Przebiegłem próbnie swój pierwszy półmaraton. Próba moich możliwości.
Wcześniejsza próba 15 km wyszła pozytywnie i nawet w niezłym czasie 1:23.
Swoją dwudziestkę biegłem wolnym truchtem, by nie przekraczać tempa 6 min na kilometr. Pierwsze 10 km wyszło super w niecałą godzinę, w stałym tempie i umiarkowanym zmęczeniu. Grażynka na rowerze pilnowała bym trzymał swoja prędkość w granicach 10 - 10.5 km/h. Od 12 kilometra przez kolejne 4 km miałem piaskowo-szutrową drogę. Ciężko się tam biegło. Na 17 kilometrze znowu zaczął się asfalt, lecz zacząłem odczuwać "zmęczenie materiału" i pobolewały Achillesy w obu nogach. Pomimo stałego, od samego początku, wolnego tempa i z ostrożnie stawianym każdym krokiem uczucie dyskomfortu się pogłębiało.
20 km udało mi się pokonać w 1:59:28, a do pełnego dystansu półmaratonu doczłapałem w 2:06:20. Moje Achillesy czułem tego dnia i cały następny dzień, pomimo zimnych okładów.
Podsumowując: najlepiej czuję się na dystansie 5 km, całkiem nieźle znoszę 10 km. Przez ostatnie pół roku treningowo 4 razy przebiegłem 15 km i tu już musiałem od początku pilnować tempa, by nie biec za szybko i dotrwać do końca. Dzięki temu zawsze docierałem do celu bezboleśnie w czasie poniżej 1:30.
Jednak 21 km moje nogi odchorowywały przez 2 dni, a przecież bieganie ma być przyjemnością oraz nas wzmacniać, a nie katować. Poprawiać ciało i umysł, a nie rujnować nasze zdrowie.
Ostatnio czytałem o ludziach biegających po 40-50 maratonów rocznie i na dystansach ultra, są to niejednokrotnie ludzie w wieku 60+ którzy uczynili z tego swoje pasje i cel życia, a te imprezy traktują jako spotkania towarzyskie nie mające nic wspólnego z rywalizacją.
Pewnie każdy ma swój bezpieczny dystans. Dla mnie jest to 10 km, no może do 15 tyle, że muszę już truchtać a nie biec, Natomiast innym sprawiają frajdę mordercze, górskie dystanse powyżej 100 km.
Czy ten kto 5 km truchta przez 50 min, jest gorszym biegaczem od tego, który w każdy tydzień przebiega maraton? Biorąc pod uwagę wiele aspektów, szkoda mi kasy i czasu na długie masówki. Każdy ma swój własny szczyt do zdobycia i najgorsze co można sobie zafundować, to wieczne porównywanie swoich wyników i dystansów biegowych do tych, którzy wydają nam się być lepszymi. Do połówki podejdę jeszcze raz za miesiąc, ale jeśli moje nogi zareagują źle, to będę sobie biegał swoje piątki, dyszki i piętnastki :-)
Grażyna:
Tak... każdy ma swój szczyt, nie ważne w jakiej dziedzinie życia.
Nie może być samych dyrektorów, bo kto będzie "brudną" robotę odwalał :-) i wszyscy na metę pierwsi wbiec też nie mogą, ktoś musi zamykać stawkę ;-P
Ale wiem do czego dążysz, więc i ja na bieganiu się skupię.
Gdy zaczyna się przygodę z bieganiem, marzy się o tym, żeby np wytrzymać w truchcie 5 km (ja dochodziłam do tego 10 tygodni!). Potem zaczynają się kolejne marzenia, cele i próba ich realizacji.
Poległam po roku. Miałam wszystko, zabrakło pokory.
I właśnie wtedy, gdy jeszcze za wszelką cenę próbowałam dorównać "tym lepszym", gdy jeszcze z całej siły nienawidziłam siebie za niemoc własnego ciała, zaczęło do mnie docierać, że tak naprawdę zostaję sama i że w biegu jest się bardzo osamotnionym.
Słynna "samotność długodystansowca" - jakże często to zwyczajna ucieczka przed samym sobą...
Teraz jestem długodystansowcem w dziedzinie leczenia własnych stóp :-/
Moje marzenie zawróciło do punktu wyjścia: "przebiec 5 km" i jak echo dochodzą do niego 3 słowa BEZ BÓLU NÓG! Wiem, że gdy to się stanie to sięgnę po jeszcze, ale nie wiem czy odważę się na kolejny maraton lub choćby półmaraton.
Po pogodzeniu się z sytuacją, zaczęłam odnajdywać siebie na nowo i nie obwiniać się za całe zło tego świata :-)
Bo oprócz biegania potrafię robić tysiące innych rzeczy o których zupełnie zapomniałam :-)
Kończąc odpowiadam Kochanie na Twoje pytanie: NIE! nikt nie jest gorszy. Ani Ty, ani ja, ani NIKT. I zawsze myślałam, że sport ludzi łączy, ale i w tym widzę sporą dawką nieprawdziwości, zazdrości, zawiści i tak jak napisała Aga "nikt nie może mieć lepiej (czyt. być lepszym) ode mnie", bo wtedy zaczyna się nie fajna atmosfera.
Mój sport ma być dla mnie i to ja mam się nim cieszyć! :-D Poklask ani krytyka mi nie potrzebne!
A na razie drepczę z kijkami 7-13 km, całkiem nieźle mi to idzie ;-) i NA PEWNO nie czuję się gorsza od ultramaratończyków, triatlonistów i innych zdobywających Everest a nie tylko K-2! ;-P
Grażyna i Jacek