Czy odbiorca tak samo przyjmuje przekaz ustny i pisany?
Na własnych doświadczeniach mogę powiedzieć, że nie.
Czy wymieniając SMS-y z Grażynką, gdzie często wyprzedzamy wypowiadane zdanie tej drugiej osoby, czy z innymi osobami, jesteśmy w stanie odczytać przekaz identycznie jak chciał tego nadawca?
Otóż czytając rozumiemy tak jak chcemy rozumieć.
W bezpośredniej rozmowie posługujemy się nie tylko słowami: dynamika wypowiedzi, oczy, mimika twarzy a nawet układ rąk powie nam więcej niż słowa. Dlatego rozmowa jest wśród ludzi tak ważna dla utrzymania prawidłowych relacji. Nawet zwierzęta ze sobą "rozmawiają" chociaż nie używają słów.
W słowie pisanym bywa tak, że trudno dowiedzieć się co inny człowiek tak naprawdę czuje. Uczucia, a przez to przekaz, bywają źle zrozumiane głównie z dwóch powodów: niejasność komunikatu i własna interpretacja odbiorcy.
Przy bezpośredniej rozmowie może wystąpić sprzeczność komunikatu wysłanego z odebranym, ale do tego mamy oczy, które obserwują nadawcę. Aby porozumiewać się efektywnie należy przede wszystkim słuchać,
Grażyna:
Słuchać i patrzeć to nie wszystko, bo należy jeszcze widzieć i słyszeć!
Ale wracając do słowa pisanego, to ostatnio cierpnie mi skóra na grzbiecie i coraz częściej boję się go używać :-/
Interpretacja przez niektóre osoby jest wręcz zaskakująca i dołująca :-o
A najgorsze jest to, że nawet jeśli próbuje się wyjaśnić przekaz pisany, to odbiorca "i tak wie lepiej" co nadawca miał na myśli.
Przykre to i smutne zarazem :-(
Chociaż siła sms, e-mail, różnorakich innych portali komunikacyjnych jest ogromna, to chyba się trochę pogubiliśmy.
Kiedyś, gdy człowiek chciał zobaczyć drugiego człowieka to musiał iść, pojechać koniem, bryczką czy pociągiem. Usiąść przy stole, pogadać, pośmiać się, pokłócić, wypić, zjeść i już.
Był też list, ale służył do informowania o czymś tam, bo ludzie się spotykali.
Teraz trzeba się zaanonsować z pół roku wcześniej, żeby każdy mógł mieć czas na planowanie...
Nie ma spontaniczności. I sami jesteśmy sobie winni, bo sami zapędziliśmy się w tzw "kozi róg".
Pamiętam czasy (hehe ;-P) gdy kina były oblegane do granic ich wytrzymałości.
Miałam 11 lat gdy do kin weszła "Seksmisja" :-D
Wybraliśmy się z rodzicami do znajomych. Gdy przyjechaliśmy, okazało się, że wybierają się do kina właśnie na w/w film...
Mieliśmy wracać do domu, ale wujostwo nie chciało o tym słyszeć. Zrezygnowali z wyjścia oddając mi bilety i mówiąc, że z jednego mam skorzystać a drugi sprzedać, co też zrobiłam :-)
Film był od 12 lat, w tamtych czasach bardzo przestrzegano wieku i sprawdzano legitymacje czy dowody, więc istniało prawdopodobieństwo, że nie wejdę.
Ale ja nie należałam do malutkich i kruchutkich stworzonek, więc wszystko poszło jak pójść miało :-D
Wtedy nie było telefonów dostępnych jak dziś, list z zapytaniem "czy możemy wpaść" doszedł by po tygodniu... Wtedy padło hasło "jedziemy do cioci i wujka, ubierajcie się!" i tak było.
Dziś już sama nie wiem, mówić, pisać czy milczeć...
Najlepiej byłoby brać wszystko takim jakim jest, nie pisać własnych scenariuszy, nie szukać drugiego dna i nie szukać świństw tam gdzie ich nie ma! Wtedy będzie żyć się lżej...
Czego NAM i wszystkim życzę! :-)
Grażyna i Jacek