9 sierpnia 2015

Pierwszy Parkrun w Toruniu

Jacek:
Od minionego weekendu Parkrun ma nową lokalizację, mianowicie Toruń.
Trasa ma jedną, leśną pętelkę długości 5 km, w całości po piasku.
W pierwszym toruńskim parkrunowym biegu wzięło udział 54 osoby, w tym my i nasi endomondowi przyjaciele: Ania i Andy :-)
Do organizacji żadnych zarzutów nie miałem, poza małym szczegółem. Na trasie w dwóch miejscach trzeba było mocno wypatrywać strzałki jeżeli nie biegliśmy z grupą by nie pomylić trasy. W jednym miejscu sam miałem moment niepewności, gdy straciłem z oczu poprzedzających mnie biegaczy. Samo miejsce startu było widoczne już z wysokości salonu BMW przy ul. Olimpijskiej.


Tego dnia był taki upał, że nawet organizatorzy ostrzegali, by nie starać się o życiówki, a potraktować bieg jako rozpoznanie trasy. Osobiście nie nastawiałem się na rekordowy wynik z braku treningów (z powodu pracy, często do 19 - 20, biegam tylko w sobotę lub niedzielę, to trochę mało nawet na podtrzymanie formy).
Na start dotarliśmy zaledwie z 5 minutowym wyprzedzeniem, gdzie spotkaliśmy dwójkę naszych w/w biegających znajomych :-)
Wystartowaliśmy:


Ja z trzeciego szeregu, a Grażynka z ostatniego...



Upał faktycznie dawał się we znaki, już na pierwszym kilometrze wyschło mi w ustach. Od drugiego do czwartego km biegłem sam, zamykając "szybszą grupę" widząc przed sobą pojedynczych biegaczy. Dopiero na czwartym km wyprzedziło mnie dwóch panów. Na ostatnich 300 metrach zrównała się ze mną młoda dziewczyna, uśmiechająca się kpiąco, więc ścigaliśmy się do samej mety. Dziadek się nie dał :-P




Byłem szybszy o 2 sek, z czasem 25:30 i ogólną 30 pozycją.



Jak do tej pory był to mój najwolniejszy Parkrun. Spodziewałem się tego, że forma nie będzie się utrzymywać bez treningów co najmniej 2 - 3 razy w tygodniu.

Na zdjęcia nie mieliśmy wpływu. Poza pierwszym, zrobionym telefonem, nie były naszego wykonania, ale i tak fajnie , że są :-)

Grażyna:
Przez upały, jeśli nie muszę, nie wychodzę z domu. Wpływają na mnie strasznie :-(
No cóż, każdy jest inny, bo choć lato i ciepło uwielbiam, to jednak 40 stopni Celsjusza mnie dobija...
Nie biegam, nie jeżdżę rowerem, prawie nie spaceruję, ot taka mała stagnacja.
Dałam sobie prawo wyboru już na miejscu czy pobiegnę.
W drodze załapałam focha (faceci potrafią być dziwni!) i wkurzona stwierdziłam, że nie biegnę.
Gdy mi przeszło (gasnę tak samo szybko jak się zapalam), stwierdziłam, że może jednak zrobię marszobieg, żeby później nie żałować :-P
Już po pierwszym km żałowałam!
Tylko 1 km był przebiegnięty, później wiele razy przechodziłam w marsz łapiąc i wyrównując oddech. Ludzie przede mną zniknęli na 2 km, za mną też nikogo.
Wiedziałam, że za plecami powinnam mieć tatę z córką (ok 5 lat chyba), ale pomyślałam, że może zrezygnowali, czyli zamknę stawkę :-D Bycie pierwszym od końca to też sztuka!!! :-P
Człapiąc sobie w tym lejącym się z nieba żarze, w pewnym momencie poczułam ból na karku, było to ukąszenie osy...
Czekałam na reakcję organizmu, zastanawiając się czy agonia nastąpi szybko :-O
Jednak osa mnie nie zabiła ha. ha, czyli pożyję jeszcze ;-)
Gdy pani z endo zakomunikowała 4 km cieszyłam się jak dziecko, a gdy zobaczyłam ludzi jako to światełko w tunelu wiedziałam, że zbliżam się do końca :-D
No i jakie było moje zdziwienie gdy na metę wbiegłam od dupy strony! :-/
Pytam gdzie tu meta, a oni, no że TU tylko ja nie z tej str jestem...
Super.
Podszedł pan, zapytał co i jak, porównał swój czas z moim endo (do 5 km zabrakło mi 300 m), powiedział, że jakiś tam skręt przeoczyłam (pewnie osie mogę za to podziękować) i zaliczył mi bieg.
W sumie gdyby nie zaliczył to tragedii też by nie było.
Niestety, ostatnia nie byłam buuuuu.... ;-(
Na biegowy koniec pamiątkowa fota z naszymi ENDOS i wspólne, pyszne lody :-D


Po czym ruszyliśmy na toruńską starówkę, co okazało się nie lada wyzwaniem w taki skwar.
Ponieważ byliśmy z młodzieżą: Kamilem i Zuzią, wymyślili planetarium....
Czemu nie? Chętnie powspominam młodzieńcze lata i... się ochłodzę (bo zakładałam, że sala jest klimatyzowana :-D I była.

Samopoczucie jak w kosmosie :-)


Wybraliśmy filmik familijny pt: "Mój przyjaciel Niko" czyli wędrówkę po Toruniu i info o Mikołaju Koperniku.


Fajnie, że teraz myśli się o tym, aby wiedza była przekazywana w sposób łatwy, lekki
i przyjemny :-)

Odwiedziliśmy również Filusia :-)


Zuzia powiedziała, że mam pomyśleć życzenie i pogłaskać go po głowie... ale żeby się spełniło NIKOMU nie mogę powiedzieć o czym marzę ;-) No ok, nie powiem!!! :-D

Zerknęliśmy też na krzywą wieżę, odwiedziliśmy Kopernika i postanowiliśmy wrócić do domu, gdy okazało się, że każde z nas w ciągu 6 godz wypiło po 3 litry wody! Upał nie odpuszczał...


Pierniki, niestety, już nie takie jak kiedyś, czyli te, które pamiętam z dzieciństwa...
No a my?
A my jak zawsze Piękni, Młodzi i wiecznie Zakochani!!! :-D :-* (a przynajmniej ja jestem zakochana w moim J... :-*)





 Grażyna i Jacek

2 komentarze:

  1. Grażynko cudnie Ci w czerwonym. .brawo za wytrwałość podziwiam w te upały ja polwalam na całej lini

    OdpowiedzUsuń