POMYKANIE OKIEM JACUSIA... ;)
Tak jak sobie zaplanowaliśmy 12.05. wybraliśmy się rowerami do Trójmiasta. O 4.30 dojechaliśmy na dworzec giżycki, a stamtąd pociągiem w kierunku Olsztyna. Wysiedliśmy w Wipsowie, gdyż był tam łatwiejszy wyjazd na trasę. Tym razem jeszcze nie skusiliśmy się na cały przejazd rowerowy ;) ale wszystko przed nami... Przejeżdżając przez Jeziorany przypomniało mi się słuchowisko radiowe z lat 70-tych kiedy to królował Program Pierwszy Polskiego Radia, a zamiast Radio Maryja było Radio Wolna Europa, którym zasłuchiwali się nasi dziadkowie :) Postój połączony ze zwiedzaniem zaplanowaliśmy w Ornecie, bo niby miała być jednym z najpiękniejszych miast mazurskich, z najlepiej zachowanymi zabytkami. Niestety, cała stara część miasta ze stylowymi kamienicami z XIX i początku XX wieku są strasznie zaniedbane. Być może jest to spowodowane przeznaczaniem tych kamienic na mieszkania komunalne... Po krótkim odpoczynku i posileniu się kanapkami ruszyliśmy w dalszą drogę. Zaraz po wyjeździe z Ornety załapaliśmy się na deszcz, ulewa kilkunastominutowa przemoczyła nas dogłębnie, a gdy już prawie wyschliśmy dopadła nas kolejna dawka deszczu.
W Elblągu zrobiliśmy kolejny postój, niezbyt długi, bo pomimo zmiany koszulek na suche było nam zimno. Wyjazd z Elbląga był koszmarem. Nie mogliśmy znaleźć żadnych drogowskazów wyprowadzających z miasta, nie wiedzieliśmy czy możemy pojechać obwodnicą elbląską na drogę krajową nr 7 (droga szybkiego ruchu) i czy można na nią wjeżdżać rowerami. Skorzystaliśmy z rowerowej nawigacji w telefonie co było błędem, bo nie dość że nadrobiliśmy przez to ok 20 km to jeszcze prowadziła koszmarnymi drogami złej jakości.
Około 20.30 dotarliśmy do Pruszcza Gdańskiego gdzie czekała na nas rodzina, kolacja i nocleg :D Dzień zakończył się wynikiem 202 km na siodełku rowerowym i kolejną ulewą...
Następne 4 dni to było jeżdżenie po Trójmieście, a że tam jest wszędzie daleko ;P to wyszło nam kolejne 180 km :-o
ORP "Błyskawica" - statek muzeum z II Wojny Światowej
Galeon "Dragon" - statek wycieczkowy, w Gdyni od 2007 r
MOLO w Sopocie
Droga powrotna w sobotę 17.05., częściowo pociągiem (z Gdańska do Elbląga), z Elbląga kierowaliśmy się na Lidzbark Warmiński. I znowu pod wiatr... W dodatku z jęczącą Grażynką, że jej ciężko! Pomyślałem nawet, że to ostatnia taka długa jazda, bo miałem już dość tego obrażania się na cały świat i na mnie, jakbym zmusił ją do tak długiej wycieczki i zamówił nie fajną pogodę :/
Niestety, w Ornecie wyjazd na Lidzbark Warmiński był zamknięty z powodu remontu drogi i tym sposobem wracaliśmy prawie tą samą drogą, dzięki czemu w Dobrym Mieście poznaliśmy bardzo fajnych młodych ludzi :)
W Lutrach musieliśmy znaleźć zjazd na Reszel, jednak nawigacja w mojej głowie, działająca jak do tej pory bez zarzutu, zawiodła po wjechaniu na drogę krajową nr 593. Po 1 km mieliśmy skręcać na Reszel a jechaliśmy około 3 km i tego skrętu nie było, dopiero wtedy się zorientowałem, że wjeżdżając na 593 mieliśmy skręcić w lewo, a nie w prawo... Mój błąd. Oczywiście zawróciliśmy ale 6 km było już nadrobionych.
Zatrzymaliśmy się dopiero w Świętej Lipce by uzupełnić zapas wody "Świętą Wodą" ;p i pojechaliśmy do Kętrzyna. Tam dotarliśmy już po godz. 20.00 zdążyliśmy jeszcze zrobić zakupy na kolację bo w lodówce tylko światło zostało. Ostatnie 45 km było jazdą w zupełnych ciemnościach (oświetlenie naszych rowerów pozostawia wiele do życzenia) ale w doskonale znanym nam terenie i z nawałnicą na ok 20 km przed domem. Do domu dotarliśmy po godz 23.00 z 216 km na liczniku, zupełnie wypompowani. Cała niedziela to regeneracja w łóżku z laptopem i przeżuwaniem prawie bez przerwy by uzupełnić spalone kalorie, moje kolana bardzo ucierpiały, nawet chodzenie sprawia mi ból.
POMYKANIE OKIEM GRAŻYNKI... ;)
No to se chłopina ulżył :D "jęcząca Grażynka!" Przypomniała mi się Jęcząca Marta z Harrego Pottera ;P
I cóż mogę na to powiedzieć Kochanie? Nasuwa mi się jedynie: uh la la la I love you baby, uh la la la la love me tonight
...!!! itd :))))) Ewentualnie możesz sobie zmienić Grażynkę na nowszy model :P :P :P
Rzeczywiście w drodze powrotnej ZE ZMĘCZENIA włączyła mi się Maruda, której za nic nie mogłam uciszyć. To nie była złość personalnie skierowana DO czy NA kogoś, to była niemoc, bezradność, bezsilność i potworne zmęczenie :/ to były myśli kierowane do samej siebie: :cienias z Ciebie Zołzo!", to było pomniejszanie swoich wyczynów, możliwości, zdolności i niszczenie swojego ego.
I tu macham do Moni, wiem co czułaś TAM, wtedy...
"Ale to już było... i nie wróci więcej...." hihi będę się dzisiaj słowami piosenek podpierać :D
Wyjazd uważam za bardzo udany. Pogoda rzeczywiście nam nie sprzyjała, główną przeszkodą był silny, porywisty wiatr, zwłaszcza w drodze powrotnej. To on powodował, że po 100 km jazdy miałam ochotę wracać pociągiem. Dwa czynniki spowodowały, że tego nie zrobiłam: 1. wstyd przed sobą i całym światem, że wymiękam, 2. było mi żal kasy ;)
We wtorek (po poniedziałkowych 200 km) zrobiliśmy oblot Sopotu i Gdyni. 3-Miasto ma dość dobrze rozwiniętą, nadmorską (i nie tylko) sieć ścieżek rowerowych, więc jazda była sama przyjemnością, nie licząc zmęczenia, które nas nie opuszczało.
Sopot bardzo lubię,
wejście na dechy (widoczne u Jacka) odkąd pamiętam, zawsze było płatne, ale teraz to lekka przesada 7.50 za osobę. Są też mola w Brzeźnie i Orłowie, może nie tak okazałe ale spełniają swoje role :) I to za darmo!
Miły pan pozwolił mi nawet sfotografować swoją zdobycz - Belonę :)
Z Orłowa pojechaliśmy do Gdyni na Skwer Kościuszki. Jej! Wieki tam nie byłam (kiedyś w smażalni ryb pracowałam ;P), ale niewiele się zmieniło :)
Stoi dostojny Dar Pomorza... :)
... jak i...
Tego dnia, objeżdżając to i owo przejechaliśmy kolejne 80 km, a popołudnie i noc spędziliśmy u mojej przyjaciółki Agi.
Aga to osoba wyjątkowa, która w moim serduchu ma wyjątkowe miejsce... i której z tego miejsca DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKO!!! :* :* :*
Cudnie było zawieszać się nad takimi widokami :) Ale morze nie zawsze jest tak spokojne...
Następnego dnia mój tata miał urodziny :) Nikt (oprócz mojego rodzeństwa) nie wiedział, że będziemy :D No właściwie to "prawie" nikt, bo Pisklak miał niezły ubaw pisząc z Endo, że tylko rodzice nie wiedzą bo cała reszta dokładnie śledzi każdy nasz ruch :))))
Do taty zadzwoniłam z życzeniami, upewniał się czy będziemy w czerwcu ;p
Niespodzianka się udała! Było miło i przyjemnie :)
Czwartkowe popołudnie było zarezerwowane na kibicowanie młodemu z rodziny podczas zdawania testów sprawnościowych do gimnazjum sportowego, które oczywiście zdał :)
Natomiast wieczorem pojechaliśmy do Pruszcza gdzie spędziliśmy noc, a rano zajmowaliśmy się moją bratanicą :D
Piątek był dniem kilku spotkań i okazało się, że zabrakło nam czasu na odpoczynek przed powrotem do domu... W ciągu 5 dni mieliśmy w nogach 400 km i kolejne 200 do zrobienia.
Mieliśmy nadzieję, że droga powrotna będzie chociaż z wiatrem, ale było jeszcze gorzej niż jadąc do 3-Miasta :/ do tego chwilowe zgubienie drogi, skurcze mięśni ud, silne nudności... Nie było mi fajnie. Gdy w drodze powrotnej dojechaliśmy do Dobrego Miasta szukaliśmy miejsca żeby usiąść, zjeść i odpocząć. Przycupnęliśmy na trawie za przystankiem autobusowym i gdy pałaszowaliśmy kanapki podjechał do nas na rowerze młody chłopak pytając czy jedziemy z daleka :) Wymiana 2 zdań i zaproszenie na kawę! Byłam w szoku, bo z zasady jestem ZBYT ostrożna, ale tym razem chęć odpoczynku i kawy była zbyt silna ;p
Młodzi ludzie prowadzą sklep i serwis rowerowy "Vinci Projekt", zajmują się w swoim mieście rozwojem dróg i imprez rowerowych, można ich znaleźć na FB (facebook.com/pumptrack.dobremiasto), a jeśli ktoś znajdzie się w Dobrym Mieście i będzie "umierał" ze zmęczenia to ONI na pewno nie odmówią kubka kawy i miłej pogawędki :))))
Teraz już wiem dlaczego droga na Lidzbark Warmiński była zamknięta, mieliśmy być własnie w Dobrym Mieście :D
Rozmowa i kawa dodała mi energii. Może nie na całą drogę, na jakiś czas, jednak Maruda tylko czekała na słabszy moment. Kilka razy schodziłam z roweru i prowadziłam go na podjazdach, bo gdy nogi poczuły opór natychmiast przestawały współpracować. Okropne uczucie...
Dopiero z Kętrzyna poczułam moc. To było 45 km szybkiej jazdy. Nie mam pojęcia czy wiatr się odwrócił, czy ucichł, czy Maruda odpuściła, bo doszła do wniosku, że i tak nic nie wskóra, czy bliskość domu tak na mnie zadziałała, czy też prośby-modlitwy do SW, że mam serdecznie dość życia pod wiatr i może trochę odpuści...
A może wszystko razem, po trochu? :)
Do domu dojechaliśmy o 23.10, podróż rowerami (z przerwami) zajęła nam 15 godz! Mówiłam, że przez 2 tyg nie spojrzę na rower, a wczoraj byłam już gotowa upiec Jackowi chałkę czy gofry i zawieźć do pracy ;) Mówiłam też, że to ostatnia tak długa podróż na siodełku, a w niedzielę oświadczyłam, że nie mogę odpuścić całego przejazdu do 3-Miasta bo taki był/jest plan... :)
Gdy ból i psychiczne "zeszmacenie" mijają, marzenia powracają, a te nieosiągnięte ze zdwojoną siłą...
Czyli Noc Świętojańska należy do nas :D
Grażyna i Jacek