Jarmark Dominikański w Gdańsku ma bardzo długą tradycję, bo sięga 1260 roku. Czyli w tym roku obchodzony jest po raz 755.
Kiedyś było to święto kupców z całego świata.
Prezentowali oni i sprzedawali swoje najlepsze, narodowe wyroby.
Zastanawialiśmy się, czy dane nam będzie odwiedzić Jarmark w jego pełną 800 rocznicę :-)
Jak tak chodziliśmy pomiędzy stoiskami z "żarełkiem", pachniały pieczone golonki i kiełbaski, można było skosztować prawdziwego swojskiego chleba na zakwasie i bez polepszaczy, ze smalcem i kiszonym ogórkiem, tak samo jak 100 lat temu czy jeszcze dawniej.
Piwo z małych browarów, jakie pili nasi ojcowie o kilkudniowym okresie przydatności do spożycia niespotykane dzisiaj w masowej produkcji.
Aby skosztować wszystkiego, trzeba byłoby przyjść tu z samego rana, głodnym i zostać do późnego wieczora, no i mieć worek pieniędzy :-)
Poza jedzeniem sprzedaje się tu też starocie i inne wyroby, po cenach kilkakrotnie przekraczających ich wartość, ale ta atmosfera robi swoje...
Grażyna:
O początkach Jarmarku i jego założeniach można poczytać TU więc nie będę się powtarzać :-)
Gdańsk to miasto z piękną starówką. To właśnie na niej, przez 2 tyg, dzieje się wszystko co z Jarmarkiem związane. Szczerze mówiąc nie jestem zwolenniczką "dzikich" tłumów, ale klimat robi swoje :-)
Lubię oglądać starocie, bo mają w sobie duszę :-)
Co do zapachów żarełkowych, to faktycznie działają na pracę ślinianek, więc albo należy porządnie, zdrowo najeść się w domu i zabrać ze sobą zdrowe przekąski :-) albo, jak zaznaczył Jacek, mieć worek pieniędzy i od rana do wieczora korzystać z jarmarcznych stoisk żywieniowych :-D
Na dzisiejszym Jarmarku można np skoczyć na bungee,
My, z ciekawością zajrzeliśmy do gdańskiej Zbrojowni gdzie odbywa się wystawa
Nie zawsze rozumiem co autor chce powiedzieć (a może nic...), albo co przedstawia dana praca, ale oglądam z zainteresowaniem :-)
Był też, wg Jacka, kociołek kanibali :-) :-) :-)
a to zapewne ich miseczka :-P
Przed ratuszem stanął kogut...
Ma on swoją legendę przecież!
"Kilka lat po przepędzeniu Krzyżaków z Gdańska, władzę nad Jarmarkiem przejął zły i mściwy Ugier. Jego największym marzeniem było uzyskanie bezwzględnego panowania nie tylko nad jarmarkiem, ale i nad całym miastem.
Cóż zapewnić mogło zwykłemu śmiertelnikowi taką moc? Dusza Bazyliszka!
Kto ją posiądzie - mawiano wówczas - ten nieograniczoną władzę nad ludźmi zdobędzie.
Bazyliszek wykluwał się z koguciego jaja raz na 100 lat. Ugierowi los sprzyjał, bo wszem i wobec powiadano, że potwór wylęgnie się w czasie dorocznego Jarmarku św. Dominika.
I choć nieszczęście było blisko, udało się zniweczyć złowieszczy plan Ugiera i pokonać bazyliszka najlepszą z broni - pianiem koguta.
I tak Gdańsk i Jarmark zostały uratowane.
Mądrzejsi o tamte doświadczenia, przezorni i roztropni gdańscy kupcy, w obawie przed narodzinami kolejnego bazyliszka, postawili na straży Jarmarku aż cztery, wyjątkowe, związane z Gdańskiem i nigdy niezasypiające koguty." (tekst ze str jarmarkdominika.pl)
Dzień przed otwarciem jarmarku odbył się koncert na największym bębnie świata :-D
Każdy mógł pomachać sobie pałeczką ;-)
Właśnie za ten klimat lubię Jarmark św. Dominika :-D
Uliczni grajkowie, teraz to coraz młodsi ludzie z talentem
czy panów wyczyniających cuda z piłką :-)
Jacek:
Wcześniej, zanim zawitaliśmy na jarmark, z samego rana, poszliśmy na Parkrun.
Dla mnie to był sprawdzian.
Od wypadku 26.06.2015 minął miesiąc. W tym czasie biegałem tylko 2 razy.
Pierwszy raz półmaraton o którym już tu pisałem, drugi to wybieganie po lesie 20 lipca, z małą, wymuszoną zmianą planów w trakcie.
Miał być to bieg 10 km leśną ścieżką z 2 kilometrową asfaltową końcówką, w pewnym miejscu miałem skręcić w nową drogę i skręciłem tyle, że nie w tym miejscu co trzeba. Dobiegłem do asfaltu tak jak to było w planach. W planach było, że do domu zostanie mi ok 2 km a okazało się, że jestem w innej miejscowości i asfaltem do domu usiałbym przebiec jeszcze około 18 km + te które już przebiegłem to 26. Po kilometrze asfaltu skręciłem z powrotem w las i wróciłem do domu a trening z planowanych 10 km wydłużył się do 16.
Na Parkrun okazało się, że moje nogi jeszcze pamiętają jak mają przebierać aby każdy kilometr pokonać w szybszym tempie niż na treningu, za to na czwartym km pojawił się problem z oddechem. W rezultacie do mety dobiegłem w czasie 24:28 dając się wyprzedzić na ostatnim km co najmniej czterem osobom. Z czasu jestem bardzo zadowolony, gdyż pomimo braku treningów jest o pół minuty krótszy niż przed wypadkiem i tylko niecałą minute gorszy od parkrunowej mojej życiówki.
Co do dalszych moich treningów to nie wiem jak będzie...
Z pracy wracam między 17 a 18 i nie w głowie mi jeszcze trening, a bieg raz w tygodniu to trochę za mało.
Biegliśmy oboje wiec i fotek nie miał kto zrobić :(
Grażyna:
He, he! :-D
Jak się człek nie spieszy to i fotkę ma!!! :-) :-) :-)
Czasami mi przykro z tego powodu, ale z drugiej strony cieszę się z tego co mam :-D
Następnego dnia samotnie przejechałam rowerem (po miesięcznej przerwie) 72 km, podziwiając bałagan na niebie ;-)
lub delektując się promieniami słonecznymi...
Deszcz mnie moczył, wiatr i słońce osuszało, i w takich właśnie momentach nachodzi mnie refleksja, że życie jest cudem, świat piękny, a my na siłę wszystko potrafimy SAMI sobie utrudnić.... :-)
A! Właśnie! Ja do prawidłowego funkcjonowania potrzebuję jeszcze słońca!!!
Tylko gdzie ono jest?
A! Właśnie! Ja do prawidłowego funkcjonowania potrzebuję jeszcze słońca!!!
Tylko gdzie ono jest?
Grażyna i Jacek