29 września 2014

Szlakiem Mazurskich Legend - " Wilhelmina i jej diabelskie ziele" (23)

Zostawiając za sobą "Ślad Diabelskiej Łapy", jadąc dalej wyjeżdżamy na asfalt, skręcając w lewo. Po kilku kilometrach, nad jeziorem Żabinki miała być "Jaśkowa Droga" ale, że nie ma tam po niej śladu, co opisałem już wcześniej, jedziemy asfaltem, aż do Kruklanek.
Droga co prawda skręca w las w prawo, ale lepiej tamtędy nie jechać, nadrobilibyśmy tylko około 10 km trudną, leśną drogą, wyjechalismy w Kruklankach, a do rzeźby musielismy się kilometr cofnąć. No chyba, że mamy ochotę na dłuższą wycieczkę :-)


       "Wilhelmina siedząc przy palenisku pieca i rozgrzebując patykiem czarne węgle, nie dostrzegła drewnianej skrzyni, w której wynoszono jej ojca. W jakiś czas potem, w podobnej skrzyni, wyniesiono matkę. I również nie wiele rozumiała z tego, co się wokół dzieje, chyba tylko to, że zabrakło ciepłej ręki, która podtykała pokruszony chleb do ust i dawała zapić pachnącą lipowym kwiatem wodą.
       Brak ciepłej dłoni i okruszek poznała wkrótce. Najpierw był donośny, żałosny płacz, potem strach i krzyk "mamo". Kobiety, które kazały nazywać się ciotkami, ułożyły w kącie izby garść słomy, przykryły wyleniałym kożuchem i postawiły miskę z kaszą.
       Kiedy snopek słomy zrobił się za krótki, oddano Wilhelminę na służbę do pałacu. Po kilku latach pasania gęsi i rwania lnu, kiedy jej głos z dziecinnego pisku stał się prawdziwym śpiewem, dostała do ręki wrzeciono, z którego wymykały się nici na koszule, fartuchy i kiecki.
       Oto pewnego dnia, gdy folwarcznym dziewczynom furczały w rękach wrzeciona, do izby zajrzał młody rybak Konrad. Przywiózł on do dworu drobne miętusy, które pani przedkładała nad inne jadło.
Przysiadł Konradek na ławie, rozejrzał po wstydliwie opuszczonych głowach dorodnych prządek i zatrzymał wzrok na jasnowłosej dziewczynie, sprawnie przebierającej przygarść lnu.
       Niedługo potem pan zezwolił na wymoszczenie drabiniastego wozu najświeższym sianem i przykrycie najbarwniejszym klimkiem, aby Konradek mógł godnie zawieźć Wilhelminę do kościoła.Pani dała sute wiano: koszulę, fartuch, spódnicę, wspaniały czepek z kolorowymi koralikami na denku.
Po raz pierwszy Wilhelmina odczuła ciepło ludzkiej życzliwości, toteż nie bacząc na zebranych, rozmazywała na twarzy spływające łzy.
       Domek do którego przywiózł Konrad swą młodą żonę, stał nad Gołdopiwem. Trochę opuszczony, trochę zaniedbany, jak zwykle, gdy zabraknie babskiej ręki, bo od śmierci matki żadna kobieta nie roznieciła ognia pod piecem ani nie wymiotła spod łóżka słomianej sieczki.
Zakrzątnęła się Wilhelmina, zrobiła swoje porządki aż w izbie zajaśniało.
Konrad łowił ryby, sprzedawał ludziom, należną dworowi dolę oddawał regularnie. Swojej umiłowanej przynosił najbardziej srebrzyste, bo w takich gustowała.
Wilhelmina zaś otoczyła chatę zagonami roślin. Wkrótce wśród dorodnego grochu i konopi pojawiły się drobne nożyny dzieci.
Zdawało się, że jasność słonka mało kiedy opuszcza to siedlisko. Nieświadomi ludzkich zmagań w szerokim świecie, zostali zaskoczeni wieścią, że do Kruklanek przybyli tacy, co zabierają chłopów do wojska i wysyłają na wojnę. Kobiety kryły swoich synów i mężów, ale cóż pomoże krycie, gdy wpadają znienacka do chaty i krzyczą, że już, że natychmiast muszą się się z nimi zabierać.
Zabrali też Konrada.
Wilhelminie walił się cały świat, ale przecież są dzieci. Rybaczyć nie umiała, więc co robić?...
A jeżeli zabiją?... O tym lepiej nie myśleć.
Czas upływał, wieści od kruklaneckich chłopów żadnych. Czasami tylko pastor wśród modłów napomykał o wojnach, które hen, daleko, niszczą ludzi i dobytek.
Wieczorami, gdy zmrok legnie na gościńcu, a psy skryją się do bud, wyłaniają się z obejść postacie i kierują za wieś, nad brzeg jeziora, do chaty Wilhelminy. Lekkie stukanie do okienka i z uchylonych drzwi wysuwa się ręka z małym zawiniątkiem. Po chwili na wysuniętą dłoń spada okrągły pieniążek.
Wracający już odważniejsi i weselsi sięgają do zawiniątek. Jedni dziwne sianko wciskają sobie do nosa, inni żują, plują i znów żują, a jeszcze inni nabijają w drewniany kijek, wydłubany w środku, przykładają doń ogień i wciągają kłęby śmierdzącego dymu, aż od kaszlu oczy łzami zachodzą.
Całkiem rozochoceni wracają do swoich chat. A w chatach jazgot:
- Znowu tym diabelskim zielem otumanionyś?...
- Znowu miedziak poszedł na smrodliwą trawę/...
- Kichasz z pół nocki, spać nie dajesz i pieniądz wynosisz na szatańskie siano...
       Ten i ów sięgał już za rzemień, aby babę nauczyć rozumu i posłuszeństwa, ale mazurskie kobiety nie były strachliwe i umiały walczyć o swój kąt, dzieci i chłopa, co go Pan Bóg przydzielił na dolę i niedolę. Nie chciały go oddać nawet śmierdzącemu zielu, od którego głupio się uśmiechał i nie rwał się do roboty.
Toteż zdecydowały się na wojnę ze źródłem zła. Słysząc o Wilhelminie, że po odjeździe Konrada zawarła ciche przymierze z diabłem.
Pozostało naocznie się przekonać o niecnych postępkach kobiety znad jeziora. Niby to w odwiedziny, zaczęły nawiedzać jej ustronną chatę. Bystre oczy wpatrywały się w każdy kąt szukając niezwykłości, łaziły po brzegu jeziora niby dla ochłody nóg, dreptały pomiędzy zagonkami, szperały, szukały i... nic.
Zawiedzione brakiem dowodów konszachtów z diabłem postanowiły całkowicie odizolować się od chaty nad jeziorem i jej mieszkanki.
       A chłopi jak dawniej wykradali się z chat, by zaopatrzyć się w to, co było ich największą przyjemnością. Przestali się kryć ze swoim upojeniem. Nawet nieletnie szczurki sterczały w obłokach dymu i z lubością pociągały zasmarkanymi nosami.
       Pastor dostrzegł dziwną, groźną plagę padłą na kruklaneckich chłopów i zaczął grzmieć z kazalnicy o grzechach namiętności.
Tego nie mógł zdzierżyć nikt, kto szedł prawymi drogami. Pozostawało zniszczyć siedlisko zła, a babę, co z diabłem weszła w spółkę, godnie ukarać.
Ruszył tłum kobiet na chatkę Wilhelminy. Zaopatrzone w kije, kamienie, baty, wtargnęły do chaty i wyciągnęły winowajczynię na podwórze. Lżyły, pluły, okładały kijami, kopały, walczyły z bezbronną tak, jak walczy się z diabłem.
Wilhelmina zbita, cała okrwawiona, nie miała już siły opierać się przemocy.
       Kiedy zmęczone walką baby nabierały oddechu do dalszej rozprawy, u wejścia na ścieżkę do chaty ukazała się postać oberwańca wspartego na dwóch kijach, bez nogi i z głową obwiniętą szmatami.
- O, Jezu, to Konradek! - zgodnie ryknął tłum bab i ruszył w jego stronę, zapominając o dalszych rozliczeniach z Wilhelminą.
- Czy widziałeś Janka?...
- Czy żyje Gustaw?...
- A gdzie Karol? - piszczały jedna za drugą.
Konrad powiódł oczyma po gromadzie kobiet, po czym spojrzał w stronę, gdzie leżała w piachu Wilhelmina i bez jednego słowa pokuśtykał w jej stronę. Odrzucił kije, padł koło leżącej. Odgarniając z twarzy sklejone krwią włosy, usłyszał leciutki szept.
- Miły mój... wróciłeś... wiedziałam... modliłam się. Przetrwałam. pani dała nasion tabaki... Zakaszlała. Stróżka krwi ukazała się w kąciku warg. - Dla nas... dla ciebie i dzieci - poprawiła. - tam, wysoko... pod pułapem izby trzosik na nowe życie... Głowa Wilhelminy opada na bok".


Wilhelmina została zakatowana dlatego, że próbowała przetrwać i wykarmić swoje dzieci do powrotu męża. Być może nie widziała innej możliwości jak sprzedaż tytoniu, uważanego w tamtym czasie za diabelskie ziele. Aczkolwiek może jest diabelskie skoro rujnuje zdrowie tak wielu ludziom do dnia dzisiejszego.
W XIX wieku tytoń został rozpowszechniony niemal na cały świat. Dziś palenie tytoniu stało się nałogiem społecznym, gdyż największe zyski czerpią z tego rządy państw i nie zamierzają z nich rezygnować.
Dzisiejsze statystyki wskazują, że w Polsce liczba uzależnionych z roku na rok, nieznacznie spada, obecnie jest na poziomie 30 - 32% społeczeństwa, w Rosji ponad 50%, najmniejszy odsetek palących jest w Kanadzie, Australii i większości państw afrykańskich bo poniżej 20%.

Jacek

1 komentarz:

  1. Ciekawa legenda.
    Nie wiem czy te statystyki obejmują e-papierosy, które są jeszcze gorsze.

    OdpowiedzUsuń