć przed siebie....
Długie przejazdy mają to do siebie, że są tylko przejazdami. Jeśli nie planujemy noclegu to trzeba dotrzeć do celu i najlepiej przed nocą bo w nocy dziwnie się jeździ. No nie mamy dobrych oświetleń na rowerach, może dlatego.
Zmęczenie czułam i ja, ból mięśni był potężny i czasami śmiałam się, że w tym bólu szukam rozkoszy :-)
Najgorsze są niespodziewane, silne skurcze mięśni ud :-/ Magnez, wapń i potas niewiele pomagają...
Ponieważ tego dnia przelotnie padało zazwyczaj odpoczywaliśmy na przystankach autobusowych, pod wiatami, ale udało się też zalegnąć na łące :-D
Cudna była! Taka pachnąca deszczem, słońcem i burzą z całym ogromem łąkowych stworzeń :-)
Fotki tylko jakości telefonicznej, tego dnia już nam się nie chciało wygrzebywać aparatu choćby ze względu na deszcz. Nas właściwie nie zmoczył bo udawało się przejeżdżać wtedy kiedy ustawał. To była prawdziwa jazda pomiędzy kroplami deszczu :-D
Od technicznych stron naszych wypraw jest Jacek, ja zajmuję się żarełkiem, ubraniem, i innymi duperelami, które mogą się nam przydać w podróży. Jedna, mniejsza sakwa (moja) była na prowiant, Jackowa na resztę. Pakowanie minimalistyczne w kobiecej wersji nigdy nie jest łatwe, bo przecież szpilki i kiecka wieczorowa też by się przydały :-P Ale... nigdy się nie przydają :-) Zabraliśmy po 1 parze spodni i po 1 bluzce na przebranie wyjściowe, reszta to ubrania rowerowe.
Po co to wszystko? Taka męczarnia, pot, czasami złość, bezsilność i kolejne km do pokonania, skoro można tyłek w samochód wsadzić i wygodnie sobie jechać, albo iść do knajpy zamiast się zastanawiać co w kolejne pojemniczki spakować, żeby się nie zepsuło i dało zjeść bez podgrzewania....
Nawet gdybym codziennie po 1000 razy siebie pytała PO CO to nie wiem. Tak jest i już.
Jeśli nie będę mogła jeździć to będę chodzić, a jeśli nogi całkiem odmówią mi posłuszeństwa (genetyka bywa okrutna) to wymyślę coś innego :-D Życie z pasją daje nam kopa energetycznego na następne dni, a gdy ta pasja jeszcze łączy, bo jest wspólna, to czegóż można więcej chcieć? :-)
Grażyna i Jacek
szacun
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu już ostatniej części relacji chcę napisać,że z przyjemnością poznaję Ciebie Jacku:)Ciebie Grażynko znam.Czasem myślę,że wiem dokładnie co u Ciebie w głowie siedzi,ale Ciebie Jacku nie miałam okazji tak poznać,chociażby z tego względu,że jesteś skryty i małomówny.Teraz czytam z przyjemnością Twoje "wynurzenia" i lubię takiego Ciebie:)))Pozdrawiam Was oboje bardzo serdecznie:)))
OdpowiedzUsuń