Doczekaliśmy się pięknego, jeszcze letniego,słonecznego dnia 😊
Tak się złożyło, że był to kolejny bieg Jacka z cyklu Kaszuby Biegają, tym razem Bieg o Złotą Górę.
Złota Góra to wzniesienie o wysokości 235,1 m n.p.m. w paśmie Morenowych Wzgórz Szymbarskich. Znajduje się tam pomnik Bojowników Ruchu oporu oraz punkt widokowy.
U podnóża Złotej Góry corocznie, w pierwszą niedzielę lipca, odbywa się festyn kaszubski zwany Truskawkobraniem. Jest to największa impreza plenerowa na Kaszubach, a liczba jego uczestników liczona jest w setkach tysięcy 😵
W 2005 roku, w ciągu jednego dnia,sprzedano tam prawie dwie tony truskawek...
Miejsce cudowne, do tego słońce i ciepło sprawiło, że był to jeden z milej spędzonych dni 😊
Trochę latałam z aparatem, co ostatnio nie często mi się zdarza.
Momentami miałam wrażenie, jakbym była w Sztynorcie 😉
Po przygotowaniach
rozgrzewce
i starcie Jacka
miałam 50 min dla siebie 😏
Weszłam do lasu w poszukiwaniu grzybów, ale oprócz niejadalnych nie znalazłam nic, za to widoki powalały.
Wyszłam z lasu żeby popatrzeć na ludzi...
zresztą przed startem też trenowałam podglądactwo 😆
Nie ma lepszej zabawy niż robienie fot innym fotografującym 😉
Chyba pierwszy raz, od bardzo dawna, czułam się bardzo dobrze, taka lekka i... wolna.
Te kameralne biegi (tym razem wystartowało niewiele ponad 200 osób) są prawie jak rodzinne i przewidywalne 💗
Widzi się te same twarze, można się domyślać kto pierwszy wpadnie na metę, znajomy głos prowadzącego, znajomy młody fotograf, z którym tym razem odważyłam się zamienić parę słów o pięknych okolicznościach przyrody i pogody, sprawiają, że czułam się jak w domu.
Jacek:
Spodziewałem się bardzo szybkiego tempa i tak było.
Dystans 9,6 km, a ostatni zawodnik wpadł na metę z czasem 1:09:52. Moje założenie: zmieścić się w 50 minut.
Stojąc na starcie obok był pan o którym już pisałem. Biegliśmy razem w kilku biegach pierwsze 3-4 km zanim nie pognał do przodu. Tym razem rozglądał się po startujących. Mówił, że szuka swojego zająca. Spytałem czy będzie trzymał jej tempo, stwierdził, że to ona będzie trzymać jego.
Ja stwierdziłem, że moim zającem będzie Kasia (tak jak już pisała Grażynka tu większość uczestników się już zna jak nie z imienia to z widzenia), tylko w dwóch biegach była wolniejsza, a zwykle wpadała na metę przynajmniej minutę przede mną.
Stwierdził, że dobry obiekt sobie wybrałem.
Start był wolny w tłumie.
Kolejne 3 kilometry poniżej 5 min/km a mimo to zając powoli ale sukcesywnie się oddalał. Na początku szóstego kilometra mój zając był jeszcze około 50 metrów przede mną, ale i długi, stromy podbieg, a zając zbyt szybko kicał. Uciekł, a ja zostałem sam sobie.
Biegnąc tak szybko na ile pozwalały mi nogi, płuca i cały organizm, dawałem się co jakiś czas komuś wyprzedzać.
Na początku 9 kilometra zrównał się ze mną pan i spojrzał na zegarek. Spytałem jak stoimy z czasem, powiedział że 38 i pół minuty. Była szansa na 50 minut. Pomimo braku sił jeszcze przyśpieszyłem i ciągnąłem do mety starając się nie zwalniać ani na moment. Nie udało się jednak nikogo wyprzedzić, a pan z 9 km był tylko 7 sek za mną co potwierdzało poziom biegaczy przede mną jak i za mną.
Czas na mecie 48:22 dał mi dopiero 128 pozycję na 231 startujących. Mój zając był na mecie 53 sekundy wcześniej.
Moim marzeniem jest 10km poniżej 50 min, tym razem by się nie udało, gdyż nawet jakby udało mi się utrzymać na tych brakujących 400 m tempo z ostatniego kilometra to i tak potrzebowałbym 2 minut.
Mimo wszystko mogła to być moja życiówka o kilka sekund lepsza od biegu Westerplatte z 2015 roku.
Grażyna:
Szkoda, że znowu dla Ciebie "tylko" bieg był najważniejszy i... zajęczyce.
A był też poczęstunek, tym razem do wyboru: gulasz z makaronem, zupa pomidorowa lub kiełbaska z grilla.
Były też schody w liczbie (o ile nie pomyliłam się w liczeniu) 193, po których zakwasy czuje do dziś
No i byłam ja, Twój najwierniejszy kibic i odbiorca Twoich pierwszych wrażeń...
Grażyna i Jacek