13 lipca 2015

TriCity Trail - w damskiej koszulce :-D

Grażyna:
Tkwimy po za domem
Tym razem szybko oswoiłam myśli, że u  nas nie da się zarobić na przyjemności i jesteśmy zmuszeni wygnać się gdzieś, gdzie jest praca. Mam za sobą 10 dni ciężkiej harówy na budowie, Jacek w tym czasie się relaksował liżąc rany po upadku :-)
Jednak lenistwo się skończyło i dziś ruszył do pracy...
Ogólnie nie jest źle :-)


Jesteśmy razem,


w miejscu i z ludźmi których znamy, korzystamy z pogody lub niepogody, snujemy plany, rozmawiamy, sprzeczamy się też, spacerujemy, biegamy, itp, itd.

Wczoraj mieliśmy wstać o 4.30 by dotrzeć do Wejherowa na 8.
Źle nastawiłam budzik :-P i całe szczęście, że budzę się w nocy 1000 razy, bo gdy otworzyłam oczy była 5.10 :-D a SKM o 6:07.
Nie było czasu na kawę, śniadanie zjedzone w dzikim pędzie i wielkie zdziwienie Jacka gdy założył koszulkę biegową: "przecież to Twoja, a nie moja!"
Mamy prawie identyczne z Gałkowa, gdy są złożone trudno stwierdzić, która jest czyja :-) a ponieważ była potrzebna tylko jedna, to tylko jedną wzięliśmy ;-P
Utrzymałam powagę, ale we mnie ze śmiechu wszystko się trzęsło :-D
Pomyślałam sobie, że to dobry znak, bo inaczej być nie może!
W Wejherowie byliśmy po 7, odnaleźliśmy biuro zawodów, Jacek odebrał pakiet - tym razem bez koszulki, bo za nią płaciło się 80 zł i stwierdziliśmy, że szkoda kasy :-)
Postanowiliśmy odnaleźć START i się poszwędać.


Jakież było nasze zdziwienie, gdy balonu ze startem nigdzie nie było i żaden z zawodników nie wiedział gdzie jest :-o
Pierwszy raz zdarzyła nam się taka historia, no i w efekcie dało odczuć się irytację.
W końcu START się odnalazł, w miejscu do którego trafiliśmy bezbłędnie za pierwszym razem, tyle, że balon - bramę nadmuchali krótko przed 9.
Ruszyli :-)


Życzyłam Jackowi aby dobiegł, zresztą tylko o to chodziło.
Z kontuzjami trudno było liczyć na życiówkę... a i profil trasy mówił sam za siebie ;-)


Z doświadczenia własnego wiem, że odradzanie "bo kontuzja" nic by nie dało!
Dałam jeszcze upust radości śmiechowej na widok Jacka, w pełnej krasie, w mojej koszulce :-D
buziak, życzenie powodzenia i polecieli!


Był z nami Kamil - młody biegający (choć trochę leniwiec), który startował w kategorii Juniorów 12-14 lat (dystans ok 2,5 km).


Start młodzików był o 9.45, więc wróciłam z nim na jego START.
Trochę się rozgrzał, trochę porozciągał i ruszyli :-)
Trzymał w miarę równe tempo, przed nim biegł jeden chłopak, jak się później okazało starszy, bo z kategorii wiekowej 15-18 lat.


Kamil zajął pierwsze miejsce w swojej kategorii wiekowej :-D
Bardzo się cieszył, a my razem z nim :-)


Jacek dobiegł po 2.5 godz :-)
Dał radę, koszulka przyniosła mu szczęście, bo: 1. przybiegł szybciej niż zakładał; 2. nie znieśli go z trasy :-D
Panowie zjedli i czekaliśmy na pierwszego ultrasa, który zbliżał się do mety!
To było przeżycie dla nas wszystkich :-)


Pan Artur wbiegł sobie tak, jakby wrócił ze spaceru po lesie, a nie przebiegł właśnie 80 km w niespełna 7 godzin :-o
SUPER! :-D
Ten dzień był udany pod każdym względem :-)

Jacek:
W dniu 12.07.2015 r po raz pierwszy na Pomorzu odbył się TriCity Trail z półmaratonem jako biegiem towarzyszącym, oraz biegami dla dzieci i młodzieży.
Mogę coś powiedzieć tylko o trasie półmaratonu, bo w nim wystartowałem, pomimo niewyleczonej do końca kontuzji kolana i barku.

Na starcie stanęło 335 osób, ja stanąłem na końcu, gdyż miało to być tylko przebiegnięcie trasy w czasie poniżej 3 godzin. Nawet jakbym 90% trasy przemaszerował to w czasie powinienem się zmieścić.


Strzał startera, początek pognał do przodu, po niespełna minucie i ja minąłem linie startu


Bardzo wolnym truchcikiem ruszyłem do przodu uważając na każde stąpnięcie by "nie rozzłościć" kolana. Było OK. Jakaś parka (rodzeństwo) biegło obok. Mówili, że to ich pierwsza próba na tym dystansie i że chcieliby ukończyć ten bieg, a jakby się zmieścili w 2:30 byliby szczęśliwi. Powiedziałem im, że planowałem biec w tempie 8 min na km, ale mogę pobiec 07:30 min na km i wtedy ukończymy bieg w 2:30 i by się mnie trzymali jeśli chcą.
Po niespełna 2 km z asfaltu skręciliśmy w las. Zaczęła się droga gruntowa z korzeniami, kamieniami, piachem i podbiegi. Tak na zmianę 300 m pod górkę, 50 m z górki i znowu kilkaset metrów pod górkę. Na 5 km, pomimo, że moje tempo było wolniejsze niż na treningach, pan stwierdził, że mu za szybko. Pobiegłem dalej sam nie przyśpieszając. Na 6 km straciłem już z oczu osoby biegnące przede mną i wtedy stwierdziłem, że chyba biegnę trochę za wolno.
Kiedy na 8 km dobiegłem do drogi, gdzie było rozwidlenie na prawo i lewo, stanąłem zastanawiając się gdzie mam biec. Po prawej stronie była na drzewie po obu stronach taśma.
Wyglądało to tak jakby droga była zagrodzona a taśmę ktoś rozerwał, więc w lewo, jednak po prawej, gdzieś pomiędzy drzewami mignęła mi czerwona koszulka, a że ostatnia osoba którą przed sobą widziałem była w czerwonej koszulce więc pobiegłem w prawo.
Po ok kilometrze wbiegłem na wydeptaną w trawie, sięgającej do kolan, ścieżkę szerokości może 20 cm. Może dziwna droga na bieg, ale gdzieś daleko nadal widziałem tę czerwoną koszulkę. Przyśpieszyłem trochę by nie stracić jej z oczu.
Nagle w głębokiej trawie zauważyłem "kryjącego się" fotoreportera z wielkim obiektywem. Utwierdziło mnie to, że kierunek był dobry.
Dogoniłem poprzedzającą mnie osobę i 2 inne i dalej biegliśmy już we 3.
Znowu las, jakieś chaszcze z gałęziami na wysokości oczu, ścieżka nadal na 1 osobę, krótkie, za to bardzo strome i piaszczyste podbiegi i jeszcze bardziej strome zbiegi.
Nawet jeżeli podbiegi starałem się pokonywać wolnym truchtem to na zbiegach musiałem przechodzić w marsz i to wolny z ostrożnie stawianymi krokami bo odzywało się kolano.
Kolejna krzyżówka i problem w którym kierunku?
Jakaś osoba daleko po prawej i takie same rozerwane taśmy...
Jedna z kobiet ze mną biegnących, wyciągnęła mapkę: "znalazłam to miejsce, jednak w lewo" i tym razem był to dobry kierunek biegu.
12 km, tu spodziewałem się wodopoju oraz pomiaru czasu, a nadal las.
Mijamy 13 km jedna z pań została w tyle, druga przyśpieszyła i znowu zostałem sam.
Wbiegłem na jakąś drogę, kamienie, pozostałości bruku, biegnę poboczem. Daleko widzę ludzi.
To wyczekiwany wodopój i punkt kontrolny. Zatrzymałem się, napiłem wody, oddałem kubek by nie śmiecić w lesie i ruszyłem dalej. O dziwo przez całą drogę widziałem tylko 4 porzucone opakowania po żelu i kubki tylko w okolicy punktu kontrolnego. Fajnie, że po za czterema śmieciarzami, pozostali zadbali o czystość w lesie.
Ok 100 m za punktem kontrolnym była tabliczka 14 km - jeszcze 8 km.
Nie wiem jakie tempo ani jaki czas. Biegnę słuchając się swojego organizmu, a przede wszystkim kolana. Mówią, że jest OK. Dalej biegnę sam, dogania mnie jakaś pani z plecakiem, ale po kilkuset metrach biegnie szybciej. Dogania mnie następna kobieta wyglądająca raczej na nastolatkę. Biegniemy razem. Na 18 km jakaś pani biegnie w naszym kierunku. Jest bez numeru, ale z medalem. Pewnie wróciła się po kogoś znajomego by mu potowarzyszyć do mety.
Na 20 km dogania nas jeszcze jedna pani. Biegniemy we trójkę. Naprzeciwko inny zawodnik, pani mówi, że to mąż po nią. Pan nas dopinguje, mówi że jeszcze tylko ok 500 metrów i meta, biegnie obok. Wydłużam krok, faktycznie słyszę odgłosy mety, a po chwili widzę ludzi. Biegnę jeszcze szybciej, panie zostają za mną. Ktoś z publiczności krzyczy "szybciej, gonią Cię"! Wiem, że mnie gonią, ale nie wiem czy są metr czy 10 metrów za mną :-)
Lubię te ostatnie 200 m przed metą, mój mózg się wtedy odblokowuje i pozwala korzystać z rezerw.
Finisz


Meta


Nie wiem jaki czas. Nie o czas w tym biegu chodziło. Jestem zadowolony.
To słowo Trail w nazwie biegu, nie było bez powodu, to był prawdziwy bieg w terenie.
Trudnym i wymagającym ale bardzo fajnym. Moje tempo pozwalało rozkoszować się urokami przyrody a nawet robić fotki tyle, że nie miałem aparatu a w telefonie działało endomondo. Normalnie to nie przeszkadza robieniu fotek, ale mój telefon to taka "inteligentna" bestia, że jak chcę skorzystać z aparatu, nawigacji, zadzwonić, lub zrobić cokolwiek podczas pracy endomondo, sam wyłącza aplikację, więc fotek nie było. Pozostało słowo pisane nieudokumentowane.
Przeglądając fotki z mojego finiszu nie widziałem nikogo za mną. Dopiero gdy znalazłem wyniki biegu, dowiedziałem się, że poprzedzająca mnie osoba przekroczyła metę o 40 sek prędzej, a panie za mną o 10 i 13 sek później.
Mój czas to 2:33:37, tylko jeden od wystrzału startera. Nie było tu brutto i netto. Międzyczasu na 14 km też nie podano, wiec nie wiem czy druga połowa była szybsza czy wolniejsza. Myślę że podobne tempo miałem przez całą trasę. Wszyscy uczestnicy biegu przekroczyli metę w czasie poniżej 3 godz. Ostatni w 2:55.
Para którą zostawiłem dobiegła w czasie 2:45, całkiem nieźle, gdyby mi zaufali, bym ich zawiódł, byłem na mecie o 3 i pół minuty później niż im obiecałem. Biegłem jednak sam i nie potrzebowałem pilnować tempa, ale na pacemakera chyba się jednak nie nadaję :-P
To jest kolejne nowe doświadczenie, nigdy nie brałem udziału w biegu przełajowym, a to prawie jak przełaj.
A i kolano się nie odzywa. Może rehabilitacja w postaci biegu mu pomogła? Oby... ;-)


Grażyna i Jacek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz