1 kwietnia 2015

XVI Półmaraton Żywiecki

Jacek:
W niedzielę 29.03.2015r przebiegłem swój drugi w tym roku półmaraton. Tym razem w Żywcu.
Z  tego co zdołałem się dowiedzieć przed biegiem, jest to trudniejsza trasa niż w Sobótce.
Czas na ukończenie biegu ograniczono do 2:30, a że w Sobótce zajęło mi 2;21 więc teraz musiałem się skupić na zmieszczeniu się w limicie czasowym by nie zostać zdyskwalifikowanym.
Dowiedziałem się od Włodka, że pierwsza połowa trasy to czysty "lajcik" a druga to prawdziwy "hardcore".
Postanowiłem więc biec tak, by się za mocno nie umęczyć w pierwszej połowie ale i mieć na tyle dobry czas by zmieścić się w limicie czasowym na mecie.
Bałem się tego biegu... gdyż przez ostatnie 3 dni gościliśmy w okolicach Rybnika racząc się śląską kuchnią i nie spotykaną na innych terenach gościnnością. Objadanie się i alkohol przez 3 dni, prawie brak ruchu i później bieg? Ale cóż takiej wspaniałej gościnności, płynącej prosto z serca nie można odmówić :-)

Przed startem, komentator powiedział, że przeważnie zawodnicy tego biegu usiłują zmieścić się w magicznym czasie 1;30, więc dla ułatwienia będzie biegł pan z napisem na koszulce "biegnę na 1:30" z balonikami i by się tego pana trzymać.
Niestety nie moja liga, ale przynajmniej miałem wyobrażenie o poziomie zawodów.
Start.
Pan z balonikami zniknął mi z oczu w kilka sekund po wystrzale startera a za nim pognała spora grupa biegaczy. Ja tuptałem sobie swoim tempem nie zwracając uwagi na "rwących" do przodu.


Faktycznie połowa trasy to była na przemian: górka - dołek, z niezbyt wymagającymi przewyższeniami. Mijając tabliczkę 10 km ktoś krzyknął, że nie ma jeszcze godziny, byłem już pewny, że nawet jakbym bardzo mocno osłabł i musiał dopełznąć do mety to w limicie powinienem się zmieścić. Jednak GPS, tego kogoś, oszukiwał. Według międzyczasów organizatorów (jak się później dowiedziałem) było 1:00:31 i zajmowałem 1743 pozycję.
Po 11 kilometrze zaczęły się coraz bardziej wykańczające podbiegi.
Zastanawiałem się kiedy zacznę tracić siły. Zwykle zaczynam słabnąć między 12 a 13 kilometrem. Skończył się, przygotowany z miodu,cytryny i nasionek chia, izotonik. Biegnę dalej i o dziwo nadal całkiem nieźle się trzymam.
Mijam tabliczkę 15km, dwa ciężkie podbiegi za mną, odpoczywam biegnąc z górki, ktoś mówi, że mamy duże szanse na czas 2;10, ta informacja dodatkowo mnie motywuje. Dogoniłem pana z którym biegłem od co najmniej 20 min, (jak mówił) stały bywalec tego biegu, a który zostawił mnie na ostatnim podbiegu.
Daleko przede mną tabliczka 18 km, "wodopój" i wielka góra na którą trzeba się wdrapać.
 Mój towarzysz powiedział, że to już ostatnia góra, najbardziej wyczerpująca, lecz na jej szczycie jest 19 km i nagroda w postaci kilometrowego zbiegu.
Dotarłem na szczyt, tym razem dotrzymując tempa mojemu kompanowi, nadal nie padam na nos, zastanawiam się co mi dało tyle energii??? To na pewno śląska kuchnia :-D
Zaczynam swój finisz wyprzedzając kogoś co jakiś czas. Tabliczka 20 km, ulice miasta, przede mną grupka biegaczy, usiłuję ich dogonić. Prawie mi się udało, ale zaczynam słabnąć, znowu się oddalają, widzę już pierwszy baner przed metą, meta jest 10 metrów dalej, staram się przyśpieszyć, znowu prawie ich doganiam, ale linię mety przekraczam za nimi.


Tym razem widziałem czas na zegarze. Zdążyłem przekroczyć linię mety zanim sekundy zmieniły się z 12 na 13. Czas brutto 2:13:12.


Dostałem medal i na chwilę usiadłem by uspokoić tętno.
Jestem z siebie zadowolony, to była faktycznie bardzo wymagająca trasa, przynajmniej dla mnie.
Znalazłem Grażynkę, SMS od organizatorów informuje mnie o czasie netto: 2:12:50.
Międzyczasy: 10 km 1:00:31, pozycja 1743, 15 km 1:32:49 i pozycja 1730 czyli od 10 km poprawiłem się o 13 pozycji. Na mecie pozycja 1718 czyli przed metą jeszcze wyprzedziłem kolejnych 12 osób. W sumie to nie ma znaczenia ale jakaś malutka satysfakcja jest.
Włodek też biegł i utrzymał swój czas z Sobótki.


Bieg ukończyło 1849 osób, kilku osobom nie udało się zmieścić w czasie.
Nie wiem ile osób startowało i czy dobiegli wszyscy.

Już po wszystkim rozważałem, że zwykle słabłem po 12 kilometrze biegu, trzymając przed startem odpowiednią dietę i pilnując treningów. Teraz przez tydzień, od biegu w Sobótce, było tylko jedno 6 kilometrowe rozbieganie i raz rower 61 km. Przez ostatnie 3 dni prawie od rana do wieczora objadałem się mięsem z dużymi ilościami piwa na przemian z wódką i tu taki kop energetyczny ;-) Chyba odkryłem nową metodę na lepsze wyniki sportowe :-P

Grażyna: 
"Nowa metoda na poprawienie wyników sportowych" - ha ha ha :-D niezły tekst, ale dla własnego bezpieczeństwa może nie próbuj tak przez dłuższy czas :-P

Jakoś ciągle nam umyka, żeby napisać iż biegi to nie tylko wyścig tysięcy krejzoli, to także czas na zabawę :-)
Przychodzą całe rodziny, tatusiowie/mamusie wbiegają na metę z dziećmi, inni biegają z psami
Niektórzy się przebierają :-)


    Wyjazd z Rybnika po rozsądnym śniadaniu nastąpił przed 8 rano. Trzeba było odebrać pakiet startowy wraz z numerem i się rozejrzeć po okolicy.
Jazda wcale słodka nie była, połowa drogi po omacku, we mgle...



I choć widoki zdjęciowo jak z bajki czy horroru ;-) to strach, ze COŚ wyłoni się z tej mgły sunąć prosto na nas był duży.


Jadąc z Mazur w dół sunie się na południe i choć wiem jak wygląda mapa cały czas czułam rozczarowanie, że JESZCZE nie widzę gór!
No dobra, był pagórek typu Ślęża i drugi o nazwie Św Anna, ale to były góreczki dobre na sanki, a ja chciałam gór! :-P
W drodze do Żywca, gdy mgły już trochę opadły, za jednym ze wzniesień ukazał się piękny widok :-D


Nareszcie! Były to góry z prawdziwego zdarzenia :-)
Kolejny niedosyt jest taki, że nie było czasu na wędrówki po nich :-/
Zresztą szlaki jeszcze zaśnieżone, a my amatorzy przecież...

Po biegu nasze włóczęgostwo dobiegło końca.
Ok godz. 15 (po godzinnym turlaniu się w korku) wyjechaliśmy z Żywca, kierując się na Skierniewice. Tam byliśmy po 20.
Kolejne spotkanie z moim Kurczakiem (jeszcze bardziej zakręconą biegaczką niż my razem wzięci :-D ), u którego czekał nocleg :-*
W poniedziałek ruszyliśmy do domu.
Oczywiście rok się nie skończył, a za dwa tygodnie kolejny wyjazd ;-)
Agu! Jesteś gotowa??? :-D :-D :-D


Grażyna i Jacek

5 komentarzy:

  1. Jacek, gratuluję :))) To był naprawdę trudny bieg, a tak znakomicie dałeś sobie radę!!! Następne płaskie trasy będą teraz dla Ciebie pikusiem ;))
    T.

    OdpowiedzUsuń
  2. No i po raz kolejny wcięło mój komentarz... ;P
    T.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wcięło Twojego komentarza Terciu ;) To tylko od nas zależy czy się ukaże :-P
      Dziękuję! :)

      Usuń
  3. Jacku! Dieta wysokowęglowa (śląska) przed (pół)maratonem zawsze wskazana! I odpoczynek od biegania też dobrze działa!
    Ale na co dzień lepiej nie przesadzać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Brawo!! Świetny bieg! Hmmmm nie pozostaje mi nic innego jak wypróbować tą magiczną dietę ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń