To był mój trzeci w tym roku, a czwarty ogólnie, półmaraton.
Tym razem nie pojechaliśmy do Poznania wcześniej, nie mieliśmy noclegu. Przy 8056 startujących plus osoby im towarzyszące, miejsca noclegowe były już zarezerwowane miesiąc wcześniej. Pozostała nam całonocna jazda i dotarcie prosto na start.
Wyruszyliśmy z domu 20 minut po północy i "już" o 7:20 parkowaliśmy auto w Poznaniu.
Brak wypoczynku przed startem nie wróżył dobrego biegu, a po 7 godzinach siedzenia w tej samej pozycji, moje nogi też nie były w dobrej formie, ale cóż było robić...
Godzina 10:00.
Tłum długości kilkuset metrów stoi za linią startu.
Ja gdzieś w środku masy biegowej :-)
Kilka kroków przed balonikami na Czas 02:00.
Ruszyliśmy.
Idę powoli w stronę linii startu. Patrzę na endo, Już przeszedłem 200 metrów, a do startu jeszcze kawałek. Tłum przesuwa się wolniutko. Nawet nie zaczyna truchtać. Minęliśmy start, biegacze powoli przebierają nogami. Czuję się jak sardynka w puszcze. Krok trzeba dopasować do innych, uważając by nie kopnąć osoby poprzedzającej w tyłek i by inny nie wpadał mi na plecy.
Taka sytuacja trwa dosyć długo, osoby które chcą "przeskoczyć" do przodu rozpychają się łokciami.
Rozrzedza się dopiero na siódmym kilometrze, chociaż nadal jest ciasno.
Nogi od samego startu mam ciężkie, mimo to nadal utrzymuję tempo tłumu. Na dziewiątym kilometrze zrównują się ze mną baloniki na 2:00. Uśmiech młodej pacemaker-ki mówi mi: "dogoniłam cię" - jakiś czas utrzymuję ich tempo, ale czuję, że jest dla mnie za szybkie.
Moje plany by ukończyć półmaraton w 2 godz muszę odłożyć w czasie.
Po 10 km jest punkt z wodą i izotonikiem, biorę kubeczek i biegnę dalej. Buty się ślizgają na mokrym asfalcie, nagle podeszwy kleją się do asfaltu... wbiegłem w porozlewany izotonik.
Dziewczyna biegnąca gdzieś za mną ma to samo, mówi do kogoś "ale mam Powera, rozgrzałam tak podeszwy że się kleją"
11 km, jeszcze 10 km do mety, a moje tempo nadal spada...
Mijając idących zastanawiam się czy mnie też to czeka, ale nadal biegnę. Po drodze jest dużo osób dopingujących, a nawet co parę km orkiestry umilają bieg.
Doganiają mnie dziewczyny z balonikami na 2:10. Nie wiem który to już km, straciłem rachubę, czuję potworne zmęczenie, a "baloniki" dopingują, zwłaszcza maszerujących usiłują poderwać do biegu, krzyczą by się nie poddawać, mówią, że to już ostatni kilometr. Przyśpieszam, trzymam ich tempo.
Wiem, że nie mam już szans nawet na 2:10, bo one wystartowały jakiś czas po mnie, może nawet 2 min.
Nie wiem jak długo biegnę za balonikami, wbiegamy na punkt pomiarowy międzyczasów. Dopiero teraz mijam 20 km biegu. Do mety jeszcze 1097 m. Czuję rozczarowanie bo nie mam już siły, a pacemakerki, usiłując nas zdopingować, dużo wcześniej mówiły, że to ostatni kilometr.
Próbuję przyśpieszyć, ale nie mam już siły wydłużyć kroku, po za tym musiałbym się rozpychać, bo zagęszczenie jest nadal bardzo duże. Jeszcze nigdy tak bardzo nie mogłem doczekać się mety.
Nagle tempo osób wokół się zwiększa. Mety jeszcze nie widzę ale ją czuję. Wyrywam do przodu z tłumem, a nawet kilka osób mijam bokiem. Widzę już zegar, 2:14 i mijają kolejne sekundy..
W końcu przekraczam linię mety, czuję ulgę, idę wolno przeciskając się pomiędzy stojącymi ludźmi, tłok straszny. Uroki takich masówek. Przecisnąłem się do wolontariuszy z medalami, dostaję medal i folią termiczną szukam miejsca by usiąść na chwilkę.
Odnalazłem Grażynkę na trybunach, udało się jej uchwycić mnie na finiszu, myślałem, że nie będzie to możliwe.
Opuszczając już teren Malty, widzieliśmy 4 osoby zamykające bieg z eskortą radiowozów i karetek pogotowia, było to około 3 godz po starcie.
SMS od organizatorów: czas brutto 2:14:37, netto 2:11:02, OPEN 5208.
Trudno opisać moje wrażenia. Na pewno takie masówki mi się nie podobają.
Nie piszę się więcej na Poznań, Warszawę czy inne biegi gdzie startują tysiące biegaczy.
W sumie bieg ukończyło 8042 osoby. Pięcioro nie zmieściło się w czasie 3 godzin.
Limit miejsc na bieg wynosił 8500, pakiety rozeszły się niedługo po rozpoczęciu zapisów a na starcie stanęło tylko 8056 osób.
W następną niedzielę czeka mnie charytatywny test Coopera w Sopocie. Przez ostatnie pół roku trenowałem tylko wytrzymałość i moja szybkość mocno spadła. Nie liczę na zbyt wiele, a że jest to bieg charytatywny na leczenie jakiegoś dziecka to chętnie pobiegnę :-)
Jacek
No i następne doświadczenie za Tobą! Super się spisałeś :) A i warunki były takie, a nie inne...Jednak masówki kilkutysięczne, to chyba jednak nie to, co by się chciało...Następne imprezy powinny być już luźniejsze, oby...
OdpowiedzUsuńT.