Raz jak miałem ok. 17 lat, mój kolega zaproponował, żebyśmy poszukali sponsora i wybrali się w pieszą wędrówkę wzdłóż polskiej granicy. Spytałem czy wie o czym mówi i czy może, jeżeli już o tym myśli, nie wolałby ma rowerach. Odpowiedział, że woli pieszo. Spytałem ile chce dziennie przejść kilometrtów, powiedział, że 50. Biorąc pod uwagę, że granice polski mają łącznie 3511km długości (licząc administracyjną granicę morska) drogą będzie około 3750km to jest 75 dni marszu a że trzeba by było zrobić jeden dzień przerwy w tygodniu to 85 dni. Następnego dnia wybraliśmy się na trening. Po 10km marszu, gdy podeszwy butów kleiły się do nagrzanego słońcem asfaltu i zaczął padać na nos ze zmęczenia, przyznał mi racje, że to nie był dobry pomysł. Gdyby sytuacja ta dotyczyła koleżanki powiedziała by z pewnością, że musimy odłożyć plany na rok, gdyż trzeba się lepiej przygotować kondycyjnie. Dlatego łatwiej było mi się odnaleźć wśród kobiet niż mężczyzn, bo też uważam, że mężczyźni za szybko się poddają i nie ma rzeczy niemożliwych a tylko w danej chwili dla nas nie osiągalne, jeżeli ktoś inny był w stanie to zrobić my też możemy tyle, że nie od razu.
Plan umarł śmiercią naturalną ale w mojej głowie jakiś rok temu odrodził się rajd rowerowy wzdłuż polskiej granicy i do tej pory ta myśl się tam tli.
Odwiedzić najciekawsze przygraniczne miejsca, uwiecznić je na fotografiach i opisać by i inni mogli chociaż częściowo przeżyć to samo a może nawet osobiście przejechać, jeżeli nie całej to chociaż jakiś odcinek mojej trasy.
W tej chwili towarzyszką w kręceniu kilometrów na rowerowym liczniku jest moja Grażynka, a że jest kobietą nie powie mi: "niemożliwe", tylko: "jeszcze nie teraz"
Jacek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz