29 września 2015

Wracamy do domu - część 2 :-)


 Wolni!
Tak jednym słowem można by ująć nasze ciągłe włóczęgostwo.
Nie są to wieczne wakacje, ani wycieczki krajoznawcze, jest to raczej szukanie pracy aby zarobić na marzenia.
Naszym ostatnim było uzbierać pieniądze na lepsze rowery. Nie spełniło się.
Ale nie czuję z tego powodu rozczarowania, bo już po pierwszym miesiącu było wiadomo, że źle to sobie zaplanowaliśmy.
Dla mnie 3 miesiące poza domem to maks jaki jestem w stanie wytrzymać.
Wolność wolnością, ale jestem typem, któremu jest potrzebna stabilizacja aby móc ogarnąć się emocjonalnie. Ciągłe zmiany i huśtawki nie wpływają na mój czerep zbyt pozytywnie.
Zawsze są plusy takich wypadów, największy to docenianie tego co się ma! :-)
A przecież mamy najpiękniejszą "rzecz" na Świecie: Siebie, Miłość, Szacunek, Wspólne Pasje i nasze maleńkie mieszkanko na Mazurach :-D do którego chętnie wracamy.
No dobra, zawsze znajdzie się jakieś "ale", nie raz i nie dwa zawiśnie czarna chmura z której czasami i niezłe piorunu walą i rzęsisty deszcz lunie, tylko że to wszystko mija, a MY jesteśmy nadal. RAZEM! :-*
Niestety, nie znalazłam tu stałej pracy pomimo rozesłanych wielu CV. Widocznie tak miało być, choć nie powiem, rozczarowanie czułam ogromne i chyba czuję je nadal...
Jacek swoją pracą mocno się zmęczył i gdy dziś poprosili, żeby nie brał w następnym tyg urlopu, że mu zapłacą tylko żeby jeszcze popracował, to odmówił.
Dziwi mnie bardzo postawa wielu firm (ludzi), w których pracownicy są poszukiwani, a kiedy przyjdą to obarcza się jednego pracownika obowiązkami trzech.
W ten sposób się nie da pracować. Młodzi oprócz pracy chcą mieć życie osobiste, a starsi nie mają siły aby pracować w kieracie ponad własne, fizyczne i psychiczne możliwości.

Za tydzień będziemy już w domu :-)
Mam nadzieję, że moje kwiaty żyją, a pająki nie usiały zbyt gęstych pajęczyn i damy radę przedrzeć się przez nie ;-P
Na pewno będę w nim szaleć przez pierwsze dni: sprzątać, układać, przekładać, wyrzucać bo zawsze to robię po dłuższej nieobecności. To tak jakbym chciała poukładać w sobie wszystko to, co wyjazd mi porozwalał :-) Bo wiadomo, że jak ułożony świat zewnętrzny to i ten wewnętrzny też!

Zastanawialiśmy nad nowym domownikiem ;-)
Podbił nasze serca, bo to słodki kociak i podobny do Jacka :-) :-) :-)


Ale gdy przeczytałam, że...


to stwierdziłam, że drugi osobnik płci męskiej to dla mnie stanowczo za dużo! ;-P

A tak poważnie, posiadanie zwierząt ma się bardzo źle do naszych wyjazdów i nie raz zastanawiamy się co zrobić z Lusią...


Już nie mogę się doczekać moich kątów, mojego lasu, moich kijków do nordic walking i szurania po moich ścieżkach biegowych. Nie mogę się doczekać mojej lodówki, tv, łóżka, szafek w kuchni i łazienki, która ciągle czeka na remont :-) I może nigdy się nie doczeka, bo wolimy inwestować pieniądze w rzeczy dla nas żywe ;-)
O! W piwnicy trzeba wreszcie porządek zrobić :-D

Tutaj często byliśmy nad morzem, zaliczyliśmy kilka Jackowych biegów, uczestniczyłam w Biegu Westerplatte, na FB wygrałam koszulkę PMK :-)


W innym konkursie na str biegowej wygrałam pulsometr i bidon :-D


To nie był czas stracony. Nie spełniło się marzenie główne, ale były inne radosne drobiazgi, które przecież mają wielki wpływ na całość ;-)

Nazbieraliśmy masę grzybów, które zabieram do domu w słoiczkach i ususzone, robiłam dżemy z dyni, pomarańczy i jabłka, pastę pomidorowo-paprykową, jeździłam rowerem, trochę biegałam i chyba tylko zabrakło w tym wszystkim kontaktu z ludźmi...
Ale to był mój wybór. Przywykłam, że jesteśmy we dwoje.
Takie dziwaki z nas ;-P

Często psioczę na "dziurę" w której mieszkamy, ale gdy jestem zbyt długo poza nią to bardzo tęsknię...
Dla mnie Mój Dom jest tam, gdzie moje cztery kąty i uczucia :-)


i zawsze w takich radosnych momentach towarzyszy mi ta jedyna piosenka :-)
Już od wielu lat...  KLIK

P.S.
Mam nadzieję Madziu, że odpowiedziałam na wszystkie Twoje pytania :-) :-) :-*
Grażyna

28 września 2015

Wracamy do domu.

Po 3 miesięcznym okresie próbnym zrezygnowałem z przedłużenia umowy.
Praca miała i dobre i złe strony.
Było to na pewno kolejne, nowe doświadczenie.
Np jak się utrzymać w obcym mieście za 1 pensję :-P
Zła na pewno ta, że nie potrafiłem wyrobić się w 8 godzinnym dniu pracy i musiałem pracować do 17, a nawet 18.
Dobre to ludzie. Starsze osoby mieszkające samotnie, mające pół km do najbliższego sąsiada i jeszcze dalej do kogoś z rodziny, pragnące zamienić choć kilka słów gdy pojawiałem się u nich z listem, gazetą czy emeryturą.
Trafiłem do bardzo fajnej grupy współpracowników. Polubiłem ich.
Nawet jeżeli nie było konwersacji i nie zawiązały się przyjaźnie to dlatego, że jestem raczej samotnikiem i nie integruję się z grupą.
Moja twarz bez wyrazu nie mówiła czy jestem zadowolony, zły, czy obrażony.
Nawet jeżeli byłem zły jak dostawałem dodatkowo kawałek zupełnie nieznanego mi rejonu, gdy trudno mi było się wyrobić ze swoim własnym, to mogłem mieć pretensje do kierownictwa a nie współpracowników.
To nie ich wina, że brakuje ludzi.
Wychowałem się w rodzinie gdzie się nie rozmawiało tylko przekazywało informacje.
Tak mi niestety zostało.
Z tym przekazywaniem i przyswajaniem informacji też jest różnie.
Pamiętam z liceum, jak udzielałem korepetycji z chemii koleżankom ze szkoły.
Były to wiązania atomowe.
Najprostsze co mogło trafić się w chemii, wymagało jedynie podstawowej wiedzy z zakresu Szkoły Podstawowej.
Np alkohol.
Co to jest?
Coś co można znaleźć w sklepie o nazwie wódka? ;-D
No niezupełnie...
Wódka to 40% roztwór alkoholu zanieczyszczony substancjami smakowymi.
Roztwór alkoholu etylowego, który towarzyszy nam często przy różnych spotkaniach towarzyskich i rodzinnych, czyli C2H5OH - w którym łączy się 6 atomów wodoru z dwoma atomami węgla i jednym tlenu.
Skoro wodór ma jedno wiązanie, tlen dwa a węgiel 4, to jeden atom węgla musi się połączyć z trzema wodoru, a drugi z dwiema wodoru, by trzecie wiązanie połączyło się z tlenem, a dopiero drugie tlenu z szóstym atomem wodoru, natomiast węgiel zostawia po jednym wiązaniu by połączyć się ze sobą.
Proste???
Pewnie proste :-P w tej chwili, ale już jutro ta informacja ulotni się tak samo szybko jak do nas dotarła.
O alkoholu metylowym nie napisze bo będzie zbyt nudno ale radzę go nie kosztować :-)

Jestem pewny, że gdyby koleżanki pisały sprawdzian dnia następnego, napisały by do dobrze. Pisały jednak po tygodniu i nie napisały :(
Ma tu znaczenie sposób i czas podania tej informacji.
To tak jak z posiłkiem i bieganiem. Jeżeli zjem dobrze zbilansowane kalorycznie śniadanie dostosowane do planowanego wysiłku na 2 godz przed biegiem to starczy mi energii na 2 a może nawet 2 i pół godz biegu. Jeżeli natomiast zjem to samo śniadanie 5 godzin przed biegiem, energii mi zabraknie już podczas pierwszej godziny biegu.

W każdym bądź razie pracę i ludzi wspominać będę dobrze i mam nadzieje, że oni mnie też.
Pewnie moja dusza wędrowniczka długo nie usiedzi na miejscu i znowu będę szukał nowych doświadczeń ale mam nadzieje, że chociaż zimę spędzimy w naszym malutkim, ciasnym ale naszym gniazdku.
Przed powrotem do domu planujemy jeszcze kilka dni w Gdańsku, ostatni parkrun , ostatnie zakupy i kierunek wschód...



Jacek

22 września 2015

Lasy Kociewskie.

Jacek:
Nadal przebywamy na Kociewiu, w najbardziej zalesionej jego części, obejmującej trójkąt pomiędzy Skórczem, Lubichowem i Osieczną. Całe Kociewie znajduje się w 80% w województwie pomorskim. Jak we wszystkich krainach geograficznych tak i tu naturalna granica jest trudna do określenia. Obejmuje obszar Borów Tucholskich od strony zachodniej i ciągnie się do Wisły i Tczewa.
Od północy obejmuje Starogard Gdański, a od południa kawałek województwa kujawsko-pomorskiego.
Postanowiliśmy sprawdzić czy te lasy obfitują w grzyby tak, jak o tym słyszeliśmy.
Lasy mają wiele ha powierzchni i nie da się ich przewędrować w ciągu kilku dni.
Sprawdziliśmy rejon przy wsi Ocypel. Jest tu nad samym jeziorem całoroczny ośrodek z polem namiotowym. Z zachodniej strony przylega do jeziora Ocypel, a od wschodniej dzieli go tylko droga z jeziorem Piaseczno.
Dla szukających wypoczynku są ośrodki "Jubilat" i "Jaszczurka" na północnym brzegu jeziora i w samej wiosce Wrzos.
My weszliśmy w las ok 2 km przed Ocyplem, jadąc z Lubichowa i kierowaliśmy się na Wilcze Błota, a dalej na Lubichowo.
Po trafieniu, jako pierwszego, dorodnego prawdziwka myślałem, że to właśnie tych szlachetnych grzybów będzie urodzaj, ale w większości do mojego wiaderka trafiały podgrzybki.
W sumie trochę ich się uzbierało.

Grażyna:
Niezła reklama dla tego regionu ;-) ale faktycznie, swoją gęstością lasów, obecnością jezior, pól i łąk przypomina trochę Mazury, za którymi bardzo tęsknię.
Ale już niedługo... :-D
Niestety, susza nie jest dobrym sprzymierzeńcem dla niczego co rośnie.
Wiem od znajomych, że są miejsca w Polsce, gdzie nie ma ani jednego grzybka, a i tutaj runo leśne trzeszczy pod nogami. Mieliśmy to szczęście, że rzez kilka dni padało, więc i grzyby się pokazały :-)
Wczoraj i w niedzielę też niebo płakało, więc dziś wybierzemy się z siostrą na "polowanie"!
Fajnie jest wrzucić do świątecznego bigosu garść suszonych borowików wychodzonych przez siebie w lesie, bez robali. Kiedyś oglądałam w/w w sklepie i niezłą minę musiałam mieć patrząc na ususzone wraz z grzybami COŚ... :-o


Jacek:
W sobotę i niedzielę przyszedł czas na trening.
Przynajmniej w weekend trzeba ruszyć tyłek. Nie chciało się wychodzić z domu zwłaszcza że była mżawka ale... wiadomo :-)
W sobotę zaplanowałem 7 lub 14 km (w zależności od chęci po 7), a w niedzielę miał to być 14 km trening, w połowie asfaltem a w połowie lasem.
Część asfaltową zaplanowałem szybszą, a leśną spokojniejszą.
Pierwsze 7 km pokonałem w całkiem niezłym czasie jak na bieg treningowy i wypatrywałem drogowskazu w las na Lubichowo. 10 km a drogowskazu nadal nie ma za to całkiem dobry czas. Postanowiłem utrzymać tempo do pełnej godziny by sprawdzić ile przebiegnę w godzinę.
Wyszło prawie 11 km, ale skrętu w las nadal nie było.
Dotarło do mnie, że skręt musiał być nieoznakowany i go przeoczyłem. Pozostało mi biec dalej aż do wsi Wda oczywiście wydłużając trening, czyli jeszcze prawie 3 km i dopiero tam skręcić w las. Tamtej drogi nie da się przeoczyć. Postanowiłem całą część asfaltową pobiec w miarę moich możliwości szybko a odpocząć dopiero w lesie.
Gdy miałem przed sobą skręt w leśną drogę z drogowskazem Lubichowo 7 km, przeszła mi myśl, może by tak dalej asfaltem???
Tyle, że lasem miałem 7 km a asfaltem około 15 km...


Chyba ani fizycznie ani psychicznie nie byłem gotowy na taki dystans.
Skręciłem w las, bieg zamieniłem w trucht i tak dotarłem do końca treningu.
Wyszedł mi samotny półmaraton w czasie 02:04:30. Jak na bieg treningowy i moje możliwości rewelacja. Jestem pewien, że to moja utrata wagi daje takie efekty, bo na pewno nie ograniczenie treningów tylko na weekend. Praca przyniosła jednak jakieś pozytywne skutki.
Jeżeli nie finansowe to chociaż wagowe :-)

Grażyna:
Nie ma to jak wyznaczanie trasy przez osoby trzecie :-P
Trochę strony mi się pomyliły i stąd dodatkowe 7 km, ale co tam, dałeś radę ;-)
Waga ma bardzo duży wpływ na szybkość (coś o tym teraz wiem :-/), szkoda tylko, że za spadkiem wagi nie idzie dobry wygląd, w pewnym wieku... :-P
No, ale zawsze jest coś za coś ;-)


Grażyna i Jacek

14 września 2015

53 Bieg Westerplatte.

Jacek:
12.09.2015 roku po raz 53 odbył się Bieg Westerplatte. Jest to najstarsza impreza biegowa w Polsce zainicjowana przez dziennikarza sportowego Jerzego Geberta w 1962 roku. Bieg, rozgrywany corocznie we wrześniu, ma na celu uczczenie pamięci wydarzeń z września 1939 roku.



W tym roku po raz pierwszy wystartowaliśmy w nim MY oboje. Po raz pierwszy też w biegu brali udział pacemakerzy. Ja stanąłem za balonikami na 50 min. Po strzale startera około minuty dochodziłem do linii startu. W bardzo dużym tłoku, podczas pierwszego kilometra trudno było przeciskać za pacemakerami i oddalili się ode mnie na ok 100m, dogoniłem ich dopiero jak się rozluźniło, pod koniec drugiego kilometra.


Biegłem z nimi 4 km lecz później przestałem za nimi nadążać. Oddalali się a mi w głowie kłębiły się różne myśli. Np: jak daleko zdążą mi uciec. Czy dogonią mnie pacemaker-zy na 55???
Na 6 km mijałem się z Grażynką, pomachaliśmy sobie nawzajem. Była w tym samym miejscu co ja, gdy mijałem się z czołówką.
Dobiegając do ostatniego kilometra miałem już niewiele sił za to dużo woli walki.
Biegłem najszybciej jak potrafiłem. Zaczynając ostatnią prostą widziałem zegar. Było 51 min. Gdy dostrzegłem sekundy, przyśpieszyłem jeszcze bardziej by zmieścić się w 51:50.
Udało się. Przesuwałem się powoli w tłumie. Organizatorzy ponaglali by przechodzić dalej i nie blokować innym przekraczającym metę. Po dostaniu medalu i koktajlu regenerującego podszedłem do telebimu by tam oglądać finisz mojej Grażynki.
Widziałem ją przez moment jak wychodziła z zakrętu lecz samego finiszu nie pokazali.
Byłem z niej bardzo dumny i poszedłem jej szukać bliżej mety.
Według międzyczasów organizatora, pierwsze 5 km przebiegłem w czasie 25:13 drugą piątkę w czasie 25:29 czyli niewiele wolniej chociaż w trakcie biegu miałem uczucie większego spadku tempa. Może to zmęczenie tak działało.

Grażyna:
Wiedziałam, że to będzie bardzo trudny bieg dla mnie, trudniejszy od maratonu...
Nie trenowałam od 3 tyg ze względu na kontuzję, która ciągnie się w nieskończoność i nie pozwala zapomnieć o sobie :-/
Na Westerplatte przyjechaliśmy trochę po 8 choć start był o 11.30
Była z nami Luśka i musieliśmy autem dostać się jak najbliżej startu, żeby psica nie została sama na zbyt długo.
Wypiliśmy izotonik, zjedliśmy po bananie, zaliczyliśmy toy toy-a i nadszedł czas żeby ustawić się na starcie. Zostawiłam chłopaków z ich balonikami, a sama pomaszerowałam do tyłu.
W pewnym momencie stwierdziłam, że to przedzieranie się przez tłum jest bez sensu i stanęłam pomiędzy 55 a 60 minut, choć to JUŻ nie moja liga :-)
Mój marsz do linii startu trwał 2 minuty...


... hehe :-D - "Gdzie jest Wally"?

Pierwszy km to emocje i radocha, od drugiego walka z kołkowatością obu stóp w okolicy więzadła przedniego. Na 3 km w mojej głowie huczało "zejdź z trasy!".
Smutne są takie myśli, a jeszcze smutniejsze to rozdarcie pomiędzy zdrowiem, a chęcią walki do końca.
Zwolniłam, ale w marsz nie przeszłam.
Między 4 a 5 km ból zaczął ustępować, nogi były już porządnie rozgrzane, lekko przyspieszyłam i mogłam zacząć gonić tych, którzy mnie wyprzedzili ;-)
Wiedziałam, że nie mam szans zmieścić się w godzinie, ale chciałam w 70 minutach.
Chyba w żadnym dotychczasowym biegu nie miałam TAKIEJ pogadanki z samą sobą ;-P
Ostatnie 100 metrów...

Widzę dopingujących kibiców, uśmiecham się do nich, dziękuję cheerleader-kom :-D gdy nagle w tłumie dostrzegam ok 10 letniego chłopca z kołatką w ręku, który krzyczy do mnie: "dajesz, dajesz, szybciej, dasz radę! chodź, ja Ci pomogę!" :-)
I ruszył pędem w stronę mety przy barierkach, a ja, żeby nie zawieść dziecka, musiałam dotrzymać mu kroku, wydłużyć swój i zmusić zmęczone ciało do ostatniego, ogromnego wysiłku :-D
To był najwspanialszy START w mojej "karierze" biegowej!
Krzyknęłam do chłopca "dziękuję!" i przekroczyłam metę z czasem netto 01:07:53  :-) :-) :-)


Organizacja zarówno PRZED startem jak i PO idealna! W Gdańsku były podstawione bezpłatne autobusy, którymi mogli dojechać zawodnicy i kibice. Odbiór pakietów startowych, a po biegu koszulek finiszera - bezproblemowy ;-) Do tego pyszny koktajl regeneracyjny i kawa gratis jeśli ktoś miał ochotę. Wszystko oznakowane, informacje przepływały sprawnie, nikt nie błądził i niczego nie szukał.
Obserwując różne biegi w których brałam udział, lub byłam tylko kibicem, ten oceniam na 6 z plusem :-D


Jacek:
Bieg ukończyło 3150 osób, wszyscy zmieścili się w czasie 90 minut. Najstarsza biegaczka imprezy, pani startująca w kat K80 bieg ukończyła w czasie 1:25:13.


Medal jest inny niż wszystkie, nawet nie przypomina medalu;-) Wchodzi jako pierwszy w skład Gdańskiego Herbu Biegowego, który tworzyć będą 3 imprezy. Oprócz Biegu Westerplatte: Półmaraton Gdański 2015 i 2. PZU Gdańsk Maraton 2016. Po złożeniu medali, tworzyć one mają falę symbolizującą morze.

Grażyna:
:-D gdy zobaczyłam medal w necie byłam bardzo zaskoczona jego wyglądem i pierwszą myślą jaka przyszła mi do głowy było: "dziwny!". Później, że "inny", a teraz bardzo mi się podoba bo jest już MÓJ! :-D

Grażyna i Jacek

8 września 2015

25 Półmaraton Philips w Pile.

Jacek:
06.09.2015r i mój kolejny półmaraton.
Od rana padało i było zimno. Do Piły dojechaliśmy na 2 godz przed startem, ale z powodu deszczu przeczekaliśmy ten czas w aucie.


Za oprawę organizatorom w tym roku należy się +
Biuro zawodów oraz start i meta były w okręgu kilkuset metrów, nawet toalet było pod dostatkiem...
Sama trasa? Jak kto lubi, ja nie przepadam za trasą na której trzy razy oglądam ten sam widok...
Na starcie stanąłem z balonikami na 2:10 gdyż nie spodziewałem się lepszego wyniku, ponad to obawiałem się, że przy obecnym braku treningów nawet ich tempa nie utrzymam do samej mety.


Start był bardzo powolny.
Spacer z przystankami co chwilę.


Gdzieś w tłumie straciłem z oczu baloniki i biegłem za poprzedzającą mnie grupą starając się oszczędzać siły i nikogo nie wyprzedzać.
Gdy minął 1 km, komuś obok, endo powiedziało ponad 7 min/km, byłem wtedy pewny, że moje baloniki na 2:10 są gdzieś daleko z przodu i już nie zamierzałem ich gonić, trzymałem swoje tempo starając się by było w granicach 6, a nie 7 min/km.
Gdy minęliśmy 7 km dogoniłem pana, któremu endo powiedziało ok 5:40 min/km, wydało mi się jakieś szybkie. Spytałem go czy się orientuje jak daleko przed nami są baloniki na 2:10.
On odparł, że 2:10 są za nami, a według jego czasu mamy około 3 min straty do baloników na 2:00, że on biegnie swój pierwszy półmaraton i chce ich dogonić by zmieścić się w 2 godz.
Powiedziałem, że jest to mało realne bo do mety mamy jeszcze 14 km i każdy kolejny km musiałby pokonać co najmniej o 10 sek szybciej od nich by ich dogonić.
Pan wziął to chyba sobie do serca bo mocno przyśpieszył i po chwili widziałem już tylko jego plecy z napisem na koszulce "P jak Piotr".
Biegłem dalej samotnie, nie znając ani czasu ani tempa, zastanawiając się czasami czy nie za szybko, zwłaszcza gdy wyprzedzałem truchtających albo maszerujących.
Gdy minąłem 17 km i o dziwo nadal miałem siłę (co zdarzyło się tylko raz w Żywcu) zauważyłem ponownie przed sobą pana Piotra. Spytałem "jak bieg" na co odparł, że się przeliczył z siłami i jednak 2:00 nie dogoni.
Biegliśmy razem do 18 km, wtedy odparłem, że zaczynam swój finisz. Przyśpieszyłem. Kilka osób ruszyło ze mną.
Biegliśmy wyprzedzając co jakiś czas kolejnych biegaczy, kilka osób biegło jeszcze szybciej wyprzedzając mnie. Zastanawiałem się skąd ta siła i czy wytrzymam tempo do mety.
Na ostatnich 200 m starałem się maksymalnie finiszować.


Widziałem zegar z czasem 2:03:30 i uciekające kolejne sekundy.
Metę przekroczyłem z czasem brutto 2:03:44.
Czas netto 2:00:05 i pozycja 2456.
W/g międzyczasów organizatora: 5 km pokonałem w czasie 29:30 na 2747 pozycji i dalej przesuwałem się do przodu.
10 km - czas 58:10 pozycja 2672,
15 km - czas 1:26:36 pozycja 2570,
20 km - czas 1:54:40 pozycja 2476, czyli od 5 km do 20 przesunąłem się o 271 osób do przodu a ostatnie 1097 m pokonałem w 5:22 przesuwając się jeszcze o 20 pozycji do przodu.
Refleksja: niezależnie od tego czy jesteśmy w stanie przebiec półmaraton w 1:30 czy 2:30 finisz i meta tak samo cieszy. Niezależnie od tego czy biegamy w półmaratonie, czy jest to tylko 10 lub 5 km to jest nasz dystans, nasza meta i nasza radość.

Może to ten deszcz chłodził zbolałe mięśnie i nogi nie były takie ciężkie, a może na mnie rzadsze treningi lepiej wpływają niż forsowanie się 3-4 razy w tygodniu??? Nie wiem, ale faktem jest, że to był mój najlepszy półmaraton :-D

Fotek z biegu nie mam prawie wcale. Może znajdą się gdzieś w necie bo fotoreporterów było wielu na trasie. Relacji ze spaceru po mieście też nie będzie bo z powodu deszczu i spaceru nie było.

25 Półmaraton Philips ukończyło  3091 osób na 3239 osób którzy przekroczyli linię startu. Tym razem dużo osób nie dobiegło do mety, czyżby warunki atmosferyczne???


Grażyna:
Zacznę od gratulacji :-)
Jak zawsze jestem z Ciebie BARDZO dumna :-*
Na fotki nie narzekaj, kilka jest, a na więcej żal mi było sprzętu i samej siebie również.
Pogoda nie oszczędzała nikogo.
Gdy jest się w ruchu biegowym nie odczuwa się tak bardzo zimna, a deszcz działa jak krio.
Mówiłam Ci to wiele razy, ale po raz pierwszy miałeś okazję się o tym przekonać.
Na długich dystansach moje tempo ZAWSZE było o niebo lepsze w deszczu :-)
Co do nieukończenia biegu przez zawodników to zazwyczaj są to osoby, którym się wydaje, że jak przebiegną 5 czy 10 km, to 21 na bank da się też.
Już nie raz słyszałam opinię, że 10 km to KAŻDY laik z marszu powinien przebiegać, czyli taka Pani X czy Pan Y, nie uprawiający sportów jakichkolwiek, powinni wstać z kanapy i przebiec dyszkę.
Bo to przecież takie nic...
Ale przestałam się tym przejmować, bo zazwyczaj mówią to "biegacze" bardzo zadufani w sobie, którym się wydaje, że jak przebiegają 10 km w 40 min to ta wolniejsza reszta powinna po lasach się chować.
Cieszę się, że są tacy, którzy widzą to zupełnie inaczej i piszą o tym publicznie.
Piszą o tym "szarym końcu" na którym rzeczywiście rozgrywa się o wiele większa walka niż tylko
o czas... i życzyłabym sobie, aby nie zapominali od którego miejsca zaczęli.


Jeszcze 3 lata temu biegacz kojarzył mi się z kimś sympatycznym, teraz już mniej.
Stoję sobie jako widz, obok mnie pani, również widzka, przychodzi biegacz lat ok 30 (chyba znajomy pani), zasłania mi metę, przeklina, pluje bo przecież on skończył poniżej 2 godz, ma medal i może wszystko. To nie ważne, że inni czekają na swoich z aparatem, smartfonem, uśmiechem, buziakiem czy uściskiem, ON już jest i WSZYSCY mają to widzieć, słyszeć i czuć.
On jest najważniejszy, rozpycha się, macha rękoma mało nie wybijając mi zębów albo nie podbijając oka, a reszta... z resztą nie trzeba się liczyć :-/
W sobotę biegnę na dyszkę i będę z tymi, którzy WALCZĄ o każdy km i samego siebie, a nie każdą minutę.

Dziś jest Dzień Dobrych Wiadomości :-D i TYLKO takich życzymy sobie i innym!!!




Grażyna i Jacek