Spędziliśmy w nim prawie 3 dni. Jest to jedno z większych miast Górnego Śląska.
Czas powstania miasta jest trudny do określenia, pierwsze wzmianki pochodzą z lat 1295-1305.
W miejscu dzisiejszego Rynku znajdował się kiedyś staw rybny, będący głównym źródłem utrzymania mieszkańców. Od niego prawdopodobnie pochodzi nazwa miasta.
Nasze pierwsze kroki po przybyciu do Rybnika postawiliśmy właśnie na rynku. Trwał tam kiermasz przedświąteczny :-)
Grażynka zachwycała się starociami, zgodnymi z jej pasją ;-)
(nawet nie wiemy czy to antyk, czy podróba :-P)
Ludzie tu mieszkający posługują się gwarą śląską. Gdy poszedłem ze znajomym Ślązakiem do baru, to po kilku zdaniach usłyszałem: "Ty jesteś z Mazur?"
Tego akcentu nie da się pomylić z żadną inna gwarą, a ja myślałem, że posługuję się poprawną polszczyzna i nie "zaciągam" gwarą :-O
Jakiż byłem naiwny...
Grażyna:
He he :-D za to ja usłyszałam, że w mojej mowie nie słychać gwarowych naleciałości ;-)
Dla mnie nie ma to ŻADNEGO znaczenia, a klimaty typu Śląsk, Kaszuby itp, itd uwielbiam :-)
Rybnik (i nie tylko), to miasto wielu rond. Jako kierowca też uwielbiam, bo to płynna jazda, a nie wystawanie na światłach. Każde rondo ma swoją nazwę i COŚ na nim stoi. A to pomnik, a to rybki, a na jednym z nich rowerzyści :-D Powszechnie wiadomo, że rowery kochamy (zaraz po bieganiu), więc nie mogłam się powstrzymać... no nie mogłam! :-P
Ula twierdzi, że niezłe zainteresowanie musiałam wywołać, ale ja tam byłam sobą zajęta, a nie zainteresowaniem kierowców czy przechodniów ;-D Zresztą mało ludzi się kręciło, bo było zimno jak w "psiarni" (nie wiem skąd to powiedzenie...)
Ula i Jarek - to ludziska, którzy nas gościli od czwartku do niedzieli.
Czas z nimi spędzony był treściwy bardzo, zwłaszcza pod względem żarciowym i piciowym :_D
Oczywiście "wodę" mam na myśli :-P
Nie dość, że ciągle byliśmy najedzeni (żeby nie powiedzieć przejedzeni ;-P), to jeszcze wymieniono nam w aucie 3 żarówki (przemilczę, że nikt kasy nie chciał - dziwne to bardzo w dzisiejszych czasach :-O ). A żebyśmy nie wracali głodni do domu Jarek ukulał dla nas karminadle (w ilości jak dla wojska!), a Ula do 2 w nocy smażyła serniczki i robiła tartę serowo-szpinakową.
O 8 rano (w dniu wyjazdu) przy drzwiach wyjściowych czekała na nas wielka torba z żarciem...
Będziemy ją przerabiać tydzień albo i dłużej :-D
Oczywiście próbowałyśmy też być bardzo grzeczne i wtedy na stole wylądował koktajl bananowo-jagodowy :-)
po którym dziarsko wypuściłyśmy się w las z kijami ;-)
W domu Uli i Jarka czekała na mnie jeszcze jedna niespodzianka, a mianowicie spotkanie z moimi ciotkami :-D
Cudowne są i ZAWSZE uśmiechnięte ;-P Niestety, pozostałe 100 sztuk miało zbyt mało czasu, żeby wydostać się ze swoich zakamarków ;-)
Pobyt musiał dobiec końca, a niedosyt takich spotkań zawsze jest wielki...
Pozostaje nadzieja, że kiedyś wrócimy w te strony, albo ludzie, którzy otwierają przed nami drzwi swoich domostw, zawitają w nasze skromne progi :-)
z Zorką :-)
Ula powiedziała coś, co chwyciło nie tylko za serce, ale i za gardło:
"Byłam podjarana na Twój przyjazd jakbym oczekiwała na gwiazdę filmową, bo dla mnie jesteś gwiazdą z netu nie różniącą się od gwiazd wielkiego ekranu, które też znam tylko wirtualnie." :-)
Dla mnie Ula to Gwiazda, przy której wszystkie inne bledną! :-*
Grażyna i Jacek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz