27 kwietnia 2014

Honorowa stówa :)

Jacek: Sobotnią wycieczkę planowaliśmy już kilka dni wcześniej. Miała być ambitnie długa, ale plany zostały zweryfikowane w trakcie jej trwania. Przygotowałem sobie trasę z mapką w Google, która wyglądała tak:


Mieliśmy wyruszyć o 8, budzik zadzwonił o 7, a i tak wyjechaliśmy prawie z godzinnym opóźnieniem. Jechaliśmy na ponad 180 km, a wybraliśmy trasę częściowo gruntową i brukową, tak jakbyśmy zapomnieli o tym, że są to spowalniacze przez które traci się cenny czas.

Grażyna: Jakoś tak to ostatnio jest, że coraz częściej trudno podnieść nam tyłki z łóżka natychmiast po dźwięku budzika. Jeszcze leżymy, przeciągamy się, przytulamy, milczymy i każde jest zatopione w swoich myślach. Ja miewam nawet takie, żeby w ogóle z tego łóżka się nie ruszać, tak jak dziś np... Ale dziś nie mam sił, organizm powiedział PAS!
Z planów na sobotę bardzo się cieszyłam, lubię te nasze wyprawy nawet jeśli czasami to tylko trening w czystej formie, polegający na przelocie z punktu A do punktu G (;p) Jednak wczoraj było coś nie tak od samego początku, nie czułam tej wycieczki w sobie :/ a po 50 km strasznie mnie piekły mięśnie ud.
Jazdę lasem bardzo lubię, brukiem mniej bo po takich wytrzęsinach zawsze boli mnie głowa, ale ta cisza, zieleń, śpiew ptaków, kicające zające rekompensują wszystko.

Jacek: Pierwszym ciekawszym miejscem podróży był Gierłoż, gdzie znajduje się Park Miniatur


 

oraz wojenna kwatera Hitlera...




INFO 
na którą się nawet wdrapaliśmy ;P 

Grażyna: Z tym wdrapywaniem się to lekka przesada :) tzn jeśli o mnie chodzi. Ustawianie aparatu na samowyzwalaczu, a potem próba zmieszczenia się w czasie, żeby dobiec do drabinek i wejść choć na kilka szczebli wcale nie była taka prosta ;D Ale jak widać udało się :))) 
Jednak najbardziej "rozwaliła" mnie śmiechowo informacja zamieszczona na tablicy, którą na prośbę Jacka sfotografowałam. Myślałam, że chodzi o informacje związane z kwaterą, nie czytałam, zdjęcie zmieściłam w kadrze, pstryknęłam i tyle. Zwróciłam tylko uwagę na zdjęcia nietoperzy. 


W domu, po przerzuceniu zdjęć do kompa, ogarnęłam tekst wzrokowo (nie wczytując się) i wyłuskałam "mopka Barbastella, więc pytam Jacka: "to był jakiś Niemiec o takiej nazwie?" Mieliśmy z czego się pośmiać bo typową blondi się okazałam :D :P 
Oczywiście po sekundzie już wiedziałam, że o nietoperze chodzi i nie ma tam wzmianki o Hitlerze, no ale co chlapnęłam to moje ;) 

Jacek: Niemiec Mopek Barbastella... haha! no brzmi wyjątkowo po niemiecku ;P ;P ;P 
Dalsza droga prowadziła  jeszcze 5 km lasem, a po wydostaniu się na asfalt kierowaliśmy się na Sterławki Wielkie, a stamtąd do Rynu.


Niestety, złośliwość rzeczy martwych i tym razem dała znać o sobie. Na 8 km przed Rynem z naprawianego już wcześniej koła, w rowerze Grażynki, zeszło powietrze. Napompowałem i do Rynu jakoś dojechaliśmy. Zatrzymaliśmy się nad jeziorem Ołów 


przy Zamku Krzyżackim w którym obecnie jest Hotel. 


Wyjąłem dętkę i serwując jej kąpiel w jeziorze zlokalizowałem miejsce utraty powietrza. Okazało się, że to wada fabryczna dętki. Cóż, bywa i tak.


W Rynie widzieliśmy też wiatrak Holenderski z 1873 r. (aktualnie w remoncie),



 oraz wieże ciśnień z XIX wieku


Z  uwagi na to iż w Rynie zastała nas godzina 14.00, a był to dopiero 57 km naszej podróży, postanowiliśmy skrócić trasę i wracać do domku, bo jadąc tak jak zaplanowaliśmy mogłaby nas północ zastać, a o 4.00 pobudka do pracy.

Grażyna: Hola, hola! Nie tak od razu ;p
Ponieważ chcieliśmy "zaoszczędzić" to postanowiliśmy naszą dziurę w dętce zakleić, zamiast wymienić. Efekt był taki, że po obejrzeniu wszystkich powyższych cudowności, powietrza w dętce nie było ponownie :/ Tym razem nastąpiła wymiana, darowaliśmy sobie OSZCZĘDZANIE ;P



Co do wiatraków to je uwielbiam (tak samo jak autostrady i miejsca owiane tajemnicą, magią i czarami ;P), ale patrząc na ten (od innej strony) czułam jego okaleczenie :(


Zabrakło mi skrzydeł... Pomyślałam też, że ten komin pasuje jak świni siodło :/ 
Ruszyliśmy dalej.
W Giżycku wpadliśmy jeszcze do Lidla na lody migdałowe ;P taka mała rozkosz dla podniebienia :) i do domu dotarliśmy ok 17. Z trasy zaplanowanej (powyżej) zrobiła się trasa przejechana poniżej :)


i bardzo nam zależało żeby choć honorowa stówa wyszła ;P
Przez cały czas szukałam pozytywów tej wyprawy, starałam się dobrze bawić i wyciągać wnioski.
Nasunęły mi się takie:
1. zawsze wstawać po dźwięku budzika (na wyprawy!) i wyruszać zgodnie z planem,
2. na długich wyjazdach (bez planowanych noclegów) NIGDY nie skracać trasy nieznanymi dróżkami leśnymi i polnymi,
3. nie próbować oszczędzać na drobiazgach ;p
4. i ostatni punkt: na faceta z wkurwem W OGÓLE NIE ZWRACAĆ UWAGI!!! :D 

AMEN 

Grażyna i Jacek

1 komentarz:

  1. Och,faktycznie skrzywdzono ten wiatrak.Czy tam ktoś teraz mieszka?Wnioski po wprawie bardzo trafne-szczególnie ostatni;) :)))

    OdpowiedzUsuń