Rok 2015 minął nam pod kątem "turystyki biegowej" ;-)
Tym hasłem nazwałem wszystkie nasze wyjazdy związane z imprezami biegowymi.
Niestety, takie wyjazdy są kosztowne...
Pomijając opłatę startową, największym kosztem jest podróż oraz nocleg o ile chce się zostać chwilkę dłużej w nowym miejscu.
Każde miejsce, każde miasto ma coś ciekawego co warto zobaczyć.
Pierwszym naszym wyjazdem był Półmaraton Ślężański 21 marca.
Sam dojazd to ponad 600 km w jedną stronę.
Po 8 dniach był Półmaraton w Żywcu.. Czas oczekiwania spędziliśmy bardzo fajnie w Zdzieszowicach i Rybniku, w doborowym towarzystwie :-D
Wróciliśmy do domu by po 2 tygodniach ruszyć do Poznania na kolejny Półmaraton.
Nie nocowaliśmy tam nawet, odłożone fundusze, które miały starczyć na wszystkie wyjazdy, właśnie były na wyczerpaniu.. To była podróż prawie 500 km na start i po biegu z powrotem by zdążyć przed nocą do domu.
Po 3 tyg przerwie pojechaliśmy rowerami do Gołdapi na szybką "piąteczkę". Po 3 godzinnym pedałowaniu, przebiegnięcie 5 km zajęło mi prawie 25 min. Ale zawsze to było coś nowego :-)
Prawie jak duathlon ;-)
Tydzień później był Półmaraton w Białymstoku.
170 km od domu więc jak u siebie.
Po miesiącu leśna "dyszka" w Gałkowie, którą pobiegliśmy razem. Też blisko domu.
To był dopiero czerwiec, brak kasy, nie chcąc rezygnować z dalszych startów, pojechaliśmy do Trójmiasta zapracować na swoje przyjemności.
Niestety pierwszy dzień w Gdańsku zakończył się dla mnie poważnym wypadkiem rowerowym i 2 tygodniowym uziemieniem :-/
3 tyg po wypadku, 12 lipca, jak już mogłem prawie bez bólu chodzić, wziąłem udział w TRICITY TRAIL.
21 km Trójmiejskim Parkiem Krajobrazowym, bieg przełajowy po lesie, jako rehabilitacja dla kolana okazał się rewelacją, barkowi jednak nie pomógł. Myślę, że ręka już nie wróci do całkowitej sprawności. Cóż, czasami chwila nieuwagi, nasza lub innego uczestnika ruchu, może zmienić całe nasze życie.
Po 2 miesiącach oddawania się pracy zawodowej, od poniedziałku do piątku, od rana do wieczora z czasem na treningi tylko w weekendy,
6 września udaliśmy się do Piły, gdzie wystartowałem w Półmaratonie Philipsa.
Stanąłem na 2:10 nie spodziewając się nawet takiego wyniku.
Czas na mecie mnie jednak zaskoczył: 2:00:05. Pewnie gdybym pobiegł z pacemakerem na 2:00 moje wymarzone 2 godz byłyby złamane. Jak widać, praca nie tylko uszlachetnia ;-P
Po tygodniu mój kolejny rekord życiowy, na biegu Westerplatte - 10 km w 50:42.
Po 3 miesiącach pracy wróciliśmy do domu. Jak to się mówi: wszędzie dobrze ale w domu najlepiej.
Nagły brak zajęcia, długie poranki z kawą i książką w łóżku poskutkowały paroma kilogramami dodatkowego balastu i gwałtownym spadkiem formy.
Mój kolejny półmaraton w Kościanie był dla mnie szczególnym przeżyciem. Forma swoja drogą,
a do tego od 2 dni przyjmowany antybiotyk, spowodował prawie zupełną utratę sił już po 5 km. Gdyby nie był to ostatni mój bieg do korony, zszedłbym z trasy.
Tydzień później, na zakończenie mojego sezonu biegowego, pobiegłem jeszcze leśny Półmaraton Niepodległości w lesie widocznym z okna mojego mieszkania. Tu oczywiście o wyjeździe turystycznym nie mogło być mowy. Dojazd na Start rowerami zajął nam 15 min.
Podsumowując; zacząłem od Sobótki i wyniku 2:15:28 i na kolejnych biegach poprawiałem swój czas.
Żywiec 2:12:50, Poznań 2:11:02, Białystok 2:05:01 i Piła 2:00:05. Kościan i Węgorzewo już nie poszły tak dobrze: 2:14:27 i 2:17:47.
Dla jednych marzeniem biegowym jest Półmaraton w 90 min dla innych dobiegnięcie do mety.
Dla mnie było złamanie 2 godzin...
W rym roku się nie udało. Zabrakło 6 sekund, może jeszcze się da...
Niedługo kolejny rok, jaki on będzie czas pokaże :-)
Grażyna:
Oprócz wszystkich WIELKICH i drogich :-P biegów, była jeszcze cała masa tych mniejszych, bezmedalowych, choćby Parkrun-y
czy Test Coopera :-)
Wszystkie mordercze treningi przemilczę... albo nie, wspomnę o naszym wspólnym maratonie w okół jeziora Mamry :-D który opisaliśmy TU
Zapewne mój bieg śmieszy "rasowych" biegaczy, ale mało mnie to obchodzi na dzień dzisiejszy
Robię TO co sprawia mi przyjemność i w TAKIM tempie na jakie pozwala mi organizm, a głównie nogi.
Tobie Kochanie oczywiście gratuluję :-*
Nie twierdzę, że było mi łatwo towarzyszyć na tych wszystkich imprezach "tylko" jako kibic z aparatem. Było trudno, boleśnie, zazdrośnie, ze łzami, złością, bezsilnością, bezradnością...
Ale i dumą, że dajesz radę pomimo... pomimo WSZYSTKO! :-)
Na ten rok to już koniec, o następnym już mówisz i nie pozwalasz mi mentalnie być w domu :-P
Bywasz OKROPNY!!!
Grażyna i Jacek