Grażyna:
Jackowy rower padł!
Po prostu pewnego dnia, gdy byliśmy 7 km od domu i szukaliśmy kolejnych legend, łańcuch zrobił sruuu i wyprostował się na drodze.
Jacek go podniósł i trzymał takiego rozprostowanego, aż kobieta zatrzymała auto i zapytała czy to... żmija :-O
Wiedzieliśmy, że po 3 latach jeżdżenia (średnio 8-10 tys km rocznie) już sam przegląd nie wystarczy, że trzeba wymienić kilka części i to na te lepsze czyli droższe, ale nie to było problemem. Problemem było oddać rower w ręce fachowca, który zrobi to rzetelnie i wstawi części za które rzeczywiście płacimy, a nie Chińskie podróby. Fachowca, który rower swojego klienta robi jak swój, który wie i ma świadomość, że częściowo odpowiada za bezpieczeństwo posiadacza tegoż roweru.
Do naszego serwisanta w G straciliśmy całkowite zaufanie. Za dużo kombinacji, nieuczciwości i partactwa było. Powiedzieliśmy więc dość! Już na nas nie zarobi. Tylko co dalej...
Chyba w maju tego roku, wracając z Trójmiasta (z Elbląga do Giżycka rowerami), przejeżdżaliśmy przez Dobre Miasto. Był to kiepski dzień dla mnie na pedałowanie, szybko opadłam z sił, był silny wiatr (oczywiście dla nas było pod wiatr :-/) a pod większe wzniesienia prowadziłam rower bo nogi odmawiały współpracy. Właśnie w Dobrym Mieście usiedliśmy na trawie przy przystanku żeby coś zjeść, gdy podjechał młody człowiek na rowerze proponując kawę u niego w sklepie.
Mały sklepik rowerowy "Vinci Projekt" z serwisem, prowadzonym przez troje (2 panów i pani) młodych ludzi :-)
Zostaliśmy poczęstowani kawą i rozmową, mieliśmy okazję popatrzeć na ich pracę, bo ich serwis to jak otwarta gastronomia: wszystko się dzieje na oczach klienta :-D
Odpoczęliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę.
I właśnie czekający na naprawę rower Jacka przypomniał mi o tym miejscu. Przegadaliśmy sprawę (bo to nie tylko koszt naprawy ale i dojazdu - ok 120 km w jedną str) i uznaliśmy, że warto zaryzykować i oddać rower w ręce pasjonatów :-)
Jacek:
Mój rower potrzebował profesjonalnego salonu odnowy. Musiał być całkowicie odmłodzony by mógł służyć kolejne setki kilometrów. Po uprzednim uzgodnieniu telefonicznym, jakie części mają być wymienione i terminu, dotarliśmy na miejsce.
Rower, a właściwie już tylko sama rama, wisiała na łańcuchach, została dokładnie wyczyszczona, pozostałe podzespoły wymontowane.
Na nowe zmienione zostały: 2 przednie zębatki (korba pozostała stara), łańcuch, cała tylna kaseta, nowe linki z pancerzami pod kolor ramy (bo to taki trend, ale mogłem mieć różowe... :-P) , w przerzutce zmieniliśmy tylko kółeczka (mechanizm pozostał na razie ten sam). Także serwis amortyzatorów został zrobiony i nowa osłona na łańcuch założona. Zakupiliśmy również przyrząd do samodzielnej naprawy zerwanego łańcucha, a olej firmy Rohloff dostaliśmy gratis :-)
Wiem, że w marketach cały rower można kupić za cenę wymienionych części, ale skoro nam rowery służą do jeżdżenia (i to na tak duże odległości), a nie tylko posiadania, to muszą być bezpieczne, a podzespoły lepsze.
Dokupić jeszcze muszę drugi łańcuch i zamieniać co 500 km, ma to na celu wydłużyć żywotność kasety. Jak to będzie w praktyce i z pamięcią ;-) zobaczymy.
Po wczorajszym liftingu, rower wygląda jakby dopiero co opuścił salon rowerowy!
Grażyna:
Wiedzieliśmy, że czeka nas cały dzień w oczekiwaniu na naprawę. Wypiliśmy kawę, trochę pogawędziliśmy i dostaliśmy rowery zastępcze ;-) na wyprawę. Jacek jechał na podobnym do swojego, a ja dostałam (uwaga, uwaga!) Bathavusa miejskiego!
Wow, wow, wow!!! powiedziałby ktoś, ale dla mnie był to niezły hardcore. Masakra i maszkara w jednym ;-P Nigdy nie miałam okazji jeździć takim rowerkiem, ale moje przeżycia z nim związane były ekstremalne.
I nie chodzi o firmę (ta jak najbardziej godna polecenia!), ale o rower, jego kształt, siodełko (z którego ciągle się ześlizgiwałam), przełożenia, o postawę jaką wymusza i NA PEWNO nie da się nim jeździć po leśnych dróżkach, ani na długie (powyżej 20 km) wyprawy. Jest to typowy rower po bułki (baaaardzo drogie bułki ;-P), w sukieneczce, w kapelusiku (w ubranku rowerowym i kasku wyglądałam jak... hehe ;-P) i nawet szpilki będą do niego pasować. Właśnie wczoraj oświeciło mnie po co te rowery mają osłony na kołach, żeby kiecki w szprychy się nie wkręcały :-D
Rower, jak dla mnie, stanowczo na NIE, ale dla osób jeżdżących tylko po mieście i po ścieżkach rowerowych jak najbardziej ok. Fota tylko w wydaniu Jackowym hahaha :-D
Po wczorajszym 20 km szaleństwie (miało być ok 40 ale odpuściłam, ta jazda nie dawała mi żadnej frajdy) dziś mam zakwasy w bicepsie i ból mięśnia czworobocznego, ha!
Ale wrócił mi dobry nastrój, cała jazda rozśmieszała, częściowo musieliśmy prowadzić rowery bo po piachu jechać się nie dało ;-)
Po powrocie do bazy Vinci Project zdaliśmy relację, pośmialiśmy się i... zostaliśmy poczęstowani pysznym obiadem!!! Słyszał ktoś o sklepie/serwisie rowerowym w którym częstują kawą i obiadem???
My taki znamy :-) Mówiłam już że właściciele są pozytywnie zakręceni? :-D
Po obiedzie poszliśmy na spacer, już bez rowerów :-P
W myśl "głodnego nakarmić" zjedliśmy loda z Biedronki (rozczarował mnie) bo Lidla tam niet, a w myśl "spragnionego napoić" wyglądało to już całkiem inaczej ;-P
Ja prowadziłam auto w dwie strony (Jacek był po 24 godzinnej służbie, prawie bez snu), więc dla mnie tylko woda do napojenia się ostała :-D
Ach! Jaki piękny widok mieliśmy w drodze do Dobrego Miasta :-D (szczęście, że jeżdżę bardzo ostrożnie i nie szybko!). W pewnym momencie, jadąc gdzieś pomiędzy polami, na drogę wyszły nam dwa dorosłe dziki z wielką gromadą podrośniętych warchlaków :-) :-) :-) Nie wiem ile ich tam było, ale na pewno powyżej 10, wyglądały jak kolonia dzieciaków przechodząca ulicą w poprzek, gdzie na początku i końcu jest osoba dorosła :-D Piękny widok, staliśmy i patrzyliśmy jak zaczarowani :-) i nie mogę odżałować, że aparat był upchnięty w sakwie :-/ A tyle razy powtarzam sobie, że nie znam dnia ani godziny i aparat ma być pod ręką...
Z domu wyjechaliśmy o 8 rano, wróciliśmy krótko przed 22, renowacja trwała 8 godz, ale wg mojego babskiego odczucia warto było zaryzykować i zainwestować w drogę. Zaraz ruszamy na wycieczkę i Jacek sprawdzi w trasie czy nic nie trzeszczy, zgrzyta itp ;-) a po powrocie zda relację.
Jacek:
Wróciliśmy.
Test roweru po kuracji odmładzającej przeprowadzony na dystansie 43 km wypadł bardzo pozytywnie, jechało się lekko i stabilnie :-) Na początku sprawdzałem prędkość. Pierwsze 5 km przejechałem w czasie poniżej 10 min. Zabrakło jednak kondycji by ciągnąć tym tempem dalej. W godzinę pokonałem 25 km, cała trasa wyniosła 1,46 godz. Na wyścig kolarski nie pojadę, ale do sprawnego i szybkiego przemieszczania na trasie mój rower nadaje się jak najbardziej.
Grażyna:
Taaa... brak kondycji... w miesiącu potrafimy pokonywać po 1500 km i o jakim braku kondycji Kochanie mówisz??? :-/ Upały nas wykańczają, mnie na pewno!
Cieszę się, że zaryzykowaliśmy i zaufaliśmy Zespołowi "Vinci Project" :-D
Mamy już miejsce gdzie nasze rowery będą należycie zaopiekowane i zadbane, a młodym ludziom życzę aby ich pasja ZAWSZE pasją była i żeby nigdy nie popadli w rutynę, a nuda i zwątpienie omijała ich szerokim łukiem! :-)
Grażyna i Jacek
Jacek na tym rowerze... cóż popłakałam się ze szczęścia:))
OdpowiedzUsuńO dobrych fachowców z pasją naprawdę trudno, więc trzeba doceniać :)
OdpowiedzUsuńWymiana łańcucha przypomina mi wymianę butów do biegania :)
Szerokiej drogi Wam życzę!
A co do miejskiego roweru ... Ja bym takie chciała, idealnie do Warszawy pasuje :)
OdpowiedzUsuń