15 czerwca 2014

10 km Szlakiem Krutyni


Jacek 
14 czerwca 2014 r pobiegłem w Gałkowie w III Biegu Szlakiem Krutyni, na 10 km. Po raz pierwszy na tak długim, jak dla mnie, dystansie. Na treningach przebiegłem nawet 13- 15 km ale ostatnio treningi były głównie po asfalcie, gdyż moja ścieżka leśna została rozkopana i nie nadawała się do biegania. Asfalt daje szybkość i moje najszybsze 10 km pokonałem w 55 min i 56 sekund. W Gałkowie trasa jest wyłącznie leśna i zależało mi by pokonać ją w czasie poniżej godziny, jednak gdzieś w głębi tliła się nadzieja, że może da się w 55 minut.... A że "siła tłumu" jest wielka i niesie biegaczy z większą prędkością, wszystko wydawało się możliwe :-)
Na starcie stanęło ponad 600 osób, ja gdzieś w środku grupy w zielonej koszulce.


Ruszyłem z tłumem i trzymałem tempo. Pierwszych parę metrów to był marsz zanim biegacze się nie rozciągnęli. Do czwartego kilometra biegło się bardzo dobrze, trzymałem się środka mojej kilkudziesięcioosobowej grupki. Nikogo nie wyprzedzałem i prawie nikt mnie nie wyprzedzał. Na 4 km złapała mnie kolka i musiałem zwolnić. Wtedy zaczęto mnie mijać co było bardzo stresujące i powodowało psychiczny dyskomfort, ale to przecież rywalizacja... Kolka trzymała mnie około 2 km. Gdy odpuściła, próbowałem trochę nadrobić lecz nie jest to takie łatwe dla początkującego amatora, biegającego raczej niedzielnie ;-P. Mijając 8 kilometr przyspieszyłem jeszcze bardziej, w połowie 9 kilometra próbowałem finiszować lecz nie mogłem wykrzesać z siebie zbyt wiele siły.
Finisz


Na metę dobiegłem z czasem 00:55:45 brutto (netto 00:55:36). Według Endomondo 10 km przebiegłem w czasie 00:52:55, a trasa miała długość 10.54 km czyli te pół km dobiegałem w ok 2-3 min i to by się zgadzało. Nie atestowane trasy mogą się nieznacznie różnić długością, ponadto są mierzone po najkrótszej drodze, a jak np wchodzi się w zakręt po zewnętrznej to już jest parę metrów więcej.
Może wg czasu organizatorów nie udało się w 55 min ale i tak jestem bardzo zadowolony :-D Siła tłumu, tak jak myślałem i jak ostrzegała Grażynka, jest tak potężna, że pobiłem swoje wszystkie rekordy życiowe (całe szczęście, że nie osłabłem i nie padłem w połowie trasy ;-P). Miałem najszybszy 1km, 3km, 5km i 10km a nawet poprawiłem Test Coopera.
Medal wręczyła mi Grażynka :-)


Całokształt odbieram całkiem pozytywnie, jedynie koszulki kiepskiego gatunku w pakiecie startowym były... Nawet przymierzyłem się do pucharku [może kiedyś w swojej kategorii wiekowej się uda, np 80+ :))))].




O początkach mojego biegania już pisałem. Bieg dla samego biegu jest fajny, oczyszcza ciało i umysł (choć moje ciało za bardzo z kilogramów oczyściło...), ale udział w imprezach biegowych daje coś więcej :) Warto potrenować by pobiec w biegu masowym dla samej atmosfery tam panującej. Wyniki są ważne ale nie najważniejsze, celem jest dobiegnięcie do mety, wytrwałość, mądrość i nie poddanie się gdy wszystko krzyczy DOŚĆ... jak w życiu.
Po biegu poszwędaliśmy się po stadninie :-)


I koniecznie chcieliśmy zrobić sobie zdjęcie w miejscu, gdzie 2 lata temu robiliśmy, gdy Grażynka biegła na 10 km...
2012 rok

2014 rok

Grażyna 
Jackowi mogę tylko pogratulować i cieszyć się jego małymi sukcesami, bo dla niego to nie tylko zabawa biegowa ale także "walka" o zdrowie. Oboje jesteśmy dumni z siebie, że nie siedzimy na kanapie, z pilotem w ręku i puszką piwa... W końcu po 40-stce już by tak wypadało ;P
GRATULUJĘ CI KOCHANIE i życzę kolejnych sukcesów :* Tych możliwych do zdobycia, a nie tych wyimaginowanych, bo INNI robią więcej, lepiej, szybciej, mocniej... Niech robią! Jak to mówi Monia: "każdemu jego Everest", więc nasz niech będzie nasz :) Za kilka dni kolejna wyprawa rowerowa, ok 250-260 km rowerem w 1 dzień - to jest nasz Everest na najbliższy czas :-)
Wczoraj w Gałkowie startowali również maratończycy, byliśmy świadkami tegoż startu. Efekt: ogromne łzy i żal, że nie ma mnie wśród nich. To nic, że wiem iż nie mogę, ale nie ma dnia żebym choć przez moment nie pomyślała: "może dziś spróbuję i będzie ok?" Nie będzie, bo ból choć dużo mniejszy czuję cały czas.
Miało tu nie być smutasów, ale TO jest silniejsze ode mnie.
Wiem, wiem, wiem! Są osoby, które nie mogą nawet chodzić a co dopiero jeździć rowerem czy biegać, bardzo im współczuję i jestem w stanie sobie wyobrazić co mogą czuć... Ale jest też człowiek, Polak z częściowym porażeniem, niedowidzący i jedzie do Kalifornii aby wziąć udział w Bedwater Ultramarathon - 217 km na własnych nogach przez Dolinę Śmierci. Jest pan (82 lata), który biegł w Gałkowie gdy biegłam ja i biegł wczoraj... 10 km!!!! Biega Jacek, któremu w dzieciństwie powiedziano, że ma przestać biegać bo nie będzie chodził. Ludzie po kontuzjach wracają na start. A ja od 2 lat czekam na zdrowe nogi. I w tym temacie trudno mi choć jedną różową kreskę postawić :-(
START - trochę rozmazany, ale tak się widzi oddalających biegaczy przez łzy...


Prawie godzina spędzona samotnie w oczekiwaniu na biegnącego Jacka (role się odwróciły, w 2012 to on czekał podczas 10 km, półmaratonu i maratonu :-D) skierowała moje kroki do koni :-) Ogólnie boję się tych zwierząt bo są wielkie i silne, ale kiedyś jako dziecko chodziłam do szkółki jeździeckiej i nie mogłam pojąć skąd ten strach :-/ Przypomniała mi siostra! Spadłam z konia, tzn zrzucił mnie podczas jazdy na lonzy :-( Umysł potrafi doskonale wyprzeć to co dla niego niewygodne...
Konie były 3. Jeden trzymał się całkowicie na uboczu, a dwa były chętne do pieszczot i skubania trawy, którą dostawały z ręki :-)


Ten z lewej to taki skubacz pospolity, skubał każdego i wszystko, ale to właśnie on zdobył moje serce i poczułam jakbym trochę się odblokowała. Dobrze mi z nimi było i chętnie się do nich przytulałam (Jacka zaprowadziłam tam po biegu, kiedyś mnie namawiał na wolontariat przy koniach... może się przełamię, ale nic na siłę i nie od razu). 

Wczorajszy dzień ruszył czuła strunę... Pogoda nie dopisała, bo choć nie padało podczas biegu (i całe szczęście!) to było bardzo zimno i bardzo wiało. Wracaliśmy w deszczu, żeby nie powiedzieć w ulewie i to co było na szybach auta i po za nimi całkowicie zgadzało się z tym co czułam w sobie... 


Żałowałam tylko, że nie mam wycieraczki i przycisku uruchamiającego jej, aby jednym machnięciem przegoniła smutek zasłaniający całą ważną resztę. 


Dziś wyciągam wnioski, cieszę się radością Jacka i z pozytywnego dotyku koni :-D 
Zawsze można znaleźć jakiś plus, jeśli tylko się chce go zobaczyć ;-) 

Jacek i Grażyna

3 komentarze:

  1. Gratuluję Jacku :) Gratuluję Wam obojgu tego startu (Jackowi w biegu Grażynce w mądrym spoczynku) Jeszcze wiele razy dacie radę świat małymi kroczkami odmienić na lepsze :) Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje dla Jacka! Grażynko, jak przetrwasz,będziesz jeszcze cieszyć się bieganiem! Kontuzje uczą pokory i życzę Ci, żebyś mogła znów biegać.

    OdpowiedzUsuń
  3. pierw zacytuję"Są osoby, które nie mogą nawet chodzić a co dopiero jeździć rowerem czy biegać, bardzo im współczuję i jestem w stanie sobie wyobrazić co mogą czuć... Ale jest też człowiek, Polak z częściowym porażeniem, niedowidzący i jedzie do Kalifornii aby wziąć udział w Bedwater Ultramarathon - 217 km na własnych nogach przez Dolinę Śmierci. Jest pan (82 lata), który biegł w Gałkowie gdy biegłam ja i biegł wczoraj... 10 km!!!! " a potem dodam, że osoby niechodzące i z paraliżem MOGĄ jeździć rowerem, więc nie ma czego współczuć. Też tak myślałam, jeżdżac na wózku latami. Ale któregoś dnia zaparłam sie i zdecydowałam, że skoro nie dane mi juz jest biegać...może czas zacząć jeździć rowerem? Początkowo było to dla mnie niewyobrażalne, teraz...no cóż, biorę udział w maratonach na 42km. Kocham biegaczy i rowerzystów :D Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń