Na zakończenie sezonu biegowego postanowiłem wziąć udział w Półmaratonie Niepodległości 14.11. odbywającym się w lesie, który widzę z okna swojego mieszkania.
Był to kameralny bieg z limitem 150 osób i biegiem towarzyszącym na 10.5 km z takim samym limitem uczestników.
Organizacja była bardzo dobra. Miasteczko maratońskie z biurem zawodów mieściło się w namiotach, na łące, przy ścieżce rowerowej biegnącej lasem z miejscowości Ogonki do Pozezdrza.
Na sam bieg dojechaliśmy zaledwie z 5 minutowym wyprzedzeniem. Zmieniłem tylko szybciutko bluzę rowerową na biegową z przypiętym już numerem i stanąłem w ogonku grupy.
Startowała razem dziesiątka i półmaraton.
Trasa obu biegów się pokrywała i prowadziła w całości lasem. Półmaraton 2 pętle, dziesiątka 1.
Od początku biegłem w ogonku ok 250 osobowej grupy biegaczy.
Kilka metrów przede mną młodziutka dziewczyna (z wyglądu nie więcej niż 15 lat) "prowadziła" swoją koleżankę. Biegła przy niej i bokiem i tyłem dopingując ją do trzymania tempa.
Dopiero na dziesiątym kilometrze dziewczyny mi "uciekły", biegły na 10 km i przyśpieszyły na ostatnim kilometrze przed metą.
Trasa była dosyć wymagająca. Piasek, błoto z dużą ilością podbiegów. Tylko około kilometra gruntowej ale utwardzonej ścieżki rowerowej.
Na pół kilometra przed końcem pierwszej pętelki mijałem Grażynkę z aparatem.
Powiedziała, że mam 57 min, więc pełne okrążenie wyszłoby w ok godzinę. Teoretycznie miałem szansę ukończyć bieg w 2 godziny.
Przebiegając przy linii mety okazało się, że prawie wszyscy zakończyli bieg a ja musiałem zrobić nawrotkę z zacząć drugą pętlę. Biegłem sam, bardzo daleko przed sobą zauważyłem 2 biegaczy. Przez parę minut drugiej pętli mijałem jeszcze osoby kończące bieg na 10 km.
Moje tempo słabło, chociaż nie czułem takiego spadku energii jak tydzień wcześniej w Kościanie. Biegłem za panem prowadzonym przez kolegę na rowerze. Ani z przodu ani z tyłu nikogo innego nie widziałem.
Na 12, może 13 km, wyprzedził mnie inny pan i dalej biegł pomiędzy mną a biegaczem z "rowerowym dopingiem". Po jakimś czasie cała trójka oddaliła się i zniknęła mi z oczu. Dopiero na 16 km ujrzałem ponownie biegacza z rowerzystą, ale już bez pana który mnie wyprzedził.
Pan biegnący przeplatał marsz z truchtem więc udało mi się ich wyprzedzić, a ma 19 km ujrzałem przed sobą pana który wyprzedził mnie wcześniej. Wiedziałem, że nie mam szans go dogonić, gdyż był za daleko a ja nie miałem siły na szybki bieg. Nieznacznie przyśpieszyłem i skróciłem dzielący nas dystans do kilkudziesięciu metrów.
Nie miałem pojęcia w jakim tempie pokonałem drugie okrążenie. Po pierwszym okrążeniu liczyłem na czas 2:10 na mecie. Wiedziałem też, że nie wiele osób biegnie za mną.
Zobaczyłem na zegarze 2:07, pomyślałem, że to dobry czas. Było to jednak 2:17.
Następna osoba dobiegła do mety ponad minutę po mnie i nie był to pan z rowerzystą, których wyprzedziłem.
Po mnie na metę wbiegło już tylko 4 osoby, ostatni z czasem 2:22:50.
10 zawodników nie zostało sklasyfikowanych, nie było ich na punkcie kontrolnym na 13.5 km.
Podsumowując: Na takich małych, kameralnych biegach raczej nie startują osoby biegające półmaraton w czasie powyżej 2:30. Tak było 2 lata temu w Tczewie i teraz też.
Biegowy sezon zakończyłem, mój organizm domaga się odpoczynku. Pewnie do końca stycznia przyszłego roku powinienem pozwolić sobie na regenerację :-)
Mam zawiechę i nie wiem co napisać...
Trochę myśli już umknęło, a trochę, zapewne, zazdrość mnie zżera ;-P
Cieszę się, że Jacek zdecydował się na bieg u nas, bo przynajmniej wiem, że NASZE biegi, organizacyjnie, w niczym nie ustępują tym większym, masowym.
Smakują nawet lepiej, gdyż jest kameralnie, bez tłumów, wokół sama natura, piękny przełaj, trudna trasa (tak usłyszałam od biegacza, na 100% nie nowicjusza), biegacze na mecie witani z imienia i nazwiska :-)
Znając trasę jak własną kieszeń mogłam swobodnie przemieszczać się z aparatem wiedząc, że wszędzie zdążę ;-)
Jedyny minus to zimno, którego biegacze nie odczuwali, ale wolontariusze i paparazzi :-D niestety TAK!
Po 2 godz szczękałam zębami i zaczął padać deszcz.
Nie czekaliśmy na losowanie nagród :-(
Jacek zjadł zupkę i kiełbachę i ruszyliśmy do domu - rowerami 15 min.
Opłata startowa nie wygórowana i naprawdę wszystko było, nawet koszulka :-)
Może za rok odważę się wystartować po moim lesie na dyszkę ;-) bo w tym roku odpuściłam... a potem żałowałam ;-P
Grażyna i Jacek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz