23 września 2014

Szlakiem Mazurskich Legend - "Wyspa pożeracza serc" (20)

Kontynuując naszą podróż po Mazurskich Legendach, nadal trzymamy się wyznaczonej ścieżki aż do asfaltu i tam skręcamy w prawo. Po kilku minutach jazdy asfaltem po lewej stronie zauważymy rzeźbę postaci trzymającej przed sobą serce.


"Jakunówka przeżywała kolejny pogrzeb. Ostatnimi czasy było ich zbyt wiele, by długo i boleśnie żegnać odchodzących. Spieszono się z pochówkami. Ścieżkę za trumną i orszakiem skrzętnie wysypywano grochem, aby strach przed poranieniem stóp zniechęcił duszę przed powrotem. Ludzie mają zbyt wiele kłopotów na ziemskim padole, ze strony duchów pragną jedynie spokoju.
Tymczasem ostatni pochówek wywołał przerażenie. Obok przygotowanego dołu zionął piaskową czeluścią grób dziadka Michała, co go niedawno grzebano. Zostało tylko wieko trumny oparte o powalony krzyż i dno częściowo przysypane piaskiem. Ciała nieboszczyka ani śladu.
Sparaliżowani lękiem żałobnicy przysypali ziemią kolejne zwłoki i lękliwie oglądając się za siebie, spiesznie ruszyli w stronę wsi. Domysłom nie było końca. Ostatecznie jednak pogodzono się z tym, że zacny i pracowity Michał w młodości dużo jeździł po świecie, był nawet w Królewcu, więc kto wie, z kim miewał konszachty, komu zaprzedał duszę, a komu ciało...
Po kilku dniach znowu pogrzeb. Tajemna choroba nie opuszczała wsi mimo zaklęć i palenia ofiarnych świec. I znów, jak poprzednio, na leśnym cmentarzu groby zbezczeszczone, trumny na wierzchu, ciała zniknęły.
Wdowa po rybaku Krupku, która z synem Johankiem wzięła się za rybaczenie na Krzywej Kucie, zauważyła światło migoczące na wyspie. Nie podpływała tam nigdy, nawet za życia męża, bo nocami dolatywały stamtąd jakieś pogwizdywania, jęki, piski. A teraz pojawiły się dziwne światełka. Wkrótce cała wieś wiedziała, że wyspa ma tajemniczych mieszkańców.
Jeziorko oddziela od cmentarza zaledwie wąski pas drogi. Czyżby więc diabeł zamieszkał na wyspie i przychodził na cmentarz wyprawiać szatańskie figle? I dlaczego to na Jakunówkę padła ta hańba i zgroza? Czym sobie zasłużyli?
              Nie, to nie diabeł. Szelankowa z Przerwanek, z domu co stoi nad życiodajnym źródłem, dokładnie wiedziała, że to potwór - diabelski kumoter. Taki zwykły, podobny do człowieka, ale nie człowiek. Zawistny i okrutny. Pozazdrościł Bogu wiedzy i nieśmiertelności. Sam chciał zdobyć boską mądrość i okryć się chwałą. Otóż trzeba zjeść dwanaście zimnych serc ludzkich. Rozpalą one, rozgrzeją, wypełnią mózg ogniem. Rozświetlą, co było ciemne, a śmiertelnemu ciału dadzą trwałość skały i radość wiecznego życia.
Tak, Szelankowa znała tajemnice potworów. Wszak jej matka i babka były znanymi w okolicy szeptuchami*.
Niektórzy podejrzewali, że są w zmowie z nieczystymi siłami, ale było to nieprawdą. One tylko widziały lepiej i dalej niż inni, a skoro dostrzegały rzeczy niewidzialne dla prostego człowieka, to znaczy, że nie obce im były obyczaje tajemnych mocy.
            Potwór z nastaniem nocy przeprawiał się na brzeg, wykopywał świeże ludzkie zwłoki i przewoził do swojej kryjówki. W świetle płonącego ogniska rozcinał piersi, dobywał serce. Czuł dygotanie całego ciała, szum w głowie, ucisk skroni. Każde z zastygłych ludzkich serc paliło dłonie, paliło usta.
Pewność, że to nie diabeł, a tylko jego kamrat, podniosła na duchu mieszkańców Jakunówki. To znaczy, że można stanąć do walki. A odważnych we wsi nie brakowało. Najodważniejszym był jednak Marcin Konopka. Hardy, do bitki pierwszy, do pracy nie ostatni.
Kiedy wieś przynaglała, że najwyższy czas uwolnić się od złych mocy, Marcin zastanawiał się nad wyborem oręża. Odrzucił myśl o walce kijem, siekierą, kosą. To dobre dla zbójców i złodziei koni. On będzie walczył jak chłop, z honorem, więc na spotkanie z Potworem ruszył z widłami.
Los zrządził, że w tym miesiącu szykowano się do dwunastego pogrzebu. Konopka kończył ostrzenie wideł. Gdy nastał wybrany dzień, wieś odprowadziła Marcina za ostatnie chaty Jakunówki...
Na niebo weszła szeroka tarcza księżyca. Nocne szczekanie psów we wsi oddalało się.
Na drodze przemknął cień i zniknął wśród sosen na wzgórzu. Przylgnął Marcin do pnia i zamarł w oczekiwaniu. Po jakimś czasie ten sam cień, ciągnący coś ciężkiego za sobą, przesunął się w stronę jeziora. Zachlupotała woda pod uderzeniem wiosła. Marcin bezszelestnie podążył do łodzi. Z jego wiosła nie spadła nawet kropla. Tylko bzykanie komarów mąciło ciszę letniej nocy.
Tymczasem na wyspie zaiskrzyło się ognisko, a w jego świetle dostrzegł Marcin Potwora. Wydał mu się jakąś chuderlawą, nędzną, stworą.
-Tym groźniejszy - myślał - Duch większy, potężniejsza siła, jak u jadowitej gadziny.
Zachybotała się łódź, Marcin wyskoczył, dał parę susów wprost na ognisko. Dopadł Potwora zgiętego nad swoja ofiarą. Lśniące ostrza wideł wbił w plecy.
Padające ciało wydało jęk: "Jezus..."
Przerażony Marcin odskoczył, widły wypadły mu z rąk. Nie oglądając się za siebie, pognał w kierunku łodzi. Potem biegł w kierunku wsi, do ludzi.
A ludzie zbici w gromadę czekali nasłuchując odgłosów jeziora.
- Już nie ma Potwora - wyszeptał Marcin, i ani słowa więcej. Zawiedzeni, pozbawieni opisu walki i godnego zwycięstwa, powoli rozeszli się do chat.
Może jutro coś powie? - dociekano - A może..., może Marcina zauroczyło? Lepiej nie pytać. Najważniejsze, że potwora nie ma.
          Wykrzywiona bólem twarz uniosła w górę zasnute mgłą oczy skierowane w niebo. Z kącika ust spływała smuga krwi i barwiła łodygi traw.
- Wybacz mistrzu - bezgłośnie szeptały sine wargi. -Wybacz, wielki Christofie Bitnerze moją pychę, brak wiary, samowolę. Brak pokory i zwątpienie zapędziły mnie aż tu, na wyspę, na przeklętą wyspę...
Chylę się przed wami mężowie, następcy Hipokratesa, Calena, Albertusa Magnusa... Czy odkupię swą winę cierpieniem i zasłużoną śmiercią?
Atak kaszlu przerwał niesłyszalny potok słów. Palący ból rozlał się po całym ciele, ugrzązł w palcach dłoni ściskających źdźbła ziela. Oczy przestały dostrzegać czerwone węgle ognika. Zasłonił je mrok nocy, wiecznej nocy.
          Przez wiele dni i tygodni Krupkowa obserwowała duże stado kruków i wron krążących nad wyspą. Tylko Marcin milczał.
Wyspa na jeziorze Krzywa Kuta do dziś nosi nazwę Pożeracza Serc, co niektórym turystom różnie się kojarzy..."


Zastanawialiśmy nad sensem tej opowieści. Każdy może wyciągać swoje wnioski. Mi się wydaje, że jest po przykład "samokształcenia się" młodych lekarzy w tamtym okresie. Dostęp do pomocy naukowych, był ograniczony. Aby poznać anatomię, szukano źródeł wiedzy na własną rękę, różnymi sposobami, niekoniecznie zgodnymi z prawem i społecznym przyzwoleniem.

*Szeptuchy na tym terenie żyły jeszcze do niedawna, nazwa pochodzi z języka ukraińskiego, wśród ludności mazurskiej, były to zamawiaczki. Swoją moc, często rozległą wiedzę znachorską i ziołoleczniczą, przekazywano z pokolenia na pokolenie, najstarszej kobiecie kolejnego pokolenia. Gdy nie było córki godnej kontynuowania profesji, wnuczce.
Ostatnia o której wiem, żyła w Baniach Mazurskich w rodzinie ukraińskiej i zmarła niedawno. Niestety nie miała komu przekazać swych mocy.

Jacek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz