23 maja 2016

Szybkie życie.

Przez parę lat mieszkaliśmy w małej mazurskiej wsi gdzie życie toczyło się zgodnie z naturą. Pory roku, wschód i zachód słońca. Czas na poziomki, później jagody, jeżyny i grzyby. Pojawienie się Zielonek w lesie informowało, że to już jesień.

W pobliżu były dwa niewielkie miasteczka, w których wraz z nadejściem zmroku ulice pustoszały całkowicie. Kto miał możliwość latem zarabiał na turystach by później móc przetrwać zimę.

Byli też poszukiwacze skarbów,


byli wszędzie gdzie można było coś znaleźć.


Osoby, które społecznie dbały o czystość miasta...



usuwali nawet śmieci olbrzymich rozmiarów


Czasem praca bywała wykańczająca :-P


Należy się odpoczynek, bez względu na miejsce i towarzystwo :-D


Nie potrafię podać powodu, ale zachciało się nam przenieść w pobliże dużego miasta.
Rzucenie kostką, gdzie ilość kropek od jednej do sześciu wskazywało inne miasto (odważna decyzja jak na ludzi w naszym wieku).
Padło na Gdańsk.
Pracę znalazłem od razu, nawet nie zdążyłem oswoić się z okolicą.
Pierwsze co mnie uderzyło to ta gonitwa nie wiadomo za czym.
Życie w ciągłym pędzie. Duże miasto to i duże odległości do pokonania, wiążące się z czasem potrzebnym na przemieszczanie, oraz koszty przemieszczania.
Ja, by rozpocząć pracę np o czternastej, wyjeżdżam z domu o 12:15 by dojechać na 12:50 na autobus do miasteczka oddalonego o 22 km. (bo zaczynam też o 6, więc wstaję o 4 :-/ a Grażynka ze mną...)
Około 13:20 dojeżdżam do Gdańska, gdzie mam o 13:30 kolejkę do Gdyni.
O 14:00 zaczynam pracę, kończę o 22:00. Muszę kombinować by się zerwać wcześniej by zdążyć na ostatni autobus o 22:30 by być w domu na 23:30. Po moich obliczeniach, przy 8 godzinnym dniu pracy, jestem poza domem 12 godzin.
W dużych miastach to niby normalne, ale gdzie w tym wszystkim czas wolny?  Życie?
Tylko w czasie urlopu?
Zawsze wcześniej zastanawiałem się dlaczego mieszkańcy dużych miast są zawsze w biegu.
Teraz sam tego doznałem...

Jacek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz