"Królowe z bajek zawsze są piękne, młode i bogate, mieszkają w pięknych pałacach, są bogato ubrane.
Tymczasem nasza królowa była młoda, ale nie miała pałaców, a królestwem była maleńka wioska.
Bo też nie jest ona z bajki, a z legendy.
Kiedy Zalewska gnała krowy na pastwisko, usłyszała płacz koło domu Salomonów.
Stary Salomon stał na progu chaty, ze spuszczona głową, a Emma obok synów głośno zawodziła:
- Boski gniew, niedola, śmierć! - łkała. - Czarna choroba!
Amelia słyszała co to czarna choroba, wiedziała ile każdego dnia grzebie w Węgoborku, że i w Stręglu i w Budrach też opłakują zmarłych.
Zalewska ujęła Emmę, poprowadziła w głąb domu.
-Chatę musisz wykadzić! Rzuć na węgle garść ziół, które ci dam i obnieś po izbie trzy razy. Pamiętaj aby z izby kadzidło nie uchodziło - radziła. - A potem leć do proboszcza po żywą wodę i dawaj choremu pić.
Od pamiętnego ranka minęło wiele dni...
Choroba zjawiła się u Leszczyńskich, położyła dwoje dzieci Likuza, zmarła babcia Andersowa i jej mała wnuczka. Śmierć zbierała obfite żniwo. Kilka pogrzebów dziennie, już nie było komu opłakiwać zmarłych , a na cmentarzu mogiła przy mogile... Wreszcie długie rowy za murem cmentarnym przyjmowały tych, którzy umierali w osamotnieniu.
Jesień. Nieskoszone łany zbóż schły na polach, ręce które posiały ziarno zabrała dżuma.
Wieś cichła i pustoszała.
Zalewska jak co rano wyganiała krowy na łąkę i trwożliwie przemykała do domu. Bała się.
Czasami siadała do stołu i na pożółkłym kawałku papieru pisała list do syna, który za Berlinem pędził twarde życie żołnierza: "Ja żywa, za co dziękuję Bogu i tego samego tobie życzę..."
Drżące ręce stawiały niezgrabne litery, odkładała list do jutra, a nazajutrz zaczynała: "Ja żywa, za co..."
I któregoś ranka nie było już komu wyprowadzić bydełka na pastwisko ani dokończyć i wysłać listu do syna.
Opadające liście klonów sypały wymarłym Kutom złocistą mogiłę.
Od strony Przytuł szła młoda dziewczyna. Nie dziwiła jej wymarła wieś, przecież w jej rodzinnej wsi nie było inaczej. Ale czy bolała ją śmierć krzykliwej kucharki, stajennego czy fornala? Bili ją poniżali, wyzywali, zganiali wczesnym rankiem ze snopka służącego za legowisko.
"Bóg ich pokarał" - myślała.
Dobra była tylko Pani, a gdy i ona zmarła dziewczyna przeniosła się do jednego z dworskich pokoi.
Jakże tam było pięknie! Dziewczyna łapała w ręce skarby , przymierzała suknie, cieszyła się.
- Nie oddam tego nikomu, nikomu! - szeptała do siebie. - Teraz ja będę wielką panią...
Zawinęła skarby w tobołek i ruszyła w stronę Kut.
Mijała chatę za chatą, rozglądając się uważnie. Przeszła całą wieś, a gdy nikogo nie zauważyła, uspokoiła się i weszła do pierwszej z brzegu chaty.
Zdarła z siebie łachmany i zaczęła się stroić w wełniane kiecki, barwne chusty i haftowany serdak, które to znalazła w chacie.
Wybiegła nad jezioro, przejrzała się w wodzie i zamarła z zachwytu. - Jak królowa wyglądam! - szeptała. - Jak najprawdziwsza królowa!
Zadomowiła się w Kutach, spiżarnie ją karmiły, a wnętrza kufrów odziewały. Dokładnie poznawała swoje królestwo...
Bywały jednak noce, gdy ogarniał ją niepokój.
Trapiło ją, co będzie jeśli gdzieś na świecie są żywi ludzie, zechcą przyjść do jej królestwa i zabrać jej skarby. Nie odda swojego bogactwa! Już nigdy nie będzie paść gęsi!
Minęła zima, nastała wiosna. Dziewczyna ubrana strojnie wybiegała na drogę, śmiała się do siebie, śpiewała, a jej śpiew coraz bardziej przypominał głos wodnych ptaków: był skrzekliwy i piszczący.
Ludzie jednak gdzieś żyli, a że nie powodziło im się najlepiej ruszyli przed siebie w poszukiwaniu godniejszej doli.
Dziwili się opustoszałym chatom, wiosce nad jeziorem w której nie znaleźli śladu życia. Byli zmęczeni, opustoszałą wieś uznali za godną przystań.
Ognisko przeraziło Anortę - królową Kut. Pojęła, że traci swoje królestwo. Postanowiła godnie powitać przybyszów królestwa. Biegała z garścią rozpalonego chrustu od strzechy do strzechy... Osada płonęła. Wędrowcy spod lasu ruszyli na ratunek chatom, dzięki czemu wieś ocalała.
Niektórzy dostrzegli dziwną zjawę utrzymując, że to diablica, inni że to zapewne pokutująca dusza nawiedza miejsce rodzinne.
Natomiast drwale opowiadali, jak czasami zbliża się do nich śmiechliwa, głupia dziewczyna i ucieka gdy ktoś do niej zagada.
Wkrótce i ona znikła...
Dziś Anorta jest już tylko legendą, ale jakże miło odkryć kawałek "królewskiej" przeszłości w małej, mazurskiej wsi."
Grażyna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz