15 lutego 2015

Kartka.

Grażyna:


W przypływie gorszego nastroju i jeszcze gorszego samopoczucia, zarzuciłam Jackowi, iż zaplanował sobie cały rok pod swoje biegi i nie ma w jego planach miejsca dla mnie i mojego "JA CHCĘ!".
No takie czepialstwo w czystej formie, żeby przekazać krętymi ścieżkami coś w rodzaju "halooooo!!! też tu jestem i też mam COŚ do powiedzenia i ochotę na coś tam!", bo przecież prosto się nie da - kobietą jestem :-P
Po opadniętych emocjach było mi głupio, ale co poszło to cofnąć się już nie dało :-/
Jacek tłumaczył, że pomiędzy biegami poodwiedzamy znajomych, że pewnie coś zobaczymy, ale to było takie rozmyte.
Brak konkretów.
Widziałam zazdrośnie tylko jego starty i nic więcej.
Wreszcie dostałam kartkę. Nawet nie całą, takie 3/4 wyrwane z zeszytu (od Jacka oczywiście), ze słowami: - zapisz tu swoje marzenia do realizacji na najbliższe 2 lata.
Zatkało mnie.
Codziennie na nią patrzyłam i nie miałam pojęcia co napisać, może ja nie mam marzeń, czepialstwo było czepialstwem, a teraz wyszło szydło z worka?
Konkretna mp3 jest zbyt oczywista.

 

Druga para butów biegowych też, jakieś łaszki sportowe nowe to już w ogóle standard, biżuterii nie   noszę, perfum nie używam (dezodoranty owszem), kosmetyki starczają mi na 5 lat, więc zwyczajnie tracą ważność, kremów raczej tanich używam - typu Ziaja, które uwielbiam, na imprezy nie chodzę, towarzysko się nie udzielam, więc co do cholery mam napisać na tej kartce???                                   


A żeby mi sprawy nie ułatwiać Jacek co jakiś czas zagląda do niej (leży na wierzchu) i komentuje:     
-Twoja kartka jest nadal pusta... (?!)
Ech, no! Gadać w złości jakoś łatwo przychodzi, ale zebrać myśli i napisać o czym się marzy. 

Z pomocą przyszła mi... bezsenna noc :-) 


Leżąc i rozmyślając o swoim życiu w pewnym momencie zobaczyłam siebie z plecakiem, śpiworem, karimatą, Jackiem obok, w... górach! Naszych Polskich oczywiście! :-D                                               
Widziałam nas wędrujących szczytami, nocujących w schroniskach lub pod gołym niebem, nie schodzących na niziny przynajmniej przez 2 tygodnie! 
Poczułam to chciejstwo całą sobą i następnego dnia objawiłam Jackowi swoje marzenie :-D 
Bez rowerów! Plecaki, nogi nasze własne, pociąg i MY! (dla Lusi załatwimy opiekę, pies na szlakach być nie może). 
Już następne wakacje takie właśnie będą, czyż to nie wspaniałe??? 


Urodziło mi się marzenie, więc muszę je pielęgnować :-) jest dla mnie bardzo ważne... 
Za tym marzeniem cichutko kroczy następne... a jego imię to: GITARA.
Od dziecka chciałam umieć na niej grać, jednak nigdy jej nie posiadałam, a teraz przed zakupem instrumentu powstrzymuje mnie... brak wiary w to, że opanuję sztukę "brzdąkania". 
A obiecałam Agu, że na jej 40 zagram Happy Birthday i... słowa nie dotrzymam :-/  
Może na 50 urodziny zdążę się nauczyć ;-P  

Dziś w Lidlu były nawet przymiarki do wedrówkowych plecaków, ale postanowiliśmy dać sobie szansę na obejrzenie innych w Decathlon-ie chociażby :-)
Swoją drogą fajnie byłoby tak w góry, z plecakiem, gitarą i Jackiem, albo Jackiem, plecakiem i gitarą, albo.... dobra, przestanę :-) bo w tych górach to ja JUŻ jestem całą sobą :-D 


Jacek:
Mężczyznom jakoś zawsze łatwiej. Ja, żeby zaplanować kolejny rok nie potrzebowałem zbyt wiele czasu i energii. Oczywiście myślałem, że Grażynka będzie równie szczęśliwa uczestnicząc w tym co zaplanowałem, dopóki nie usłyszałem: A JA? Gdzie ja w tym wszystkim jestem? 
Wtedy dopiero sobie uświadomiłem, że nawet jeśli myślimy tak samo i w tym samym momencie, to nie wszystkie nasze marzenia i pragnienia muszą się w 100% pokrywać. 
A czytanie w myślach??? Też nie zawsze mi wychodzi tak jak bym chciał. Stąd wzięła się KARTKA... :-)


Grażyna:
p.s. 
i konieczne są wygodne buty!
Grażyna i Jacek




12 lutego 2015

Walentynki! - Happy Valentines Day :-D


Och ... jakiż to trywialny tytuł, nudny temat, a jakie beznadziejnie komercyjne i konsumpcjonistyczne święto - słyszy się w okół, gdy tylko zbliża się 14 luty...  :-D
Jakież to smutne...  Ale temat w sam raz dla mnie! :-P 



Można nie lubić wielu rzeczy, ale dlaczego skupia się to na tak fajnym święcie i do tego wcale nie z amerykanizowanym i nie wypierającym rodzimych tradycji :-) 
Może dlatego, że jeszcze nie jest ono dniem wolnym od pracy...




...jak np święto Trzech Króli którzy, wg najnowszych doniesień, w ogóle nie istnieli? 
A już na pewno nie jest to święto mające polskie korzenie.... 
Tylko które święto, obchodzone przez nas, je ma?



A miłość istniała, istnieje i istnieć będzie - ZAWSZE! więc co komu przeszkadza oddawanie jej hołdu, czci, czy bicia pokłonów u stóp ukochanych  :-P




Przecież już w starożytności świętowano i oddawano cześć miłości, czy bóstwom z nią związanymi :-)
Jacy jesteśmy zakłamani, skoro tak istotne jest dla nas Święto Zmarłych pochodzące z Meksyku, a jak powszechnie wiadomo Meksyk to państwo leżące w Ameryce Północnej...
Czyli to święto Amerykańskie!
Dlaczego raz w roku, za wszelką cenę, pamiętamy o tych których nie ma, o grobach, natomiast pamiętanie o miłości przychodzi nam z takim trudem, a święto z miłością związane uważamy za niegodne świętowania i pamiętania?

Jakoś nie mogłam sobie darować, żeby o tym nie napisać :-) bo choć tak naprawdę mało mnie obchodzi w co kto wierzy, to strasznie drażni mnie wyśmiewanie i arogancja w stosunku do ludzi mających inne patrzenie i widzenie niż my sami.

No, może zbyt uogólniam ;-) bo nie wszyscy są źli na Święto Zakochanych.
MY na pewno NIE!!! :-D




        Walentynki były obchodzone już od średniowiecza w Europie południowej i zachodniej (północna i wschodnia dołączyły później). 
Pomimo katolickiego patrona (św Walentego), wiązane jest ono ze zwyczajem (zbieżnym terminowo) pochodzącym z Cesarstwa Rzymskiego, polegającym m.in. na poszukiwaniu wybranki serca. 
Dzisiejszy Dzień Zakochanych jest kojarzony z takimi postaciami z mitologii jak Kupidyn, Eros, Pan czy Juno Februata i bardzo możliwe, że zwyczaje związane z tym dniem nawiązują do starożytnego święta rzymskiego, zwanego Luperkaliami, obchodzonego 14-15 lutego ku czci Junony - rzymskiej bogini kobiet i małżeństwa oraz Pana - boga przyrody.

Żeby nie było za łatwo co, skąd, jak i po co, to Brytyjczycy uważają to święto za własne z uwagi na fakt, że rozsławił je na cały świat sir Walter Scott w latach 1771-1832 :-)
Ode mnie brawo dla Brytyjczyków! :-)



Do Polski obchody walentynkowe trafiły wraz z kultem świętego Walentego z Bawarii i Tyrolu. Popularność uzyskały jednak dopiero w latach 90 dwudziestego wieku.
Jedyne i największe w Polsce odbywają się corocznie od 14 lutego 2002 roku w Chełmnie - mieście zakochanych (województwo kujawsko-pomorskie) pod nazwą "Walentynki Chełmińskie".




Za sprawą przechowywanej, prawdopodobnie od średniowiecza, w chełmińskim kościele farnym pw. Wniebowzięcia NMP (1280-1320), relikwii św. Walentego.
Połączono tu lokalny kult św. Walentego z tradycją anglosaską.  - jak miło, prawda :-) Można? Można! (przyp. autorki czyli mnie ;-P)



Święto to konkuruje o miano tzw. Święta Zakochanych z rodzimym świętem słowiańskim zwanym potocznie Nocą Kupały lub Sobótką, obchodzonym w nocy z dnia 21 na 22 czerwca.

To tyle, jeśli o zarys historyczny i pochodzenie Walentynek chodzi.
Wszystko ma swój początek, a te najpiękniejsze święta wywodzą się z bardzo odległych czasów, bo na pewno nie z ery komputerów, wypasionych aut i odrzutowców, trójwymiarowych drukarek, wyścigu szczurów etc... etc...



Jak wyglądają dzisiejsze, nowoczesne imprezy, lepiej przemilczę...
Lubię walentynki, za tysiące tandetnych serduszek, laurek, sms, czekoladek, domowych (i nie tylko) kolacji przy świecach, za kwiaty, za uśmiechnięte zakochane buzie, za to że czas na chwilę zwalnia i przypominamy sobie o tej drugiej, bliskiej nam osobie :-)
14.02. przypomina nam jak dawno powiedzieliśmy komuś, że go kochamy, że cieszymy się gdy jest blisko i że w ogóle jest, że jest nam potrzebny/a, że dobrze nam przy niej/nim...

Miłość to nie tylko Ona i On, to także rodzice, dzieci, rodzeństwo, dziadkowie itd itp :-)



Banał?
Może...
Dla mnie niezbędny do życia :-)
Każdemu życzę Miłości, Miłości i Miłości, 
bo... "nic dwa razy się nie zdarzy, nawet my..." 






Grażyna i Jacek 
się pod tym podpisują  ;-)




10 lutego 2015

Zimowe bieganie - czyli jak trudno marudzie dogodzić :-P

Dziś o godz 12 kończy się głosowanie na Blog Roku :-) 
Chcieliśmy BARDZO podziękować za każdy Wasz głos :-* 



Jacek:
Dla odpoczynku był bezbiegowy grudzień.
Kilka wybiegań w styczniu i czas wrócić na ścieżki biegowe, gdyż jeszcze w marcu planuję wyjazd na pierwszy półmaraton.
Wszystko fajnie tyle, że nasza mazurska zima nie sprzyja treningom, a moja leśna ścieżka jest zasypana śniegiem.


Trudno tam nawet spacerować, nie mówiąc o bieganiu. Korzystam z tej ścieżki dla budowania siły biegowej i wzmacniania mięśni, a także łapania równowagi :-P lecz nie częściej niż raz w tygodniu.  Jeśli ktoś próbował to wie jak się biegnie brnąc w śniegu.


Droga asfaltowa o małym natężeniu ruchu, na którą wychodziłem dla urozmaicenia, też jest ośnieżona, a że ruch jest tam niewielki to śnieg nie rozjeżdżony i jest ślisko.


Da się tam biec, ale bardzo ostrożnie, raczej marszobiegiem by uniknąć bliższego spotkania z asfaltem.
Mam jeszcze inną drogę w pobliżu domu o trochę większym ruchu i nawet zrobiłem na niej wczoraj 10 kilometrowy trening.


Biegło by się tam nawet dobrze, gdybym co chwilę nie musiał zeskakiwać z asfaltu by nie oberwać lusterkiem samochodu. Większość kierowców nie zjeżdżała w ogóle licząc, że ja ucieknę, a niektórzy zjeżdżali kołem na pas brudnego śniegu by mnie ochlapać. A najśmieszniejsze, że nawet nic nie jechało z naprzeciwka i spokojnie mogli zjeżdżać dalej. Po tych 10 km byłem brudny i mokry od butów po czapkę.
Mniej niż połowa kierowców jechała kulturalnie, tak jakby tylko ci mieli w porządku pod kopułą.

Wracając do biegania, w takich momentach zastanawiam się po co mi to całe bieganie.
Przecież ludzie przestali biegać jak ich pożywienie przestało uciekać.
A teraz w erze motoryzacji jakieś "wynalazki" jaskrawo ubrane wbiegają na asfalt, utrudniając podróż "normalnym" ludziom.
Jak tu się nie wkurzyć? Najlepiej ochlapać albo zepchnąć na pobocze, a jeszcze lepiej do rowu bo może nie wstanie i przestanie zakłócać jazdę tym za kółkiem :-/
No cóż, musimy jakoś sobie radzić, a punkt widzenia zależy od punktu siedzenia :-)

Grażyna:
O, tak!
Szczególnie z Twojego punktu siedzenia, bo jeśli Ty prowadzisz auto to wszyscy mają jeździć tak jak Tobie pasuje, jeśli jesteś pieszym to ZAWSZE jesteś uprzywilejowany :-P, a jeśli jedziesz rowerem lub biegasz to już w ogóle bóstwo z Ciebie, któremu należy bić pokłony i z drogi schodzić ;-)
Męskie ego jest czasami nie do zniesienia :-P

Wracając do zimowego maruderstwa, to w styczniu 2012 zaczynałam treningi do swojego pierwszego poznańskiego półmaratonu. Było bardzo mroźno, śnieżnie (biegałam przy -20 stopniach), i byłam bardzo szczęśliwa, bo jeszcze wtedy nogi mnie niosły. Nie istniała dla mnie wymówka, że zimno, że mróz, że śnieg, że deszcz, że chlapa... Ja miałam zadanie do wykonania co drugi dzień i je wykonywałam najlepiej jak potrafiłam z uśmiechem na gębie :-D i radością w sercu!
Nie miałam takiego zaplecza biegowego co Ty teraz.
Nie miałam smartfona z endomondo, ani butów za pięć stówek, nic mi nie gadało co 1 km w jakim tempie biegam, a jedyny pomiar jaki robiłam to taki szacunkowy, czyli rowerem spr km, a potem stoperem liczyłam czas w jakim przebiegłam ten sam odcinek.
I wiesz co? Było super! :-)
Nie wiem co tzn biegać z pulsometrem (Ty też nie wiesz ;-D ) bo dla mnie to zbędny wydatek, bo wystarczy wsłuchać się w swój własny organizm i będzie wiadomo, czy to już max czy jeszcze można sobie dowalić. Nie wiem co to skipy, trx, hst czy inne cudowne skróty ćwiczeniowe, ale wiem jak smakuje moment, gdy wciąga się buty biegowe na nogi i słuchawki na uszy, wiedząc, że za chwilę będę się liczyła tylko JA i moje nogi.....
Nogi mnie zawiodły... :-( a w okół słyszę, jak to ciężko trenować bo przecież zima, mróz, śnieg, błoto, nie ma gdzie, nie ma jak...
To zimą. A latem znowu za gorąco, zbyt parno... wiosnę i jesień już przemilczę bo to przecież wieje i leje na okrągło :-P :-P :-P
Widzisz Jacku, wielu - takich jak ja - wiele by dało, żeby w tym błotku pośniegowym, ulewie czy wietrze truchtać choćby z prędkością 8 km na h i cieszyć się tą chwilą jak dziecko :-) 



Tak już na koniec, może nie ma co wściekać się na pogodę, na innych uczestników dróg (fakt, niektórych bardzo chamskich!) , tylko biegać wolniej a dalej skoro nie da się szybciej??? :-) 
I cieszyć się, że w ogóle biegać możesz :-*

A z okazji imienin, życzę Tobie dużo Szczęścia i Zdrowia bo miłość już masz ;-) :-* 



Grażyna i Jacek

3 lutego 2015

Blog Roku 2014! - głosowanie.


Wystawiliśmy naszego bloga na aukcję :-D
To tak żartobliwie troszkę ;-) a poważnie to własnie dziś ruszyła akcja z głosowaniem na Blog Roku, która potrwa do 10.02.
W związku z tym prosimy wszystkich tych, którzy lubią nas i nasze przelewanie myśli na blogowy "papier" o oddawanie głosów. Koszt sms to 1.23 zł, ale nic nie ginie, nie przepada, nie jest bezcelowe bo środki pozyskane z głosowania sms, zostaną przeznaczone na rzecz Fundacji "Dzieci Niczyje".
Tak więc dzieci zyskają kasiorkę, a my Wasze głosy ;-)
Bardzo dziękujemy, że z nami jesteście :-*