3 stycznia 2015

"O Córce Kata i Dobrym Łotrze" - Legendy Gdańskie.

Gdańsk ma jedną z najpiękniejszych "Starówek" w jakich miałem okazję bywać.
Każde miejsce posiadające tak długą historię posiada też i swoje tajemnice.
Te znane i te całkiem nieznane, tworzone przez ludzi prowadzących tu zwyczajne życie przez setki lat, o których wiedzieli tylko nieliczni i zabrali je ze sobą do grobu.
       Gdy przyglądamy się bogato dekorowanym szczytom zarówno budowli, jak i pełnemu renesansowego wdzięku hełmowi wysokiej Wieży Więziennej, czarne myśli rzadko przychodzą nam dzisiaj do głowy.




       Gdańska Katownia otrzymała swój obecny kształt ponad czterysta lat temu.
Ile w ciągu tych czterech stuleci rozegrało się w jej wnętrzu tragedii, ile wylanych zostało tutaj łez, ile wydano wyroków sprawiedliwych lub całkiem chybionych, tego niestety nie wyczytamy w żadnych gdańskich kronikach.
       Wie o tym najlepiej leciwa "męczennica" z czerwonej cegły i kamienia - milczący świadek skutków bezwzględnych niegdyś praw tudzież wszelkiego okrucieństwa.
Czy jednak istotnie tak do końca milczący?
Wystarczy dokładniej obejrzeć wnętrza cel więziennych przeznaczonych dla tych, co popełniali najcięższe przestępstwa. Tym ciasnym, ciemnym i nieogrzewanym pomieszczeniom z wydrapanymi przed wiekami na ich ścianach napisami i rysunkami rozmaitej treści.
       Każde z tych pomieszczeń miało własną specyfikację, spełniając określoną funkcję już w momencie oddania go do użytku. Nie było więc bez znaczenia czy zbrodniarz trafił do celi o nazwie "Baran", "Wieprz", "Kruk", "Wilk" czy "Zając". Dla morderców przeznaczone były cele o niewinnie brzmiących nazwach "Lis", "Kogut" oraz budzące jednoznaczne skojarzenia celi "Kain". Koszmarem dla tych, którzy kiedyś te miejsca widzieli, było samo wspomnienie o ponurych lochach ze sławetną "Norą Żmii" na czele.
       "Przed czterystu laty znakomity gdański kamieniarz przyozdobił wewnętrzny szczyt tutejszej Katowni osobliwą figurą. Wyobrażała ona komendanta więziennej straży. Wychylająca się z okrągłego otworu okiennego postać, w której dłoni artysta umieścił żelazne kółko z nawleczonym na nie pękiem solidnych kluczy, dniem i nocą przypominać miała gdańszczanom oraz przybyszom, że nie sposób uśpić czujności więziennych strażników, którym władze miasta powierzyły pieczę nad skazańcami.
Kopię tej zniszczonej podczas ostatnich działań wojennych rzeźby umieszczono na pieczołowicie odrestaurowanym szczycie Katowni zaledwie ćwierć  wieku temu. Dlaczego więc człowiek z kluczami pozbawiony jest głowy?
       Odpowiedź znaleźć można w życiorysie pewnego kata, któremu podczas wielu lat sprawowania niewdzięcznej powinności ani razu nie zadrżała ręka przyłożona do miecza czy topora. Człowiek ten, o imieniu Mikołaj, zawahał się przed wykonaniem wyroku wówczas, gdy sędziowie nakazali mu publicznie stracić samego dowódcę więziennej straży. Człowieka tego znał dobrze od wielu lat, a o jego niewinności był w pełni przekonany.
Skazany został na śmierć za to, że on sam i jego  ludzie nie upilnowali wyjątkowo niebezpiecznego bandyty. Ten zaś na kilka dni przed planowaną egzekucją zdołał uciec z lochów gdańskiej Katowni. Takiego czynu dokonać mógł jedynie dzięki kluczom, w których posiadanie wszedł nie wiedzieć jakim  sposobem.
       Stary kat, zajmujący wraz z córką Sydonią dwie niewielkie izby w samym  więzieniu, nie miał lekkiego życia. Na ulicy ludzie omijali go z daleka. Mało kto ważył się podać mu rękę, lub choćby zamienić z nim kilka słów. Nie lepszy los miała jego córka. Osierocona we wczesnym dzieciństwie przez  matkę, nie wychowywała się wśród rówieśnic, gardzących takim towarzystwem, lecz raczej wśród przestępców, z którymi na co dzień miał do czynienia jej ojciec.
       Tak było do czasu, gdy miejsce po dawnym dowódcy straży zajął młody i przystojny przybysz z Elbląga. On jeden potrafił okazać współczucie i pocieszać, gdy ogarniał ją smutek. Ale Sydonii nie wystarczała tylko przyjaźń. Pragnęła czegoś więcej. Kiedy jednak zrozumiała, że człowiek ten nigdy nie poślubi katowskiej córki, w rozgoryczeniu uknuła okrutny plan. Mając dostęp  do kluczy, uwolniła pod osłoną nocy jednego z najgroźniejszych gdańskich przestępców. Był nim Daniel Kerstein, złodziej i bandyta, który za swoje czyny wkrótce zawisnąć miał na szubienicy.
Teraz, zgodnie z obowiązującym zwyczajem, za jego ucieczkę, nie kto inny jak dowódca straży odpowiedzieć miał własną głową.
       Stary kat Mikołaj domyślał się wszystkiego od początku. Zbyt dobrze znał własną córkę i nie raz radził jej porzucić mrzonki o małżeństwie z elblążaninem. Na krótko przed mającą się odbyć egzekucją, wytknął córce całą niegodziwość jej postępku i zapewnił, iż wyroku na niewinnym człowieku nie wykona. Wówczas to oślepiona żądzą zemsty otruła własnego ojca, przywdziała katowski kaptur i nierozpoznana własnoręcznie ścięła ukochanemu głowę.
       Tamten haniebny czyn pierwszej i jedynej w dziejach miasta kobiety-kata wkrótce wyszedł na jaw. Nękana wyrzutami sumienia, na wpół obłąkana wkrótce została spalona na stosie. Pamięć niewinnie straconego komendanta więziennej straży władze miasta uczciły fundując mu jedyny w swoim rodzaju pomnik. Dziwne to, przerażające i trudne do wytłumaczenia, lecz co jakiś czas , z niewiadomych przyczyn, kamiennej rzeźbie odpada wciąż na nowo odtwarzana przez kamieniarzy głowa.
       To jednak jeszcze nie koniec tej historii. Otóż Daniel Kirstein który uniknął stryczka, nauki pobierał niegdyś w sławnym Gimnazjum Gdańskim. Zanim zboczył na drogę grzechu, miał być człowiekiem prawym i uzdolnionym. Jako uczeń brał udział w wielkanocnych misteriach męki Pańskiej. Ponoć ułożył nawet jakąś sztuczkę. Jej bohaterem był ów dobry łotr którego ukrzyżowany Chrystus zapewnił: "Dziś jeszcze będziesz ze mną w Raju".
Pomysł nie spodobał się ani gimnazjalnym nauczycielom ani gdańskim duchownym, czego Daniel nie zapomniał ani jednym ani drugim. Swojego dobrego łotra nigdy nie zdradził. Rozgoryczony, opuścił się w nauce, zaczął kraść. Podczas wielkich zamieszek w 1577 roku, kiedy niechętni kultowi świętych luteranie przetopili kilkadziesiąt ich wizerunków z głównego ołtarza Mariackiej Katedry, on przez nikogo niezauważony, oderwał z rzeźbionego tryptyku Ukrzyżowania figurkę wiszącego na krzyżu dobrego łotra. Odtąd do końca jego dni służyła mu za talizman.
       Do celi Katowni trafił jako młody człowiek, mający już na sumieniu tak wiele przestępstw, że mógłby nimi obdzielić cały legion rzezimieszków. W końcu za udowodniony mord skazany został na ścięcie. Nie uniknąłby kary gdyby nie katowska córka.
       W duszy ukrywającego się przed wymiarem sprawiedliwości Daniela coś pękło dopiero wówczas gdy dotarła do niego wieść o straszliwej cenie jego uwolnienia. Odtąd zapragnął odpokutować swoje winy. Zabrał najpotrzebniejsze rzeczy oraz swój talizman, i ruszył do hiszpańskiego sanktuarium świętego Jakuba w Composteli.
Z uniesionym wysoko nad głową krzyżem, przemierzył tysiące mil. Kiedy osiągnął cel, wewnętrznie odmieniony postanowił wrócić do swojego miasta i oddać się w ręce sędziów. Na przeszkodzie stanęła mu jednak choroba nóg. Dotarł w okolice Trewiru, gdzie poślubił córkę właściciela jednej z tamtejszych winnic.
       Dobrego łotra do końca swojego życia darzył wielkim kultem, a ów talizman przechodził w rodzinie z ojca na syna. Miejsce, jakie zajmowała niewielka rzeźba z gdańskiego tryptyku do dziś pozostaje puste."

Gdy rozglądałem się po kościele w poszukiwaniu ów pustego miejsca moje oczy nie ujrzały nic co by mogło to miejsce przypominać.
We wtorkowe przedpołudniu poszedłem do katowni zobaczyć bezgłową rzeźbę straconego dowódcy straży. Rzeźbę widać z dziedzińca lecz umieszczona jest bardzo wysoko




Na dziedzińcu stoi nawet armata, chociaż nie wiem co ma wspólnego z katownią.




W katowni pozostawiono tylko jedną salę historyczną z eksponatami po katowni, pozostała część to Muzeum Bursztynu. We wtorki Muzeum jest otwarte dla zwiedzających, lecz zamknięta sala historyczna. Na moje pytanie dlaczego, usłyszałem, że mają taką możliwość. Cóż, skoro jest taka możliwość to dlaczego z niej nie skorzystać.

Jutro parę fotek i słów z muzeum bursztynu.

Jacek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz