Wyjazd do Poznania na Jackowy bieg był dla mnie podróżą bardzo sentymentalną...
W 2012 roku, identyczny bieg, był dla mnie zwieńczeniem ciężkiej pracy nad sobą i swoimi słabościami :-)
Otóż nigdy nie biegająca, prawie czterdziestoletnia kulka, postanowiła w swoje 40-ste urodziny (1.04.2012) nie siedzieć przy stole z toną żarcia i alkoholu, tylko "pyknąć" sobie półmaraton ;-)
Jak postanowiłam, tak zrobiłam - swoje pierwsze kroki biegowe zawdzięczam przynajmniej 2 osobom: Agu - bo plany podesłała i Jackowi bo był i tkwił ;-) ale i całej masie innych ludzi, którzy mocno kibicowali.
Wyszperałam plan 10-cio tygodniowy, coś w rodzaju "od kanapowca do biegacza" i od października 2011 zaczęłam sumiennie go realizować.
Plan zakończyłam w grudniu pełnym sukcesem :-D
I... pustka.
Co dalej?
Tylko tak truchtać po lesie, bez celu...
Odpowiedź przyszła sama :-P
Szperając w necie jakoś sam wyświetlił mi się 5 Poznań Półmaraton.
Weszłam, poczytałam i stwierdziłam, że to jest TO!
Rozpoczął się czas przygotowań, czasu mało, a ze mnie nadal laik. Na stronce bieganie.pl znalazłam plan do półmaratonu dla początkujących i mocno się go trzymałam.
01.04.2012 roku stanęłam na STARCIE w Poznaniu :-D (w dłoni dzierżę obrzydliwy batonik proteinowy i żel energetyczny).
Po 3 latach emocje, które wtedy mi towarzyszyły są prawie identycznie odtwarzalne :-) Mogłabym mówić i pisać o tym bez końca...
Gdy 12.04. tego roku czekałam na Jacka, nie byłam w stanie powstrzymać spazmów płaczu, z żalu i bezsilności,oraz ze złości na nieleczące się kontuzje stóp.
A widok złotych ludków i medali wiszących w szeregu, bolał jak diabli...
Cóż było robić.
Kilka głębokich wdechów i wydechów uspokoiło oddech, wiatr osuszył łzy, czas było ruszyć na metę aby zrobić trochę zdjęć :-)
Zauważyłam, że organizacja na mecie jest lepsza niż 3 lata temu, ale i ludzi biegło 2x więcej :-O
Pamiętam swoją radochę z biegu :-)
Czas...
No i tu mam o tyle fajnie, że nie jest on dla mnie ważny w ogóle :-D
Biegnę, widzę, słyszę, czuję siebie w samych pozytywach i to ma mi dawać bieganie.
Bez nacisku, bez parcia, bez czasu!!!
Na metę dotarłam.
Wręczono mi medal i różę, okryto złotem ;-P (róże w Poznaniu do dziś są wręczane paniom, być może pozostanie to już tradycją :-D bardzo miłą zresztą!).
To mój jedyny półmaraton... pół roku później był jedyny maraton i wszystko zakończyło się naderwanym ścięgnem Achillesa i stanem zapalnym rozcięgna podeszwowego.
Skutki są do dziś, trudno ruszyć biegowo, choć zaczęłam 7 tyg temu...
Maryla Rodowicz śpiewa "Niech żyje bal!", a ja nucę "Niech zdechnie ból!!!"
A już tak na koniec myślę sobie, że w naszym tandemie co nas nie zabija to nas łączy!!! ;-D
Czas ruszyć tyłek na trening ;-)
Grażyna
Kibicowalam ci ze scisnietym gardłem na necie na żywo :D przylaczam się do niech zdechnie ból. Rozciegno mi dalej nawala i raczej nie przestanie dopóki nie zobaczy wagi ludzkiej ;)
OdpowiedzUsuńPamiętam Basiu :-D Co do wagi to myślę sobie, że nie tylko o nią chodzi, ale również o predyspozycje... Ja do bólu już się przyzwyczaiłam, widocznie tak musi być i albo mnie "połozy" albo będę robić to co lubię ;)
UsuńNa 40 tu nie wwyglądasz ;))i nigdy zresztą
OdpowiedzUsuńDzięki :-* Jak jestem zmęczona to wyglądam ;-)
Usuń