13 kwietnia 2014

Początek początku...

Trudno jest wszystko pamiętać jeśli się tego np nie zapisuje.  Jak to się zaczęło, że duch i ciało nam się usportowiły i to dopiero ok 40-stki? Czyżby faktycznie był to czas, gdy człek zdaje sobie sprawę z tego co traci bezpowrotnie...
Zaczęło się i już :) Zaczęło się dobre, nie złe, więc nie ma co rozkminiać (jakby to MOJA Agu powiedziała :D). Na co dzień żyjemy TU i TERAZ nie cofając się wstecz, ale to nasze wstecz miało wielki wpływ na to, co jest piękne i dobre DZIŚ :) Bez siebie byliśmy jacyś nijacy, poszukujący, albo tkwiący w martwych punktach. Razem napędzamy się do działania, łączą nas wspólne pasje, podobny tok rozumowania, warczenie na siebie ;p zmęczenie i relaks :) Czasami dzieli to czego od siebie oczekujemy, nie do końca rozumiejąc co druga strona mówi, jakby używała języka obcego... Wiadomo, mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus :D Jednak to są drobiazgi i nie będziemy się ich czepiać!
Nie nudzimy się. Sobą się nie nudzimy i dniem powszednim również nie. Jedno z nas pracuje kilka dni w miesiącu, drugie zajmuje się domem (układ raczej oczywisty ;P). Jesteśmy zwyczajni, a jednak niezwyczajni, bo jedyni w swoim rodzaju ;) Odnaleźliśmy siebie jako siebie, a za tym poszła lawina cudownie innych i nowych odkryć. Odnaleźliśmy swoje zainteresowania, miejsce na ziemi, ulubione potrawy (w tym wege), dowiedzieliśmy się o sobie samych wiele nowych rzeczy... Cóż... można by rzec "Chwilo trwaj!" :)

Od kanapowca do sportowca ;p
Na początku było... nie! nie niebo :)))
Na początku moją pasją stał się rower (którym panicznie bałam się jeździć po ruchliwych ulicach!!!),  z doskoku siłownia, bywa i nordic walking i bieganie... Będąc kiedyś na spacerze z Jackiem, powiedziałam: "wiesz, fajnie by było przebiec tę drogę w dwie str..." - to ok 4 km (po czym parsknęliśmy śmiechem, bo my przecież NIE LUBIMY BIEGAĆ! :D). Trochę później przemierzając piechotą 15 km (2,5 godz), miałam przebłysk, że przebiegam tę trasę :) Ostateczną decyzję pomogły mi podjąć linki z planami biegowymi dla początkujących. W październiku 2011 roku rozpoczęłam PLAN 10-cio TYGODNIOWY, który miał doprowadzić do tego, że będę w stanie biec bez przerwy przez pół godziny. Plan zakończyłam pełnym sukcesem! I zrobiła się pustka, bo co dalej? Pomyślałam o kolejnym PLANIE i przeglądając stronki internetowe natrafiłam na wzmiankę o Półmaratonie Poznańskim 01.04 2012 roku. Był grudzień 2011, JA - nigdy wcześniej nie biegająca - po pierwszych biegowych  kroczkach i myśl, żeby spróbować na dystansie 21,097 km.... I ta data! To data moich 40-stych urodzin!!! Znak? Uznałam, że tak, że skoro trafiłam na TEN półmaraton i z TĄ datą to na pewno znak! :D Znalazłam kolejny PLAN przygotowujący do półmaratonu. Miałam na to tylko 3 miesiące (niektórzy twierdzą, że należy biegać około roku, aby brać udział w biegach długodystansowych), nadzieję, człowieka, który bardzo mnie wspierał i towarzyszył jadąc obok na rowerze i dwie nogi, które w tamtym okresie mnie nie zawodziły. Czas mijał, trening trwał, półmaraton się zbliżał. Śmiałam się głośno, że nie będzie żadnego obżarstwa przy stole, żadnych gości, pijaństwa, brudnych naczyń i wielkiego sprzątania po imprezie "czterdziestkowej" :) Będzie za to Rozbiegana Czterdziestka :) I tak było! 01.04.2012 roku stanęłam na STARCIE na Poznańskiej Malcie,  o godz 10 padł strzał. Gdy przebiegałam linie startu połykałam łzy radości i stresu, emocje niesamowite. Dobiegłam do mety! Zapracowałam sobie na prezent w postaci medalu :)


Uczucie nie do opisania, to trzeba przeżyć! Dziś już wiem, że mogę więcej niż mi się wydawało.
W październiku 2012 przebiegłam Maraton w Poznaniu :) Czasami wystarczy chcieć uwierzyć w siebie... :))


Choć nie zawsze jest różowo, bo od maratonu leczę naderwanego achillesa, a rok temu doszedł stan zapalny rozcięgna podeszwowego i ostroga... Z roweru nie zrezygnowałam, ale jeśli o bieganie chodzi to "wyrywam" życiu jakieś marne truchciki 5-7 km, żeby głowę i ciało zaspokoić, po czym wracam do bolesnej rzeczywistości z bolącymi nogami.
Wierzę, że ból ma swój koniec :) więc może jednak Niebo... ;)

Bieganie Jacka zaczęło się jesienią 2013. Wybieraliśmy się na zbiór jabłek w Polskę, gdy od znajomej dowiedzieliśmy się o biegu charytatywnym w W-wie, dość niedaleko naszego pobytu :). Moje nogi nie pozwalają mi na żadne ekscesy biegowe, ale spragniona atmosfery zaczęłam prosić J żebyśmy pobiegli razem, bo i bieg z celem i październik ważny dla nas :) Jacek nie dał się długo prosić. Kondycję mamy dobrą (wypady rowerowe budują siłę i wytrzymałość), ubrał się więc odpowiednio i powiedział, że jeśli przebiegnie naszą ścieżynkę w 2 strony to mogę wysyłać zgłoszenia :) Przebiegł! Z niezłym czasem jak na laika biegowego :))) 
I tak się zaczęło Jackowe truchtanie :) 


a czasami nawet nasze wspólne :)


Jesteśmy właśnie w trakcie przygotowań do biegu na 10 km. Start w czerwcu :)
Tzn Jacek się przygotowuje, ja tylko towarzyszę.... na rowerze... :)
Role się odwróciły hihi ;p
Grażyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz