21 czerwca 2015

Dwa dni.

Jacek:
Jesteśmy już w Trójmieście.
Mój rower trafił tu ze szwagrem 2 dni wcześniej, a Grażynki zabraliśmy ze sobą, ale zostawiliśmy go po drodze w serwisie Vinci Projekt w Dobrym Mieście.
W ciągu 2 lat przejechał 8 tyś km i nic w nim nie było robione :-)
Teraz po generalnej odnowie będzie śmigał jak nówka sztuka.

Grażyna:
Nówką sztuką to on nigdy nie będzie... Mam nadzieję, że uciułamy na nowe, lepsze :-D

Jacek:
W sobotę 20.06. korzystając z pobytu w Gdańsku, wzięliśmy udział w biegu Parkrun.


Ja - po rocznej przerwie, Grażynka - jako debiutantka :-)
Mój wynik 25 min, był o półtorej minuty gorszy od mojego najszybszego Parkruna, z tym, że tamten wynik mógł trafić na dzień i szczyt formy, może zostać nie do pobicia.
Nie wiem co ma wpływ, w moim przypadku, na pogorszenie wyników na krótszych trasach.
Może skupianie się wyłącznie na treningach do półmaratonów, a nie na ćwiczeniach na szybkość???
Grażynka za to wpadła na metę jak zawsze z wdziękiem, z wynikiem 30 min :-)



Jest różnica 1 min na każdym kilometrze między nami, tak samo jak w Gałkowie.
Ona biegając poprawi jeszcze swój czas, czego jej oczywiście życzę, ja już na to zbytnio nie liczę. Może za parę miesięcy różnice w naszym czasie będziemy liczyć w sekundach, a nie minutach :-)

Grażyna: 
Ja sobie zdaję sprawę, że chciałbyś śmigać jak strzała, kiedyś też tak miałam, ale teraz cieszę się biegiem i czasy dla mnie nie istnieją! no prawie, bo chciałabym 5 km biegać poniżej 30 min i 10 km poniżej godziny :-P i to tyle.


Wczoraj było mi ciężko, nic nie chciało z sobą współpracować, taki dzień - typowo babski...
A jeszcze jak zobaczyłam tą wielką grupę (128) ludzi wyrywających do przodu i poczułam swoją nieudolną próbę gonienia ich, to po drugim km musiałam mocno przywołać się do porządku :-D
Siła tłumu jest OGRRRRROMNA!!! :-)

Jacek:
Postaramy się nasz pobyt w tych stronach urozmaicać nie tylko 5 km biegami Parkrun, traktując je jako krótki trening szybkościowy.
Na pewno będzie jeden bieg długi i jeżeli wolny czas, siły i chęci na to pozwolą jeszcze trzeci trening w tygodniu z ćwiczeniami.

Grażyna: 
Zapomniałeś dodać dwa słowa o biegach zorganizowanych na które mamy ochotę i snujemy plany, a które przynoszą najwięcej radochy ;-P
Niedziela już się zaczęła.
Jest fajnie zaplanowana i będziemy z niej korzystać ;-)
                                                                                              
...i po niedzieli :-)
Była fajna choć zdecydowanie zbyt mokra.
Dziś kibicowaliśmy młodzieży na Biegowym Grand Prix Dzielnic Gdańska :-)

Emocje sięgały zenitu, co było widoczne gołym okiem ;-) 


Oczywiście ŻADEN szanujący się biegacz NIE zapomina o rozciąganiu :-D


Przy okazji można było zrobić sobie pomiar ciśnienia, saturacji i poziom glukozy, tym razem skorzystaliśmy :-)


Ciśnienie 120/80, tętno 50, saturacja 99%, a cukier 4 godz po śniadaniu 80 i mam go kontrolować bo niski niby...
U Jacka ciśnienie wysokie wyszło, ale musimy to sami sprawdzić, bo w tym samym czasie zasłabło dziecko i obok pana robiącego pomiary zrobił się szum (to był punkt ratownictwa medycznego). Pozostałe wartości mamy prawie identyczne :-) Wiadomo... :-D
Na koniec zaliczyliśmy długi spacer i w sumie wydreptaliśmy 10 km.
Kolejne kaemki dla PMK :-D


Grażyna i Jacek

17 czerwca 2015

Nasz prywatny sztafeta-maraton :-)

Jacek:
Dziś wspólnie przebiegliśmy sztafeta-maraton, wokół jezior Święcajty, Mamry oraz paru innych, w którym przekazywaliśmy sobie rower zamiast pałeczki.
Pomysł się zrodził jak ostatnio przemierzaliśmy tę trasę rowerami.
Zaczęła Grażynka od 7 km, naszą ścieżką leśną dobiegając prawie do przedmieścia Węgorzewa, a ja z nią na rowerze.

Grażyna:
Wspólny maraton to wyzwanie nie byle jakie przynajmniej dla nas :-)
Jacek powyżej półmaratonu nie biegał, a ja przecież zaczęłam marszobiegi w marcu...
Swoją część podzieliłam na 3 malejące odcinki: 7/6/5 km i zaczynałam leśną drogą, bo bardzo nie chciałam zabić nóg asfaltem. Starałam się trzymać równy rytm, nie przyspieszać bo ja z tych co muszą rozkładać i oszczędzać siły. Zależało mi tylko żeby każdy km był poniżej 7 min, a nawet ok 6.30 :-)
Po 45 min minęło 7 km i przejęłam rower.

Jacek:
Po przekazaniu roweru, zacząłem chodnikiem, ok 2 km, aż w Węgorzewie skręciliśmy na ścieżkę pieszo-rowerową nad jeziorem, prawie do granic miasta. Dalej nowo oddanym do użytku kawałkiem "Autostrady Rowerowej" mającej ciągnąć się przez 5 województw, od Elbląga przez Węgorzewo do Gołdapi, a dalej przez podlaskie i lubelskie, aż na podkarpacie z odnogą do Lublina.



Mój pierwszy kawałek miał 10 km w średnim tempie. W jednym kilometrze zszedłem nieznacznie poniżej 5 min, a w jednym miałem prawie 6 min.
Po 17 km znowu przejąłem rower, dalej pobiegła Grażynka.

Grażyna:
Bardzo szybko odpoczywam. Tzn już po 5 min pedałowania na rowerze w tempie Jackowego biegu, miałam wrażenie, że mogę biec dalej. To dobry objaw bo znaczy, że organizm radzi sobie z wysiłkiem, a serducho szybko się wycisza :-)
Jednak gdy ruszyłam drobnym truchcikiem na swoją szóstkę, wiedziałam, że brak zmęczenia był złudnym wrażeniem :-O
Nogi "mruczały" z niezadowolenia, mięśnie ud nie chciały się rozluźnić, to chyba właśnie wtedy jeden km sięgnął ponad 7 min, ale bieg trwał.
To jeden z punktów widokowych dla rowerzystów naszej "Autostrady" ;-)



a dla zainteresowanych wrzucam link o jej powstawaniu KLIK choć szczerze mówiąc gdy czytałam komentarze, to ogarnęło mnie COŚ co trudno nazwać... Mieszkam w kraju, który kocham, ale ludzie potrafią być OKROPNI! Sami nic nie robią i tylko krytykują i nakręcają innych :-(
Trasa jest świetnym pomysłem, powinna objąć całą Polskę i BARDZO się cieszę, że nie jest szeroka, bo byłoby na niej tak samo niebezpiecznie jak na ulicach.
Ok, wracamy do biegu :-D

Jacek:
Mój drugi kawałek 8 km, zacząłem od 24 km, ta chwila odpoczynku zregenerowała mi co prawda siły, ale mimo wszystko moje średnie tempo to od 5:34 min/km i więcej, a na trzech kilometrach nawet powyżej 6. Zaliczyłem przy okazji największe podbiegi całej trasy.
W Sztynorcie zmęczony wsiadłem na rower i pojechałem za Grażynką, która rozpoczęła swój trzeci odcinek.

Grażyna:
He he ;-P Faktycznie z podbiegami miałeś, delikatnie mówiąc, pecha.
Ale to się tak samo ułożyło, nie było zaplanowane. Przed biegiem mówiłam, że jeśli padną na mnie i nie dam rady to przejdę w marsz :-) Jednak padło na Ciebie, a Ty ambitnie wbiegałeś :-*
Ja po 13 km zastanawiałam się jak moje ruszą na ostanie 5... Czułam ból :-(
Ale znalazł się czas i miejsce na foty :-)



Jacek:
Po ponad pół godzinnym kawałku jazdy rowerem zacząłem swój ostatni odcinek.
Do końca trasy zostało jeszcze 7 km. Miałem zamiar przebiec go już do końca, ale nie było to takie łatwe.
Po 2 km, gdzie utrzymałem tempo poniżej 6 min/km zwalniałem, dodatkowo w Harszu po ponad kilometrowym podbiegu moje tempo spadło powyżej 7 min/km i trudno było mi już odzyskać rytm. Patrząc na mnie, Grażynka chciała mnie zmienić, ale w trosce o jej nogi biegłem dalej jeszcze kilometr. Zszedłem z trasy dopiero 2 km przed końcem trasy i dojechałem do końca rowerem. Grażynka z końcówką dzielnie sobie poradziła :-)
Oboje uznaliśmy, że to był dobry pomysł z takim dzielonym treningiem i zawsze to nowe doświadczenie.
Całą trasę 45 km pokonaliśmy w 4 h 38 min, udało się nam nawet w tym czasie zrobić parę fotek.
Telefonem oczywiście, gdyż z aparatem nie biegamy :)

Grażyna: 
W sumie mogliśmy z aparatem, bo mieliśmy sakwę na rowerze, ale... ;-)
Na ostatnim Twoim odcinku coś odcięło Ci wewnętrzne paliwo. Wyglądałeś nie ciekawie, a tempo, jakie pokazywał licznik rowerowy, chyba nigdy nie było Twoim tempem, nawet na początku :-/
Wolałam ból nóg, niż Twoje zejście na zawał ;-)
W planach miałam 18 km, a wyszło 20 i żałuję, że nie dociągnęłam do półmaratonu, ale to się jeszcze zrobi :-D
Mam świadomość, że bieg z odpoczynkami nie jest taki sam jak bieg ciągły, ale trening pozostaje treningiem i to co zrobiłabym w 3 dni, zrobiłam w jeden! :-D
Jestem z nas BARDZO DUMNA!

Po bardzo męczącym treningu przyszedł czas na jedzonko :-)
W trakcie jazdy rowerem przypomniały mi się kwiaty czarnego bzu po cesarsku :-)
Nigdy nie robiłam, bez kwitnie pięknie, więc stwierdziłam, że czas spróbować :-D
Zerwałam 4 baldachy, na spróbowanie.






Dla mnie rewelka!
Pachną i smakują, Jacek trochę kręcił nosem i twierdził, że chcę nas otruć, ale on tak zawsze na nowości reaguje, a później sam się o coś dopomina... o! np o żurek na zsiadłym mleku :-D
Oczywiście mleko musi być prosto od krowy, a nie z marketu ;-)

Dla nas godzina zero za chwilę wybije...
Pożegnamy nasze Ukochane Mazury na jakiś czas... :-( bo choć mamy tu wszystko co kochamy, to nie ma tu pracy, niestety.
Z PL nie wyjeżdżamy, czasami coś skrobniemy, może znowu jakieś legendy się znajdą :-), kolejne biegi planujemy, na Kaszubach pewnie zawitamy i zarobimy na nowe rowery :-D
Musi być ok, muszę tak myśleć...

Dobrze, że mamy siebie...


Grażyna i Jacek

14 czerwca 2015

IV Bieg Szlakiem Krutyni

Jacek:
13.06.2015 roku, w Gałkowie, odbył się Maraton Mazury oraz bieg towarzyszący na 10 km.
Dystans maratonu nie jest dla nas, ale ta "mazurska dyszka" wywołuje jakiś sentyment.
Może dlatego, że Grażynka biegła w I biegu, a ja w III.
W tym roku, w IV biegu, po raz pierwszy wzięliśmy udział wspólnie :-)
Niestety zabrakło pana Wernera (rocznik 1932), który biegł w poprzednich trzech biegach...

O 9:00 wystartowali maratończycy


O 10:00 my stanęliśmy na starcie.
Ruszyliśmy.
Początek to przebijanie się przez tych co zaczęli spacerkiem, a stanęli na początku.
Później zamykanie grupki, która wyrwała do przodu. Grupka rozciągała się coraz mocniej.
Pierwsze 2 km minęły szybko, później każdy następny kilometr ciągnął się już coraz bardziej.
Kiedy dobiegałem do 7 km, 2 panów w rozmowie między sobą stwierdziło, że jak chcą zmieścić się w 55 min, to się muszą przyłożyć. Nie dałem rady utrzymać ich tempa, więc czas 55 min pozostał już tylko marzeniem.
Gdy się zaczął ostatni kilometr chciałem przyśpieszyć, a dałem się wyprzedzać kolejnym biegaczom. Tylko na ostatnich 200 m przed metą wyprzedziłem 2 panów.
Na metę dobiegłem z czasem 56:53, ponad minutę gorzej niż w ubiegłym roku a podobny do pierwszych 10 km na moich półmaratonach w Białymstoku i Tczewie. Co było tego powodem? Nie wiem. Pewnie jak każdy, się starzeję...

Po przekroczeniu linii mety poszedłem do samochodu po aparat foto, by uwiecznić moment przekraczania linii mety Grażynki.


W czasie oczekiwania pstrykałem fotki wszystkim dobiegającym do mety
Uchwyciłem nawet pierwszych maratończyków,



którzy wbiegli przed osobami zamykającymi "dyszkę" rodzinnie, jak widać :-)



To nie będzie nasze ostatnie Gałkowo bo mam nadzieję, że za rok ponownie staniemy na starcie i że pan Werner jako najstarszy zawodnik stanie razem z nami :-)

Grażyna:
Masz rację Kochanie, to nie będzie ostatnie Gałkowo :-D
Dla mnie na zawsze pozostanie ono symbolem odrodzenia i realizacji marzeń, które momentami wydawały się JUŻ nieosiągalne...
Symbolem wiary, że Ci wszyscy, którzy mówili "przecież jest tyle sportów" itd itp nie mieli racji, bo TYLE nie oznacza dobre dla mnie!
Symbolem nadziei, że po raz kolejny na którymś tam kilometrze, ze zmęczenia i bezsilności będę zadawała sobie po raz tysięczny pytanie "i po cholerę Ci to!?" by PO siedzieć z bananem na buzi i planować kolejny trening :-D
I wreszcie symbolem mojego teraźniejszego, wreszcie nie smutnego, życia! :-)
A Pan Werner... Mam nadzieję, że zdrowie mu dopisuje, ale jeśli przeniósł się do lepszego świata to wyobrażam sobie, że zalicza w nim wszystkie dróżki biegowe...

Pamiętam doskonale Gałkowo z roku 2012. Był to jedyny bieg na 10 km pomiędzy półmaratonem i maratonem, strasznie wymęczony i takiego go zapamiętałam.
Wtedy miałam kiepski dzień, nic ze sobą nie chciało współpracować, z trasy zapamiętałam tylko piach!
Tym razem byłam nakręcona jak pozytywka :-)
Przed startem wzięłam udział w akcji "Podziel się kilometrem" i na bieżni wytruchtałam 2 km :-)


Ale nie tylko duzi dzielili się km ;-)


Można było zrobić sobie badanie EKG, skonsultować się z kardiologiem, dietetykiem czy też kosmetologiem - wszystko za darmo! Nie skorzystałam, bo nie miałam na to czasu...


Delektowałam się atmosferą :-D




Po tak długim oczekiwaniu na możliwość biegową, trudno było mi uwierzyć, że nareszcie stało się TO na co czekałam ponad 2 lata.


Oto jestem JA! Trochę starsza, bardziej zaokrąglona tu i ówdzie ;-P ale jestem i mogę cieszyć się tym co kocham i co pozwala mi żyć w zgodzie z samą sobą - oczywiście pasję mam na myśli, bo kocham nie tylko bieganie ;-)
Podsumowując: organizacja świetna, koszulki NB w pakiecie, medale na szyi i czegóż chcieć więcej?! :-D
A już tak prywatnie od nas link do naszych amatorskich zdjęć z biegu:
IV Bieg Szlakiem Krutyni


Grażyna i Jacek



1 czerwca 2015

RDDDD

Dawno nic nie pisaliśmy, ale jakoś nie było o czym. Czasami tak po prostu jest.
W nocy, z 30 na 31 maja, postanowiliśmy zorganizować zabawę ze znajomymi z Endomondo Rowerowy Dzień Dziecka Dla Dorosłych, polegającą na tym, by wybrać się na wycieczkę nocą, po zachodzie słońca. Próbowaliśmy "złapać" zachód i wschód słońca, podziwiać barwy i odgłosy nocy. Wyzwanie podjęło 48 osób, niektórych nawet nie znaliśmy, byli to znajomi naszych znajomych :)

Najpierw były przygotowania, opracowanie planu wycieczki. Trasa nie mogła być zbyt długa, by wyrobić się przed świtem, ale i nie za krótka. Zależało nam też by była ewentualna możliwość skrócenia trasy na wypadek "załamania pogody" lub niedyspozycji ujawnionej w trakcie.

Padło na 130 kilometrową pętelkę z Mikołajkami.
Godz 20.34 - ruszamy. Kilka km od domu mogliśmy obserwować zachód słońca na tle malutkiego jeziora Dgał Wielki w Pieczarkach.







Następnie pojechaliśmy do Giżycka, ale zrezygnowaliśmy z zatrzymywania się w mieście, zmierzchało, a to najgorsza pora na zdjęcia.
Minęliśmy miasto i główną drogą jechaliśmy do Orzysza.
Noc nas złapała już parę kilometrów za Giżyckiem, a pola spowiły gęste i zimne mgły. Ruch był bardzo mały, jechało się całkiem dobrze niezbyt szybko, bo pomimo oświetlonych rowerów niewiele widzieliśmy przed sobą i nie chcieliśmy by nam jakieś leśne zwierzątko wpadło pod rower.

Zwierzątko jak zwierzątko, w pewnym momencie jadąca przede mną Grażynka gwałtownie zjechała do środka i dopiero wtedy zauważyłem, że mijała zupełnie niewidocznego człowieka.
Ubrany w barwy nocy i bez najmniejszego światełka ani odblasku. Zderzenie z nim byłoby fatalne w skutkach i dla nas i dla niego. Niektórzy ludzie są pozbawieni wyobraźni zupełnie.

Orzysz. 45 km jazdy bez zatrzymywania się za nami, miasto  spało.
Skierowaliśmy się na Olsztyn, bo jeszcze żadna tablica nie informowała o Mikołajkach.

51 km przejeżdżamy, w miejscowości Okartowo, mostkiem dzielącym j. Śniardwy od j. Tyrklo, spokojna tafla wody ani drgnie, rechot żab i nocne ptaki...
Jedziemy dalej, wypatruję rozwidlenia dróg, gdzie w jedną stronę Mikołajki a w drugą moglibyśmy wrócić do domu. Przez około 10 km wypatrywałem tej drogi nie pamiętając, że jest aż tak daleko. Rozwidlenie było na 70-tym kilometrze jazdy, do Mikołajek już niecałe 10.
Tablica informacyjna "mówi" że 8.
Wjeżdżamy do miasteczka. Z jakiegoś bagienka po lewej stronie drogi, żaby dają swój koncert, kierujemy się na Stare Miasto i nad jezioro.
Jesteśmy na miejscu, za nami 80 km, do domu około 50. Robimy sobie przerwę na posiłek i gorącą herbatkę z termosu.



Zatrzymaliśmy się na przystani pomiędzy jeziorami Tałty i Mikołajskim. Tałty łączy się z jeziorem Ryńskim i można nim dopłynąć do Rynu, natomiast Mikołajskie ze Śniardwami, gdzie jest wodne połączenie z Giżyckiem i Węgorzewem.
Jest już w pół do pierwszej, robi się coraz zimniej. Ciepłe kurtki wiezione w sakwie się przydały.

Zaparkowane "samochody wodne" :)



Chcieliśmy zrobić fotkę widokowi po drugiej stronie wody



ale niestety, nocne zdjęcia bez statywu nie chcą wyjść, a całego sprzętu nie rozkładaliśmy, bo za dużo ludzi "pod wpływem" się kręciło.

Po niespełna półgodzinnej przerwie szykujemy się do powrotu.
Jest coraz zimniej, nawet kurtki nie pomagają. Wracamy początkowo tą samą drogą, na 90-tym km mamy kierunek na Giżycko, jeszcze tylko 40 km, jakieś 2 godziny jazdy.
Zdążymy przed wschodem słońca.



Widać pierwsze przebłyski, niebo lekko się rozjaśnia, ale do wschodu daleko.
20 km przed domem się rozjaśnia lecz nadal łąki i lasy okrywa mgła,



Zatrzymujemy się by to uwiecznić i ruszamy dalej.
Do domu docieramy ok 3:30 na godzinę przed wschodem słońca.
Nowe doświadczenie bardzo ciekawe i odebrane pozytywnie, dziękujemy wszystkim za wspólną zabawę. Za jakość zdjęć przepraszamy, ale innych nie mamy.
Pomimo, że endo strzeliło focha i nie ujęło naszej jazdy w rywalizacji to wspomnienia pozostają.




Jacek.