21 października 2014

Damroka.

"Damroka - córka Świętopełka, która postawiła kościół w Chmielnie, zmarła 25 maja 1224r.
Ten zapis w księdze klasztoru żukowskiego to jedyny historyczny dowód, że istniała naprawdę.
Nie wiadomo czy była ona córką Świętopełka II gdańskiego, czy też Świętopełka księcia na Sławnie. Nieznany jest również jej stan cywilny choć istnieją podejrzenia, iż była żoną Subisława II, jednak legendy podkreślają jej niechęć do małżeństwa.

Najbardziej znana z legend o Damroce opowiada, że mieszkała ona w zamku koło Chmielna. Niezwykle urodziwa księżniczka była osobą samotną, a towarzystwa dotrzymywała jej jedynie służka, która obdarzona była tajemną mocą. Pewnego razu na gród napadł rycerz-rozbójnik, który porywając Damrokę chciał ją zmusić do ślubu. Nim jednak uwięziona w wieży zamku księżniczka mu uległa, jej stara służka użyła swej czarodziejskiej mocy i zesłała na zamek rycerza straszliwą burzę. W tej burzy, ku wieży z Damroką, nadleciały dwa wspaniałe łabędzie, które uniosły uwięzioną z powrotem do Chmielna.
Gdy o wszystkim dowiedział się ojciec księżniczki Świętopełk, ogromnie się rozgniewał i nakazał zrównać z ziemią zamek zbójeckiego rycerza."

Skąd Damroka i legenda o niej u nas?
Trochę z miłości do legend, ale głównie z powodu przedwczorajszego dnia (19.10.)
Powszechnie wiadomo, że zbliżają się wybory i włodarze miast, miasteczek i wsi prześcigają się w pomysłach jak przeciągnąć wyborców na swoją stronę.
Gdańsk i jego prezydent nie odstają od reszty :-)
Od ponad roku trwa tu budowa tunelu pod martwą Wisłą


i pomijając aspekty polityczne oraz pytania typu "czy potrzebny?" i zjadliwe komentarze internautów (wiecznie ze wszystkiego niezadowolonych i krytykujących WSZYSTKICH i WSZYSTKO!) potraktowaliśmy wycieczkę jako kolejną ciekawostkę.
Osobiście dzień uważamy za interesujący, zobaczyliśmy coś, czego na co dzień zobaczyć się nie da.
Nie jesteśmy inżynierami, ani nikim takim, kto mógłby technicznie rozwodzić się na temat budowy tuneli, dróg czy mostów, ale słuchając tego co opowiadano, zajmując ludzi, przed wejściem do tunelu (wpuszczano grupkami), oboje jesteśmy pod dużym wrażeniem.




I znowu nasuwa się pytanie: skąd w tym wszystkim legenda o Damroce? A no stąd, że dla tej potężnej maszyny TBM, zwanej również gdańskim kretem, szukano odpowiedniej nazwy, koniecznie żeńskiej, bo tak nakazuje tradycja. Imion było kilka na które głosowali internauci.
Uznano, że Damroka to idealne imię, gdyż księżniczka lubiła samotność, a maszyna pod ziemią dużego towarzystwa raczej mieć nie mogła :-)







TBM to maszyna  pracująca 24 godziny na dobę, o wysokości czteropiętrowego bloku i wadze 2200 ton. Wgryzając się w ziemię, sama układała wielkie betonowe bloki, a po ułożeniu okręgu odpychała się i zaczynała od początku. Zużywające się części wymieniali nurkowie, a po skończonej pracy korzystali z komór dekompresyjnych  wbudowanych w Damroce. O technicznej stronie pracy TBM można poczytać w necie, więc sobie daruję, ale zaskoczyła mnie informacja o Polskiej ekipie tam pracującej, która "osłabła", a prace do końca ciągnęli Hiszpanie. Szkoda, bo przecież mamy świetnych fachowców, więc tak naprawdę nie wiemy co się wydarzyło...

Dzień otwarty trwał od godz 10 do 14, ludzi było multum, a przed samym wejściem informacja, że nie wolno w tunelu palić papierosów, trzeba patrzeć pod nogi i... nie wolno wchodzić ze zwierzętami :-o
A my z Luśką!



Wpadliśmy na pomysł żeby wpakować ją do plecaka i może uda się przemycić...
Jacek osłaniał jej głowę i tak przeciskając się w tłumie szliśmy przed siebie. W połowie drogi doszliśmy do wniosku, że przecież już nas nie zawrócą ;-)

(jakość foty masakryczna, ale....) 

Udało się przejść i mieliśmy radochę, że żadne z nas nie musiało rezygnować z wycieczki.
Zresztą! my nie WPROWADZALIŚMY psa, my ją wnosiliśmy :-P


Fajny był efekt ujrzenia światełka w tunelu, wyobraźnia zadziałała :-)


Po wyjściu spod Wisły postanowiliśmy zrobić sobie spacer na Starówkę.

 (raz pod Wisła a za chwilę nad nią :-D)


Pogoda była cudna, więc co to dla nas 6 km marszu :-p
Posiedzieliśmy nad Motławą,



zajrzałam do Manufaktury Słodyczy (sama)




(chyba tak to się nazywa), rzuciłam okiem między uliczki... :-)


posłuchaliśmy Warszawskiego Kataryniarza, którego pamiętam jeszcze z dzieciństwa.
Przynajmniej wygląda tak samo :-)


W Galerii Handlowej Madison zafascynowały mnie malowidła ścienne



Wreszcie skierowaliśmy się nad morze...


 


Cudowne miejsce do ładowania baterii :-)  a jeśli kiedyś mówiłam, że morza nie lubię to kłamałam!!!
I w ten sposób nasz dzień dobiegł końca. Było CUDNIE!!!  :-D





Grażyna i Jacek



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz