W niedzielę wróciliśmy do domu.
Ostatniego dnia przed wyjazdem skorzystałem z Parkrun (u siebie takich możliwości nie mam).
Pomimo, że startowało tylko 182 osoby, od startu przez cały kilometr biegłem w tłumie i ścisku. Dopiero na początku drugiego kilometra udało mi się "przeskoczyć" do przodu i przyłączyć do dwóch panów, z którymi biegłem kolejne 3 kilometry.
Jednym z tych panów był 76 letni "weteran" biegowy, a drugi miał ok 50 lat. Ten młodszy na półmetku spytał na ile biegniemy, starszy stwierdził, że jest mu to obojętne, byle nie wolniej niż 25 min. Wtedy usłyszałem jak ktoś dopingujący krzyknął, że to 12 minuta, więc powiedziałem, że w tej chwili biegniemy na 24 min. Pan w czerwonej koszulce stwierdził, że nie jest w stanie utrzymać takiego tempa i musi odpuścić, ale utrzymał do końca 4 kilometra, kiedy to "weteran" przyśpieszył zostawiając nas w tyle.
Trzymałem się za mim jak tylko mogłem, ale na metę wbiegłem dopiero 43 sekundy za nim, z czasem 23:35. Drugi mój towarzysz biegu wpadł 5 sekund za mną. Myślę. że gdyby nie ci dwaj panowie, nie wykrzesałbym z siebie tyle siły i samozaparcia by pokonać 5 km z takim wynikiem.
Wcześniejszy rekord 24:01 wydawał się szczytem moich możliwości. Doszedłem do wniosku, że nasze przygotowanie fizyczne ma ogromne znaczenie, ale wynik zależy w dużej mierze od warunków i motywacji. Ci panowie niezaprzeczalnie byli dla mnie ogromną motywacją i dopingiem :-)
Grażyna:
O moim bieganiu piszę i mówię coraz mniej...
Od poznańskiego maratonu w 2012 leczę kontuzję (w 1 stopie naderwany achilles, w drugiej zapalenie rozcięgna podeszwowego + ostroga) i nadal wszystko jest w powijakach, pomimo wielu miesięcy różnych zabiegów...
Ból fizyczny to pestka do tego psychicznego, do rozczarowania jakie czuję, bo to tak jakby dać dziecku lizaka i zabrać zanim zdąży go dobrze rozpakować i się w nim rozsmakować... ;-(
Zajęłam się "trenowaniem" Jacka. Wyszukuję planów, pilnuję dni treningowych, jeżdżę obok rowerem pilnując tempa, przyspieszeń itp itd... kibicuję na różnych zorganizowanych biegach, latam z aparatem wyłapując jego ciekawe grymasy ;-P
Jego rekordy to w jakimś % i mój wkład...
Co mi to daje?
Na pewno jakąś satysfakcję z Jackowych postępów (przecież jak większość biegaczy mówił, że biegać nie będzie bo nie lubi ;-p), ale i potworną tęsknotę za moimi ścieżkami biegowymi i zazdrość, że on może, a ja nie... :-(
Odniosę się do słów Jacka na temat "dopingu" i motywacji w postaci innych biegaczy :-) bo to najlepsze momenty, jakie jest się w stanie przeżyć biegając!
Bieg w grupie to zupełnie inna zabawa niż bieg w samotności. Emocje związane ze STARTEM, widok biegaczy mówiących o tym samym (jakby ich ktoś nakręcił :-D), śmiech, rozgrzewka i nieznane w postaci trasy biegowej i czasu w jakim się tą trasę pokona, to wszystko powoduje, że jest się jak na haju! :-D
Adrenalina niesie!!! często powodując "kopanie" życiówek, bo jak na starcie dajesz na maksa, to nie ma możliwości aby dobiec na metę nie tracąc sił.
Zawsze powtarzam Jackowi: "nie daj się ponieść tłumowi!" i... zawsze robi ten błąd :-)
Ale to jego bieganie! i tak naprawdę nic mi do jego czasów czy stylu i sposobu biegu, każdy ma swój pomysł na to :-)
Natomiast ja muszę jeszcze poczekać na swój czas biegowy, bo ciągle wierzę, że taki dostanę...
("ustrzeleni" na Parkrun 06.09.)
Jacek:W niedzielę o 5.30 wyruszyliśmy do domku.
Najpierw na dworzec, by skrócić sobie drogę dojeżdżając do Pasłęka pociągiem.
Dzień już za krótki na ponowne 280 km na rowerach, a po za tym po 3, bardzo aktywnych tygodniach, byliśmy już zbyt zmęczeni.
Z Pasłęka kierowaliśmy się na Ornetę pomimo znaku "zakaz wjazdu" z powodu remontu drogi.
Był objazd, lecz odpuściliśmy nadrabianie kilkudziesięciu kilometrów. Okazało się, że dobrze zrobiliśmy ;-) Droga była już PO remoncie z gładkim, nowym asfaltem, tylko w jednym miejscu około 500 m ruchu naprzemiennego jednym pasem, gdzie właściwie oba pasy były zrobione i przejezdne... Może ktoś zapomniał zdjąć oznakowań po skończonej pracy?
W Ornecie droga była taka sama, super nówka, na Lidzbark Warmiński. Mogliśmy pojechać przez Dobre Miasto, ale jeszcze nie byliśmy w Lidzbarku i zachciało nam się czegoś innego, nowego. Na żadne utrudnienia nie natrafiliśmy, wiec nie rozumiem ludzi zostawiających te zakazujące oznakowania :-/ Czekają aż same rozpadną się ze starości???
Lidzbark nam się podobał, chociaż nie było czasu na zwiedzanie i aparat upchnięty na dnie sakwy...
Z Lidzbarka kierowaliśmy się na Bisztynek. Już kilka km za Lidzbarkiem piękne, gładkie drogi zmieniły się w dziurawy i spękany asfalt. Poczuliśmy się jak u siebie... chociaż była to dopiero połowa drogi.
Przystanki musieliśmy robić co 30-40 km bo psica awanturowała się strasznie (podczas wcześniejszych podróży radziła sobie lepiej).
Jeszcze tylko zakupy w Kętrzynie na kolację i śniadanie i ostatnie 45 km do domu.
Dojechaliśmy po 21 z dystansem 182 km na liczniku, (plan był dojechać na godz. 18.00) ostatnie godziny już w ciemnościach.
To była ostatnia tak długa podróż rowerowa w tym roku. Byliśmy chyba jeszcze bardziej zmęczeni niż po wcześniejszych 280 km.
Postanowiliśmy na tym zakończyć nasz sezon i zmusić organizmy do lenistwa :-D
Grażyna i Jacek
Świetny post. Skasowało mi komentarz:D więc piszę jeszcze raz. Jacek" piąteczka" za mobilizacje i wolę walki o czasówki :D Doceniaj żonkę, mieć takiego opiekuna to skarb :D Pytanko do Grażynki odnośnie urazów... Masz badania USG/RTG? Mówili coś o zwapnieniach mięśni? Duża ta ostroga? Wiesz, zazwyczaj udaje mi się wyprowadzić pacjenta z kontuzji w około miesiąc... oczywiście w zależności od zaawansowania kontuzji... Czujesz sztywnosć rozścięgna podeszwowego i achillesa?
OdpowiedzUsuńPati z vit. ;):)
Pozdrowienia dla Was. :)
Tak, tak towarzysze biegacze nakręcają się na wzajem :)
OdpowiedzUsuńJacek, piekna czasowka! gratki! Grazynka, rola trenera zamieni sie w role zawodnika, ja w to wierze! Dorota Hojda
OdpowiedzUsuń