Legend gdańskich jest dużo, więc wybraliśmy tylko kilka, a i tak był problem bo jedna fajniejsza od drugiej... :-)
Tym razem sięgnęliśmy po książkę pana Jerzego Sampa pt. "Legendy Gdańskie".
Oczywiście dla mnie sama książka i pisanie to tylko połowa pracy, druga to zdjęcia :-)
Trzeba ruszyć tyłek, wziąć aparat i znaleźć to wszystko o czym się czyta. Nie zawsze jest to takie proste jakby się mogło wydawać ;-)
"Prawdopodobnie dzieje Żurawia sięgają czasów krzyżackich.
Dwie ceglane baszty tworzą jedną z wielu bram wodnych nadmotławskiego grodu, a tym co je wyróżnia jest właśnie Żuraw służący kiedyś do przeładunku ciężkich towarów.
Nikt nie wie jak wyglądał pierwotny dźwig i trudno ustalić przyczyny dwóch pożarów, które strawiły drewniany mechanizm w pierwszej połowie XV wieku.
Jednak skoro za każdym razem go odbudowywano, musiał przynosić miastu niemałe dochody.
Do dziś Wielki Żuraw pozostaje jedną z najbardziej charakterystycznych budowli :-)
Podziw zawsze budziły ogromne koła osadzone w drewnianej nadbudowie Żurawia, sięgające 30 metrów wysokości, które były wprowadzane w ruch siłą ludzkich nóg, kroczących po wewnętrznym obwodzie kół. Nie byli to przestępcy, jak powszechnie się uważa, lecz najemni pracownicy portowi.
Podczas gdy jedni w Gdańsku ciężko pracowali, inni woleli raczej włóczyć się po mieście, wpadając co jakiś czas do knajpy na kieliszek machandla, utrwalając trunek kuflem piwa.
Muchel, jeden z wielu gdańskich bówków, miał zostać murarzem.
Dorobił się własnych narzędzi i nawet czas jakiś wykonywał swoją pracę, ale któregoś dnia doszedł do wniosku, że już wszystko zostało w jego mieście wykonane, a inni lepiej naprawią to co się zepsuło i porzucił pracę.
Całymi latami doskonale szlifował swoimi łokciami wszystkie poręcze nad Motławą poprawiając sobie humor w okolicznych knajpkach. Pewnie kiepsko by mu poszło w życiu, gdyby nie przekupka gdańska, którą w odpowiednim czasie poślubił.
Lata mijały, Muchel się zestarzał. Rozmawiając kiedyś z kolegą o śmierci stwierdził, że po takich frantów jak on, nawet najdzielniejszych z diabłów nie odważy się przyjść.
No i stało się, bo oto nagle ze starego, na wpół zatopionego kutra wylazło monstrum, w którym od razu rozpoznał szatana.
Gdy usłyszał, że jego ziemski czas dobiegł końca i pora ruszyć do piekła, gdzie czeka go zasłużona kara za leniwe, grzeszne i nie całkiem trzeźwe życie, stary bówka zbladł i poprosił swego kompana , by ten powiadomił o wszystkim jego żonę.
Dla energicznej Muchelowej, która miała z nim istny krzyż Pański, nie było rzeczy niemożliwych.
Uparty diabeł, wziąwszy go pod rękę już miał wracać do czeluści piekielnych, gdy ujrzał podążającą od strony Żurawia tęgą niewiastę z wielką drewnianą tacą, pełną wielkich, aromatycznych pączków.
- Musisz być, panie biesie, bardzo zmęczony, a droga przed wami jeszcze daleka. Całe szczęście, że wreszcie zabierzesz mi z oczu tego obwiesia - rzekła ogarniając groźnym spojrzeniem oniemiałego z wrażenia męża. - Dość mi już napsuł krwi w życiu . Żebyś jednak nie myślał o gdańszczankach, że są niegościnne, napiekłam ci na drogę wyśmienitych pączków. Posil się się najpierw porządnie. Będziesz musiał swoją ofiarę dźwigać przez cały czas na plecach. Muchel to najleniwszy ze wszystkich bówków. Spróbuj go tylko udźwignąć, a przekonasz się zaraz, jak ciężki jest od grzechów, które w życiu popełnił.
Diabeł nie dał się długo namawiać. Wyciągnął kosmatą łapę po największego pączka, włożył całego do pyska... jednak nie zdołał niczego przełknąć, bo o to po chwili ślepia zaszły mu mgłą, a zębiska zazgrzytały straszliwie i głośno. Dławiąc się, resztką sił nabrał nozdrzami powietrza wypluł całą zawartość ust wysoko, w stronę jednej z żurawiowych baszt. Siła uderzenia była tak potężna, że osłupiały Muchel miał wrażenie, jakby armata wystrzeliła, rażąc dotkliwie starą budowlę i zostawiając na niej trwały ślad.
Gdy obejrzał się za siebie, nie było już diabła. Grubej Muchelowej, z którą zapewne nie poradziłby sobie sam Lucyfer, trząsł się ze śmiechu wielki brzuch.
Przebiegła przekupka nafaszerowała pączek nie tylko pieprzem, sodą, mocną tabaką kaszubską i tłuczonym szkłem, ale dołożyła tam garść gwoździ i starą, mocno zardzewiałą kątownicę murarską swojego męża.
Wszystko to można oglądać do dziś :-)
Z czasem , wypluty pączek, który utkwił wysoko na kulistej ceglanej ścianie Wielkiego Żurawia, zupełnie skamieniał, a wtłoczona głęboko kątownica rzucała w słoneczne dni smugę przemieszczającego się cienia, co praktyczni gdańszczanie przekształcili, na pamiątkę zdarzenia, w zegar słoneczny.
Jednak na wszelki wypadek, by odstraszyć piekielne siły, umieścili nad owym gnomem główkę pyzatego aniołka , który zdaje się uśmiechać na samo wspomnienie o iście bówkowym fortelu Muchelowej żony."
Przysłowie mówi, że "gdzie diabeł nie może tam babę pośle", ale tym razem nasunęło mi się, że... gdy chłop sam nie potrafi to się babą wyręczy :-P
A my, płeć piękna, to takie wieczne altruistki :-D Całe życie wierzymy, że wszystko da się zmienić i czekamy, aż z niedojdy typu Ferdek Kiepski, zrobi się rycerz na białym rumaku... a on ma swoje ukochane życie i nie ma zamiaru niczego w nim zmieniać :-)
Może jednak warto przestać czekać i brać życie garściami, a rycerzykom i księciuniom opowiedzieć bajeczkę "O księżniczce" i to realistyczną :-D :-D :-D
Grażyna
bówek - międzywojenne określenie ulicznika
machandel - wódka jałowcówka o mocy 38, produkowana od 1776 do 1945 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz