Mimo wszystko, bajka czy też nie, tę ostatnią z naszych legend dedykuję Wojtkowi, synkowi naszej wirtualnej koleżanki Anetty, w podziękowaniu za Aniołka ;-) który towarzyszy mi codziennie! :-*
"Starosta węgorzewski, Hans von Pusch, wracał z Królewca w doskonałym nastroju.
Wiózł ze sobą dokument przyznający mu 60 włók dobrych gruntów wraz ze wsią Neusiebn (dzisiejsze Żywki). Już oczami wyobraźni widział wielką, czerwoną budowlę z dobrze wypalonej czerwonej cegły, wysokie okna, dębowe drzwi i murowaną bramę kryjącą szeroki podjazd.
Przybycie nowego pana i perspektywa powstania dużej budowli, była dużym zaskoczeniem dla Żywek, które na ogół żyły swoją wiejską codziennością.
Jedni, patrząc z optymizmem, mówili że będzie huk roboty i jakiś miedziak wpadnie. Inni, że pewnie będzie trzeba żniwa odłożyć i iśc na odrobek i orkę.
Trwoga i nadzieja wymieniały się w zależności od pojawienia się obcych, którzy mierzyli pole kijami, coś rysowali na darni, rozkładali papier i długo, długo czytali.
Zaczęło się od kopania rowów pod fundamenty i zwózki głazów.
Okrutna prawda pojawiła się w momencie gdy zaczęły zjeżdżać wozy z piękną, czerwoną cegłą, a murarz z rękoma w przepastnych kieszeniach kapoty, huknął: - Zaprawa!
Echo rozlało się po całej okolicy , dotarło do Węgorzewa, a potem całe mnóstwo drobnych odgłosów : piasek, wapno, mleko, jaja, żwir...
Zgraja urzędników ruszyła w teren, a wszędzie gdzie ujrzano jakąś chatę krzyczano od progu: - Kosz jaj i skopek mleka na jutra!
Mleko, pół biedy, ale jaja?
Wyciągano kury z każdego kąta i umieszczano na wygodnych, drewnianych ławach, rzucano najlepsze ziarno i zaklinano, aby na jutro zniosły jajko. Ale kury pożerały jadło i szły grzebać w pokrzywy. Na przekór ludzkim oczekiwaniom jaj nie znosiły.
Tu i ówdzie wołano znane zamawiaczki , aby odpędzić czary ale wynik był mizerny. Nie lepiej było z mlekiem. U jednych dojono mleko z krwią, u innych krowie wymiona były opuchnięte, że nawet kropla mleka nie spadła.
Pan starosta naglił, majstrowie przestępowali z nogi na nogę wypatrując nadchodzących z mlekiem i jajami, tymczasem znikąd nic.
Zaczęto tracić cierpliwość. Główny majster i nadzorca, będący poganinem, wydał polecenie sołtysom, aby oddali w areszt wszystkie wiejskie kury.
Ze wszystkich stron zaczęły nadciągać gromady ludzi z węzełkami i koszami wypełnionymi drobiem, nawet dzieci niosły pod pachami kury. Milcząc wrzucali do szopy dziwnie bezbarwny i bezgłośny drób.
Od tej chwili kury miały przebywać zamknięte w szopie przy budowie i codziennie dostarczać świeży surowiec do zaprawy.
Murarze zakończyli kładzenie drugiej warstwy cegieł.
Wapno z piaskiem już przygotowane, czas wbić i wymieszać jaja. Tymczasem w szopie jak makiem zasiał. Otwarte drzwi ukazały zbite w gromadę ptactwo z opuszczonymi łepkami, białymi grzbietami, bez ogonów i skrzydeł. Jaj nie było...
Nadzorca, ten od pogan, zajrzawszy do szopy - zastygł.
- To jakiś diabelski pomiot, a nie kury - jęknął.
Zaryglowano w pośpiechu drzwi. Bano się zbliżyć do szopy, w serca wkradł się lęk, robota nie szła.
Nocą, mały Johan, pomocnik murarza, podniósł się z legowiska. Pomruczał coś pod nosem o wodzie i pragnieniu i... wyszedł. Bezszelestnie podkradł się pod drzwi szopy, wyciągnął skobel i rozwarł drzwi na całą szerokość.
Coś zaszumiało, zawirowało w powietrzu i ucichło.
Zdrętwiały ze strachu chłopiec z trudem dowlókł się do swego legowiska.
A następnego dnia w Żywkach, Możdżanach, Boćwince powitano wstający dzień okrzykami radości - Wróciły nasze kokosze! - krzyczano z domu do domu.
Tymczasem nadzorca gnał co koń wyskoczy na węgorzewski zamek, aby zdać staroście sprawozdanie z trudności w budowie. O kurach w areszcie nie wspomniał, które zmieniły się... no własnie, w co się zmieniły? - bo podobnie jak on kiedyś, a starosta dziś w czary nie wierzył. Ustalono więc, że mury niech spaja zwykła zaprawa.
- Prawnuki poprawią - z dziwną lekkością machnął ręką starosta, rezygnując z pomnikowej trwałości pałacu.
Zaś wiejskie zamawiaczki święciły triumf."
:-)
Są momenty, że gdy czytam a potem opracowuję te legendy widzę przynajmniej jeden punkt wspólny: wielki paszkwil na panów, starostów, bogaczy.... Na tych co niby powinni być mądrzejsi, a okazują się głupcami. Czyż zabierając ludziom, często, ich jedyny posiłek, jakim może być jajo czy mleko i budując sobie z tego pałac jest się mądrym? Ja to odbieram jako egoizm, bezduszność i fanaberię!
Pałac powstał lecz nie zachował się do dnia dzisiejszego, czyli "prawnuki nie poprawili" ;-)
I to już ostatnia legenda z tych naszych, mazurskich, może znajdziemy gdzieś inne?
Grażyna
Szkoda, że ostatnia.
OdpowiedzUsuńChetnie bym jeszcze cos przeczytala na temat palacu-ktorego faktycznie nie bylo
OdpowiedzUsuńPałac był, z tym, że nie przetrwał do naszych czasów. Wnukowie się nie postarali : )
OdpowiedzUsuń