W poniedziałek, przeglądając stronkę "Maratony Polskie", wyświetlił mi się XXXIX Bieg Zwycięstwa w Gołdapi na 5 km, z oprawą festynową i krótszymi biegami dla dzieci.
Nie zastanawiając się długo zgłosiłem swoje uczestnictwo.
Bieg w sobotę o 18:30.
W Google spojrzałem na trasę dojazdu rowerem, wskazała 35 km, częściowo (4 km) przez las. Powrót zaplanowany drogą główną ze względu na późną porę i dobry (szybszy asfalt) przez Węgorzewo 65 km.
No to już była zaplanowana sobota, długa rowerowa wycieczka z moim biegiem w środku i kibicowaniu dzieciom.
Zastanawiałem się, czy moje mięśnie pozwolą mi biec po rowerowej "rozgrzewce" ale pomyślałem, że przez 35 km to nawet zmęczyć się nie zdążę.
Wyjechaliśmy o 13:00, zakładany czas dojazdu około 2 godz.
Po 16 km jazdy, w Lisach, miał być zjazd do lasu - skrót do Boćwińskiego Młyna - lecz przezornie spytałem miejscowych o skrót na Gołdap. Oczywiście powiedzieli ale też ostrzegli, że podczas 4 kilometrowego przejazdu przez las można zabłądzić i wydłużyć sobie drogę zamiast skrócić. Wybraliśmy wiec opcję pewną przez znane nam Banie Mazurskie.
Tym sposobem dojazd na miejsce wyszedł nam 54 km.
Na miejscu odebrałem numer startowy z olbrzymimi agrafkami (aż szkoda było dziurawić koszulki) i zostały 2 godz do biegu głównego na oglądanie zmagań młodych.
Mój bieg, tylko 63 zawodników ja w najstarszej grupie wiekowej 40 + w której startowało 16 osób.
Strzał, wystartowaliśmy.
Przez 2 km trzymałem się ogonka grupki, która się już na starcie wyrwała do przodu. Biegłem tak na oko w tempie na 24 min.
Po 2 km moje tempo zaczęło słabnąć, a grupka oddalać. Robiliśmy jakieś dziwne pętelki po lesie. Najpierw, po paru min od startu, widziałem tabliczkę 3 km, później po następnych paru minutach 2 km, jednym kawałkiem drogi biegłem 3 razy inne się zmieniały. Dogoniła mnie grupka biegnąca dalej, na 3 i 4 km kilka razy ktoś mnie wyprzedził, na 5 km już nikt. Na ostatniej 300 metrowej prostej trzymałem najszybsze tempo jakie dałem radę, gdyż czułem za sobą kolejnych biegaczy. Linię mety przebiegłem w 24:58 min, o minutę gorzej niż zakładałem.
Lokalna impreza nadal trwała, tyle że my po krótkim odpoczynku musieliśmy zbierać się do drogi.
Zbliżała się godzina 19:00 a przed nami ponad 3 godz drogi.
Aktywna sobota dobiegła końca.
Grażyna:
Ten Jackowy bieg to taki spontan "pod wpływem" :-P
Znalazł, zapisał się, na drugi dzień upewnił, że faktycznie nic nie płaci i tyle.
W sobotę rano pogoda piękna, moje samopoczucie, nie wiedzieć czemu, piękne mniej :-/ ale cóż było robić? Wyjścia miałam dwa: zostać albo jechać... do dziś nie wiem dlaczego wybór padł na jechać :-)
Droga to czysta męka, bo szybko opadałam z sił.
Ten ubytek sił zauważyłam już w zeszłym roku, a w tym wcale lepiej nie jest :-(
Tzn lubię długie dystanse rowerowe, ale nienawidzę ścigania się z czasem, co natomiast kocha Jacek i tu mamy "mały" zgrzyt!
Dojechałam.
W Gołdapi trwał Festiwal Cittaslow (więcej o festiwalu TU ) z którym zetknęłam się po raz pierwszy :-) Bardzo lubię takie klimaty.
Mieliśmy okazję zobaczyć tężnie
czyli nie tylko Ciechocinek je posiada ;-)
Zagadałam młodzież na szczudłach :-D
Obejrzałam śliczne medale... w końcu po jeden z nich pędził tu Jacek, a ja się za nim turlałam... Dostawał je każdy uczestnik biegu, który ukończył bieg :-)
Organizacja super :-) Zabawa dostępna dla wszystkich!
Ale przede wszystkim cieszyłam oczy Wiosną, która wreszcie i do nas dotarła :-D
Te chmury budziły grozę, czułam się jakbym pędziła w paszczę lwa! Jednak udało nam się spędzić dzień bezdeszczowy, wręcz słoneczny, wśród zgiełku, wrzawy i potwornego zmęczenia :-)
Deszcz lał w nocy.
Grażyna i Jacek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz