Pobiegłem, pierwszy po trzech latach przerwy, parkrun z nowym rekordem życiowym.
Przez te trzy lata nie biegałem takich krótkich dystansów i nie wiedziałem jak się zachować.
Czy mam biec najszybciej jak potrafię, czy jednak konieczne będzie rozkładanie sił.
Tym razem jak we wszystkich ostatnich biegach towarzyszył mi Fado, który pomógł mi w mojej życiówce.
Pociągnął pierwszy kilometr na tempo 4:31 jakby chciał wszystkich wyprzedzić. Niestety, moje nogi tak szybko nie niosą jak jego łapy i prędzej się nie dało. Ponadto wydolność też mam słabszą niż on i na drugim kilometrze nieznacznie musiałem zwolnić. Wyszło 4:42, trzeci 4:54. Biegnąc czwarty kilometr chciałem trzymać najlepsze tempo jakie byłem w stanie, wyszło tak jak na drugim 4:42. Ostatni, nie wiem, gdyż moje endo policzyło cały dystans jako 4:91 km a czas według organizatorów to 22:40.
Dotychczasowy parkrunowy rekord na tej samej trasie to 23:34. Jestem pewny, że wiele zawdzięczam Fado. Nie ma to jak bieg z psem, który narzuca tempo.
Dla kolejnego sprawdzenia się, pojechaliśmy wczoraj na parkrun w innej lokalizacji.
Niestety, nie ukończyłem biegu.
Nie znałem zupełnie trasy, ani okolicy.
Biegacze parkrunowi mieszali się z innymi. W pewnym momencie stwierdziłem, że coś jest nie tak, więc zatrzymałem się i spojrzałem na endo.
Miałem już sporo ponad 5 km, meta niewiadomo jak daleko, a ja robiłem już trzecie kółko w okół zbiornika wodnego. który trzeba było obiec. Nie udało mi się trafić ponownie na trasę. Z trudem znalazłem nasze auto i czekającą Grażynkę.
Okoliczności przyrody widokowo były fajne.
Może spróbuję jeszcze raz... 😜
Jacek.