28 marca 2015

Zdzieszowice.

Jacek:
To był nasz kolejny przystanek.
Był, bo niestety dobiegł końca.
Znalazło się trochę czasu na odpoczynek dla regeneracji mięśni, ale że nie jesteśmy kanapowcami, już w niedzielę zrobiliśmy spacer na górę Świętej Anny :-)

 


w poniedziałek spacer nad Odrą


a we wtorek po za 6-kilometrowym rozbieganiem zakwasów, rowerowa wycieczka do zamku w Mosznie.


Trasa miała ponad 61 km, ale pomimo bardzo uciążliwego wiatru, dzięki narzuconemu przez Włodka tempu, nasza średnia prędkość jazdy wyniosła prawie 22km/h.

Grażyna: 
Góra Świętej Anny to wygasły wulkan :-) Pierwszy raz w życiu chodziłam po wulkanie, albo po raz pierwszy wiedziałam, że po nim chodzę ;-P

 

Towarzystwo doborowe również za przewodników robiło, więc czego chcieć więcej :-D 
Na góreczkę nie tylko da się wejść, jeśli kto woli to może wbiec albo i wjechać ;-) 


Darowaliśmy sobie tym razem tego typu eksperymenty, ale może kiedyś... kto wie, kto wie ;-)
Na spacerze zabrakło nam wiosennej pogody (niestety), ale nie zabrakło dobrego nastroju :-) 


Będąc na szczycie zerknęliśmy również na Klasztor Franciszkański i kościół. 

 

Niestety, nie wszystkie widoki z góry są takie urocze, bo trudno mówić o jakimkolwiek uroku dymiących kominów... 

 

Wyprawa do Moszny urodziła nam się ot tak, po prostu :-) 
Po śniadaniu każdy zrobił swój trening (oprócz Terci, bo ona "trenowała" w pracy :-P) i dosiedliśmy rowerów. Ja dostałam typowo szosowy rower, więc jechało mi się świetnie, tylko ten wiatr... Był okropny i porywisty :-/ Osłabłam i prawie zasłabłam w drodze powrotnej jakoś ok 50 kilometra. 
Sam zamek jest śliczny (widok od str ogrodu)


tyle, że w ogrodzie kicha bo zieleni jeszcze brak... :-) 
Aaaaaa i na wierzy jakaś księżniczka księcia się nie doczekała ;-) 


Jacek:
Zdzieszowice to niewielkie miasteczko na Górnym Śląsku w województwie opolskim.
O samym miasteczku niewiele mogę powiedzieć. Powstało późno, bo dopiero w okresie międzywojennym dla robotników Solowni.
Dziś po Solowni pozostała tylko nazwa i powstałe osiedle.
W mieście znajdują się Zakłady Koksownicze "Zdzieszowice".
Są największym i najnowocześniejszym producentem koksu w Polsce i Europie i zarazem daje zatrudnienie dużej części mieszkańców Zdzieszowic i okolicy.
Zdjęcie przedstawia Pomnik Powstańca Śląskiego.


Grażyna: 
Nie mogę pominąć milczeniem Luny :-)


starszej pani, kochanej przez właścicieli bardzo, o której mówią "jesteś tak brzydka, że aż piękna" :-D
Luna chyba i nas pokochała swoim psim serduchem z wzajemnością ;-)

Zawsze można się do czegoś przyczepić, że coś za młode, za stare, że nie ma historii, albo ma zbyt długą i rozlazłą...
My ostatnio wszędzie wpadamy jak po ogień i czujemy niedosyt, że nie udało nam sie zobaczyć wszystkiego.
Z drugiej strony jest powód, żeby do tych miejsc wracać ;-)

Grażyna i Jacek

27 marca 2015

Rybnik.

Jacek:
Spędziliśmy w nim prawie 3 dni. Jest to jedno z większych miast Górnego Śląska.
Czas powstania miasta jest trudny do określenia, pierwsze wzmianki pochodzą z lat 1295-1305.
W miejscu dzisiejszego Rynku znajdował się kiedyś staw rybny, będący głównym źródłem utrzymania mieszkańców. Od niego prawdopodobnie pochodzi nazwa miasta.


Nasze pierwsze kroki po przybyciu do Rybnika postawiliśmy właśnie na rynku. Trwał tam kiermasz przedświąteczny :-)

 

I nawet nasze klimaty można było tam znaleźć ;-P


Grażynka zachwycała się starociami, zgodnymi z jej pasją ;-)
(nawet nie wiemy czy to antyk, czy podróba :-P)


Ludzie tu mieszkający posługują się gwarą śląską. Gdy poszedłem ze znajomym Ślązakiem do baru, to po kilku zdaniach usłyszałem: "Ty jesteś z Mazur?"
Tego akcentu nie da się pomylić z żadną inna gwarą, a ja myślałem, że posługuję się poprawną polszczyzna i nie "zaciągam" gwarą :-O
Jakiż byłem naiwny...

Grażyna: 
He he :-D za to ja usłyszałam, że w mojej mowie nie słychać gwarowych naleciałości ;-)
Dla mnie nie ma to ŻADNEGO znaczenia, a klimaty typu Śląsk, Kaszuby itp, itd uwielbiam :-)
Rybnik (i nie tylko), to miasto wielu rond. Jako kierowca też uwielbiam, bo to płynna jazda, a nie wystawanie na światłach. Każde rondo ma swoją nazwę i COŚ na nim stoi. A to pomnik, a to rybki, a na jednym z nich rowerzyści :-D Powszechnie wiadomo, że rowery kochamy (zaraz po bieganiu), więc nie mogłam się powstrzymać... no nie mogłam! :-P




Ula twierdzi, że niezłe zainteresowanie musiałam wywołać, ale ja tam byłam sobą zajęta, a nie zainteresowaniem kierowców czy przechodniów ;-D Zresztą mało ludzi się kręciło, bo było zimno jak w "psiarni" (nie wiem skąd to powiedzenie...)
Ula i Jarek - to ludziska, którzy nas gościli od czwartku do niedzieli.
Czas z nimi spędzony był treściwy bardzo, zwłaszcza pod względem żarciowym i piciowym :_D
Oczywiście "wodę" mam na myśli :-P

 


Gościnność na Śląsku chyba nie ma granic...
Nie dość, że ciągle byliśmy najedzeni (żeby nie powiedzieć przejedzeni ;-P), to jeszcze wymieniono nam w aucie 3 żarówki (przemilczę, że nikt kasy nie chciał - dziwne to bardzo w dzisiejszych czasach :-O ). A żebyśmy nie wracali głodni do domu Jarek ukulał dla nas karminadle (w ilości jak dla wojska!), a Ula do 2 w nocy smażyła serniczki i robiła tartę serowo-szpinakową.




O 8 rano (w dniu wyjazdu) przy drzwiach wyjściowych czekała na nas wielka torba z żarciem...
Będziemy ją przerabiać tydzień albo i dłużej :-D

Oczywiście próbowałyśmy też być bardzo grzeczne i wtedy na stole wylądował koktajl bananowo-jagodowy :-)


po którym dziarsko wypuściłyśmy się w las z kijami ;-) 


W domu Uli i Jarka czekała na mnie jeszcze jedna niespodzianka, a mianowicie spotkanie z moimi ciotkami :-D




Cudowne są i ZAWSZE uśmiechnięte ;-P Niestety, pozostałe 100 sztuk miało zbyt mało czasu, żeby wydostać się ze swoich zakamarków ;-) 

Pobyt musiał dobiec końca, a niedosyt takich spotkań zawsze jest wielki... 
Pozostaje nadzieja, że kiedyś wrócimy w te strony, albo ludzie, którzy otwierają przed nami drzwi swoich domostw, zawitają w nasze skromne progi :-) 

z Zorką :-)

Ula powiedziała coś, co chwyciło nie tylko za serce, ale i za gardło: 
"Byłam podjarana na Twój przyjazd jakbym oczekiwała na gwiazdę filmową, bo dla mnie jesteś gwiazdą z netu nie różniącą się od gwiazd wielkiego ekranu, które też znam tylko wirtualnie." :-) 

Dla mnie Ula to Gwiazda, przy której wszystkie inne bledną! :-* 



Grażyna i Jacek

26 marca 2015

Wrocław

Grażyna: 
26.03.2014 (15.30)
Siedzimy właśnie w aucie i odpoczywamy...
Z domu wyruszyliśmy 18.03., za nami Wrocław, Sobótka i Zdzieszowice, a przed nami Rybnik (w którym już jesteśmy) i Żywiec.
Te wszystkie miejsca to nie tylko przeloty, biegi i zwiedzanie, to także spotkania z fantastycznymi ludźmi :-) którzy otwierają przed nami drzwi swoich domostw, niejednokrotnie widząc nas po raz pierwszy na oczy :-)
Większość, a nawet 100% TYCH znajomości, to znajomości zawarte wirtualnie ;-)


Jacek:
Spędziliśmy 2 dni (19 i 20.03.2015) we Wrocławiu.
Byłem tam po raz pierwszy, zwiedzanie ograniczyliśmy do starej jego części oraz kilku mostów i kładek, z ponad 100 się w nim znajdujących.
Pierwszy most (staro-nowy) to był Most Grunwaldzki


Część betonowa mostu pozostała z czasów jego budowy (lata 1908-1910), cześć wisząca, przez całą szerokość Odry, została odnowiona niedawno ze względu na obciążenie jakiemu musi sprostać.

Nie przechodziliśmy na drugą stronę (Plac Grunwaldzki) tylko wzdłuż Odry, przy budynku Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego, doszliśmy do Mostu Pokoju i przeszliśmy przez Odrę na ul. Wyszyńskiego, do Ogrodu Botanicznego.



Ze względu na porę roku w ogrodzie nie było jeszcze co oglądać :)
Placem przy katedrze


doszliśmy do Mostu Tumskiego zwanego też mostem Zakochanych :-)


Zakochane pary zostawiają na nim kłódki opisane imieniem, nazwiskiem i datą.



Następne były Mosty Młyńskie i wyspa Słodowa.


Bulwarem Słonecznym usiłowaliśmy wrócić na Stare Miasto.


By tam dotrzeć trzeba było przejść przez Żabią Kładkę i Wyspę Bielarską.
Z Wyspy Bielarskiej na wyspę Słodową (mostek o niezidentyfikowanej nazwie) następnie kładką Słodową do ul. Bolesława Drobnera do mostu Uniwersyteckiego


i Uniwersytetu Wrocławskiego z powrotem do rynku.


Wydreptaliśmy ciekawą figurę i według mojego Endomondo 8 km. Faktycznie powinno wyjść około 7 km. Moje endo oszukuje :)


Grażyna: 




I w tym miejscu moglibyśmy zakończyć naszą opowiastkę o Wrocławiu, bo napisałeś już wszystko co mogło się tam wydarzyć i co mogliśmy zobaczyć w tak krótkim czasie i bez przewodnika :-) 

Oczywiście spotkania z Dorotką i jej kotami 


oraz z dwiema Magdami


były/są bezcenne! :-D
Z Dorotą zaliczyłyśmy spacer i wspólnie przebiegnięty 1 km he he ;-P natomiast przemilczę kwestię wsiąkającego w nas wina :-) :-) :-) i piwa :-P 
Nie mogę przemilczeć Radzia, który skradł moje serce :-D 


Jeśli zaś o mosty chodzi (które zresztą uwielbiam bo są dla mnie symbolem siły i potęgi...), ominąłeś mos Zwierzyniecki :-)



Ciekawy jest też Pomnik Anonimowego Przechodnia 



Fajnie byłoby mieć więcej czasu i pieniędzy, bo jestem pewna, że nie zobaczyliśmy nawet 1/10 tego co warto byłoby obejrzeć. Może uda się jeszcze kiedyś tu wrócić :-) 


wyprawy cdn... 

Grażyna i Jacek

21 marca 2015

8 Półmaraton Ślężański 21.03.2015r.

Jacek:
Dzisiaj przebiegłem mój pierwszy, prawie górski półmaraton.
Półmaraton Ślężański!


Na starcie w Sobótce stanęło prawie 4 tysiące osób. Miedzy innymi znajomi: Tereska i Włodek.


Stanąłem kilka metrów przed pacemaker-em na czas 2;10. Nie spodziewałem się, że uda mi się dobiec prędzej patrząc na profil trasy.
Wystartowałem z tłumem biegnącym na podobny czas, więc bieg przez pierwsze 5 km wydawał mi się wyjątkowo powolny. Pierwszy i najdłuższy zarazem podbieg kończył się w połowie dziesiątego kilometra i tam dogonił mnie pacemaker na 2;10.
Przebiegłem razem z nim do tabliczki 12 km i tam zaczęło brakować mi sił,
a pacemaker oddalał się coraz bardziej.
Kolejne i coraz częstsze podbiegi wykańczały mnie coraz bardziej i coraz więcej osób mnie wyprzedzało. Czekałem, kiedy dobiegnie do mnie Tereska, którą zostawiłem na drugim kilometrze. Nie dobiegła.
Ostatni podbieg na 20 kilometrze już ledwo człapałem. Ktoś z kibiców, z medalem na szyi, krzyczał: jeszcze kilometr, nie odpuszczaj, sturlasz się do mety :-) :-) :-)
Widząc tabliczkę: 20 km byłem przerażony, że nadal biegnę pod górę.
Będąc na szczycie przyśpieszyłem, gnałem do mety ostatkami sił i wyprzedziłem pewnie z 10 osób. Ostatni zakręt i 100 metrowa prosta. Finiszowałem jak na prawdziwego biegacza przystało.
Meta! Nie znam wyniku, nie widziałem zegara!
Dostałem medal na szyję, jabłko i wodę. Zmęczenie zaczyna odchodzić. Zaglądam do smartfona, ale okazało się, że moje endomondo zatrzymało się na 13 kilometrze.
Nadal nie wiem ile czasu zajął mi bieg.
Odnalazłem Grażynkę.
Powiedziała, że na pewno zmieściłem się w 2:25
Tereska też już jest, wbiegła niewiele za mną. Włodek dużo wcześniej. Mój zakładany czas na mecie był w granicach 2:10 - 2:20.
Przyszedł SMS od organizatorów.
Czas 2:21:03, międzyczasy: 10 km: 1:03:35, 20 km: 2:15:28.
Włodek pobił swój własny rekord życiowy: 1:43:31, Tereska dobiegła 5 min po mnie.
Wrażenia? Nie do  opisania ;-)
Chyba muszę potrenować podbiegi. Wykańczały mnie.
W sumie to jestem zadowolony :-D


Grażyna: 
Gratuluję KOCHANIE!!!! :-*
Zapomniałeś tylko o początku czyli ślicznych wolontariuszkach ;-)


Odbiorze pakietu i gps z którym biegłeś i pięknym medalu :-D 





KOCHAM CIĘ! :-* 


Grażyna i Jacek