26 stycznia 2015

Dawid i Goliat

Jacek:
Mamy "martwy" sezon blogowy.
Na czas wyszukiwania i opisywania ciekawych zakątków naszego kraju musimy poczekać, więc i tematów, dla których ten blog był stworzony, brakuje.

Prawdziwa historia o Dawidzie i Goliacie jest zapisana w Biblii (Stary Testament).
Na ile jest prawdziwa a na ile "ukoloryzowana" nie dowiemy się nigdy, gdyż jej autor Samuel, nie żyje od około 3000 lat :)

Goliat był olbrzymich rozmiarów (ponad 6 łokci - ok 3 m wzrostu) i wielkiej sile, doświadczonym wojownikiem filistyńskim, nosił miano niezwyciężonego.
Dawid był młodym chłopakiem, wątłej budowy, trudniącym się wypasem owiec, bez doświadczenia wojskowego.



Goliat pewny swojego zwycięstwa, zaproponował Saulowi (dowodzący izraelitami) by wystawił swojego wojownika do pojedynku. Przegrani mieli zostać niewolnikami wygranych.
Wśród wojowników izraelskich nie było nikogo, kto mógłby się z nim zmierzyć.
Do pojedynku zgłosił się na ochotnika Dawid.
Wiedział, że nie ma szans pokonać Goliata w równej walce, więc postanowił użyć podstępu i swoich umiejętności.
Doskonale umiał posługiwać się procą... i wiedział, że gdyby nie powalił Goliata jednym celnym strzałem to zginie. Wierzył jednak, że mu się uda i udało. Celny strzał w głowę Goliata okazał się śmiertelny. Dawid dokonał niemożliwego.

Chciałbym przenieść tę opowieść do czasów dzisiejszych. Porównuję nas do Dawida, a nasze słabości którym musimy stawić czoła nazwę Goliatem. Gdy nie uwierzymy w swoje siły nie uda się nam.
Gdy wierzymy bardzo mocno, nasze szanse powodzenia zwiększają się.
Biblijny Dawid miał tylko jedną szansę.
My - jeśli nie udało się za pierwszym razem, możemy spróbować ponownie.
Wiem, że nie wszystkie nasze słabości da się pokonać. (ja mam taką której nie pokonam). Zdarzają się w naszym życiu problemy przy których jesteśmy bezradni, chociaż bardzo byśmy chcieli i wierzyli w powodzenie, przeciwnik okazuje się nie do pokonania.
Co wtedy? Jak nie da się pokonać to może spróbować się zaprzyjaźnić i jakoś funkcjonować razem?



Nie chcę tu nawiązywać do konkretnej swojej sytuacji bo każdy ma inne i dla każdego właśnie ten jego problem z którym uporać się nie może jest najważniejszy.

Grażyna: 
Nie wiem czy pamiętasz jak nazywa się nasz blog?
Przypomnę Ci - "Odnaleźć siebie", a to oznacza, że jest nie tylko o podróżach tych krajoznawczych, ani o szukaniu siebie nawzajem (bo akurat jedno w kuchni pitrasi a drugie wyleguje się na kanapie :-P), ale przede wszystkim o odnajdywaniu siebie w sobie i podróży jaką jest życie :-)

Tak więc nawiązując do Twojego wstępu, to nie "martwy" sezon blogowy, tylko my odcięliśmy się trochę od życia wirtualnego, bo przecież to realne o wiele ciekawsze :-D
Czytamy książki, Ty biegasz, ja kijkuję (ale wkrótce zacznę truchtać, Achilles zdrów!), pomimo śniegu jeździmy rowerami, żeby kondycję do wiosny podtrzymać ;-)
Przygotowujemy się do kolejnych wyjazdów związanych z Twoimi półmaratonami, więc tu i teraz toczy się życie o wiele ciekawsze... może i o nim czasami warto skrobnąć, co czynię ;-)

A co do tematu...
Każdy z nas ma w sobie Dawida i Goliata. Każdy...
I każdy z nas toczy swoje "walki", a każda z nich jest najważniejsza dla nas samych.

Grażyna i Jacek 



22 stycznia 2015

Fotografia


Jacek:
Zastanawia mnie dlaczego teraz tak trudno trafić na zakład fotograficzny, gdzie osoba naciskająca na przycisk migawki aparatu umie robić zdjęcia. Może dlatego, że w tej chwili do aparatu fotograficznego ma dostęp każdy i każdemu się wydaje, że umie, gdyż te zdjęcia robi (dziś w necie aż się roi od "słit foci z rąsi").
Gdy chcę zrobić zdjęcie legitymacyjne czy do dowodu to chcę, aby było zrobione profesjonalnie a nie tylko "PSTRYK". Jakby mi wystarczało  "PSTRYK" to bym skorzystał z automatu.

Grażyna:
Trochę się czepiasz, nie sądzisz?
Faktem jest, że niektóre fotki nie powinny ujrzeć światła dziennego, a zakłady fotograficzne są różne (tzn ludzie w nich pracujący), ale to nie znaczy, że jak ktoś nie jest po odpowiednich szkołach czy kursach nie ma prawa robić zdjęć czy ich pokazywać publicznie. Skoro taka możliwość istnieje...
Nie wszyscy muszą być w tym temacie doskonali I CAŁE SZCZĘŚCIE, bo zalałyby nas "wyfotoszopowane cud focie" ;-P


Jacek:
Fotografia jest sztuką, tak jak malarstwo czy rzeźbiarstwo i trzeba mieć do tego talent. O ile malarz czy rzeźbiarz jest skazany na własne zdolności manualne o tyle w fotografii technika jest posunięta do tego stopnia, że praktycznie aparat zdjęcia robi sam.

Grażyna:
Dobrze zauważyłeś - fotografia jest sztuką - a przynajmniej tak mi się wydawało...
Ale odnośmy się tylko do własnych odczuć, nie obrażając nikogo.
Dla mnie artysta to ten, który bez większych poprawek tworzy dzieło. Np malarz. Przecież nie wsadzi swojego obrazu do komputera i Photoshop-em go nie ulepszy. A ze zdjęciami tak właśnie się robi. W dzisiejszych czasach trudno już nawet znaleźć oryginalne zdjęcie :/
Sam powiedz, czego brakuje moim niedopracowanym zdjęciom...







No może to ostatnie bardzo rozmyte, ale dla mnie swój urok ma :-) Własnie... dla mnie...
Jacek:

Te zdjęcia bez jakiejkolwiek obróbki, jak dla mnie są naprawdę dobre, ale zawsze mówiłem, że masz talent do fotografii. Jak będę potrzebował fotki do dowodu zamówię ją u Ciebie :)

Ostatnio w jednym z programów telewizyjnych usłyszałem, że w dzisiejszych czasach modelka ma być tylko szczupła i naga, resztę zrobi Photoshop. Może to i prawda. Photoshop-em można osobę odmłodzić, postarzeć, usunąć wszelkie niedoskonałości, powiększyć biust, zmienić karnacje a nawet kolor włosów. Tylko czy to jest sztuka?


Grażyna:
Smutne to, prawda?
Na zdjęciu WSZYSTKO musi być doskonałe.... No bo jak wstawić fotę np na fb, gdy jesteśmy o 10 kg więksi i 10 lat starsi :-P Chcemy być tacy idealni, że aż stajemy się nieprawdziwi...
Jedno z moich marzeń brzmi: "zestarzeć się z godnością i kochać każdą zmarszczkę na swoim ciele". I tak będzie :-D a Ty te zmarszczki będziesz kochał razem ze mną! ;-)


Ta pięknie poprawiona kobieta... No nie ma zmarszczek, pozbawiono ją przebarwień, wygładzono skórę, na dłoni również, ale czy jest prawdziwa? Czy naprawdę w sztuce fotografii chodzi jej twórcom o przekłamanie i nieprawdziwość obrazu?

Jacek:
Historia fotografii sięga bardzo daleko i powstawała stopniowo wraz z wynajdywaniem odczynników chemicznych do utrwalania obrazu. Pierwszy trwały obraz zarejestrowany przez Josepha Nicepfore Niepce powstał w 1827 roku, był bardzo drogi i powstawał przez osiem godzin na twardej płytce.
Niepce eksperymentował ze związkami srebra, bazując na odkryciu Johanna Heinricha Schultza z 1724 roku. Odkrycie to polegało na tym, że chlorek srebra zmieszany z kredą ciemnieje po wystawieniu na działanie światła.

Grażyna:
Fajnie, że są ludzie, którzy szukają i znajdują :-) Dzięki temu możemy zatrzymać obraz. Technika cały czas idzie do przodu. Ostatnią fajną zabawką jest dla mnie drukarka trójwymiarowa.

Jacek:
Pierwsza sesja fotograficzna powstała 80 lat później - w 1906 roku, a pierwsza sesja modowa w 1910 roku, oczywiście bez Photoshopa, co zapewne przyprawia o zawrót głowy dzisiejszych fotografów :-)
Stolicą mody na przełomie XIX i XX wieku był Paryż i tam modelki jeździły po swoje kreacje, więc modelkami były tylko zamożne panie o nieskazitelnej urodzie i kształtach odpowiadających tamtym standardom, różniącym się znacznie od dzisiejszych. Bo jak jest dziś to doskonale wiemy...


Dziś zmienia się wszystko wzorce i standardy


Grażyna: 
Patrząc na tę panią z prawej strony ma się ją ochotę porządnie nakarmić :-D
Czyż nie?
Nie będę komentować kultu anorektycznego, ale dobrze wszyscy wiemy, że zrobił on wiele szkody młodym kobietom.

Jacek:
Lubię historię i szukanie różnych ciekawostek z przed lat. Szukając historii fotografii musimy się cofnąć do około 1500 rok, kiedy Leonardo da Vinci kładzie fundamenty pod gmach fotografii, Opisuje urządzenie o nazwie "camera obscura".
Jeżeli w przedniej ścianie szczelnie zamkniętego pudła zrobimy niewielki otworek, to na przeciwległej ścianie utworzy się odwrócony obraz przedmiotu, na który pudło nastawimy. Tak "boski" Leonardo , który przewidział lot człowieka, nie przewidział, że jego camera obscura to właściwie aparat fotograficzny.
Musiało jednak minąć ponad 300 lat zanim widoczny obraz w jego "urządzeniu" dało się trwale zapisać.

Grażyna: 
Ach Ty mój wścibski szperaczu :-) dobrze, że lubisz bo ciekawy temat się rozwinął.
A jak jest z naszą zabawą aparatem?
Rzeczywiście jest to zabawa. Nie zarabiamy na zdjęciach, pokazujemy te, które nam się wydają w miarę dobre, poprawiam w nich niewiele, czasami kontrast, głębię, ostrość, czasem jakieś wygładzenie szumów. Faktem jest, że w naszym tandemie to ja mam lepsze oko i wyczucie. Widzę to czego Ty nie jesteś w stanie zauważyć, choć parę dni temu zaskoczyłeś mnie zwracając uwagę na tańczące refleksy świetlne na maskach zaparkowanych aut :-) To znaczy, że i Twoja wyobraźnia rośnie w siłę :-*
Nie jestem specem od fotografii, większość pojęć technicznych to dla mnie czarna magia, najczęściej robię zdjęcia z automatu, sprzęt też mam raczej taki sobie, zwłaszcza obiektyw (nad czym często ubolewamy), ale jak się nie ma co się lubi, to.... wiadomo ;-)
Nie skończyłam żadnego kursu w tym kierunku (zbiorowy w niczym mi nie pomoże, a na indywidualny mnie nie stać), ale to nie znaczy, że zawsze robię złe zdjęcia, nie nadające się nawet do oglądania ;-p

Jacek
Ja nie powiedziałem, że robisz złe zdjęcia. Wiele Twoich zdjęć wygląda bardziej profesjonalnie niż niektórych fachowców, z drogim sprzętem przed obróbką. A co do kultu anoreksji o której pisałaś, też nad tym ubolewam. Ale cóż, Na wieszak łatwiej uszyć kreację bo jest prosty i płaski, dlatego z modelek trzeba było zrobić wieszaki, ułatwia to przecież pracę krawcom i projektantom mody.

Grażyna:
No to pojechałeś! ;-D
Chyba wsadziliśmy kij w mrowisko, ale mamy prawo do własnego zdania :-)
My lubimy smaczne jedzonko (np dzisiejszy obiad, który tworzyłam 2 godz - to też sztuka :-D)


dobry alkohol, ciekawe wycieczki, kochamy nasze niedoskonałe ciała (teraz mówię o sobie, bo może wolisz anorektyczne wieszaki i nawet o tym nie wiem... ;-p), nawet nasz mało wypasiony aparat lubimy! Nie zmieniamy niczego co jest piękne samo w sobie...
A zdjęcia?
Oczywiście można je poprawiać do woli, udoskonalać, nasycać, ubarwiać itp itd, tylko czy o to chodzi w fotografii?
Mam wiele fot, które uwielbiam i moim zdaniem są ok, a dla "fachowców" będą niczym.
Znam osoby robiące tysiące zdjęć i na te tysiące kilka trafia się technicznie dobrych, ale zawsze ich podziwiam, za gotowość aparatu :-) i serce!
Dla mnie w fotografii najważniejsze jest serce i poczucie piękna mnie otaczającego, techniki można się wyuczyć.
Dobrze, że jesteśmy prawdziwi :-D


Jacek
Do tego zdjęcia można by było się przyczepić: Zrobione ze zbyt wysokiej pozycji, czym skraca nogi. Tu zawinił fotograf.
Gdyby ta fota miała by być wykorzystana publicznie wyrównałbym jeszcze opaleniznę mojej piersi z twarzą :)

Grażyna: 
Wredny jak zawsze!!! :-P :-P :-P


Grażyna i Jacek

13 stycznia 2015

Prostki.

Jacek:
Wróciliśmy do domu. Zanim wyjedziemy na jakąś wycieczkę godną opisania podzielimy się jedną z poprzednich :)

Grażyna:
Dodaj, że wróciliśmy do domu po 3 mies nieobecności w nim!!!
Wyprawa do Prostek...
Wycieczka planowana jakiś czas wcześniej, bo odkopaliśmy w naszym informatorze turystycznym, że znajduje się tam Trójstyk z 1545 roku (mamy lekkie zboczenie na ich punkcie), miejsce gdzie przebiegała granica Królestwa Polskiego Prus Książęcych i Wielkiego Księstwa Litewskiego.





Kupkę informacji historycznych zebrał dla Was Jacek bo ja z historii wiem tyle ile muszę :)




Jacek:

Trochę historii, chociaż wiem, że nie każdego i nie każda historia musi interesować.
Prostki to wieś mazurska założona w 1432 roku przez braci Prostków, na obszarze Prus Książęcych. Od założenia miejscowości, aż do 1941 roku Prostki były pruską miejscowością graniczną.
Od 1807r przebiegała tu granica Prus z Księstwem Warszawskim, od 1815 z Rosją, od 1918 z Rzeczpospolitą a od 1939 z ZSRR. Od 1657 roku Prusy Książęce znajdowały się w unii z Brandenburgią, tworząc od 1701 roku Królestwo Prus zaś od 1871r zjednoczone Niemcy.
W roku 1545 Zygmunt II August sprawował władzę w Królestwie Polskim i Wielkim Księstwie Litewskim, Prusami władał margrabia Albrecht Hohenzollern w którym płynęła słowiańska krew.
Był synem Fryderyka Hohenzollrna i Zofii Jagielonki - córki Kazimierza Jagielończyka. To właśnie Albrecht Hohenzollrn w 1545 roku wybudował a właściwie zasponsorował, widoczny na zdjęciu słup graniczny który miał wyznaczać granicę obu władców: Polski, Litwy i Prus. Słup ten przetrwał w stanie prawie nienaruszonym do chwili obecnej.




Widoczny na zdjęciu bruk wyznaczał koniec terenu niemieckiego, w Rosji była droga gruntowa.
W chwili obecnej na terenie ówczesnej Rosji leży asfalt a na części niemieckiej pozostawiono zabytkowy bruk.




Budynki po obu stronach(foty niżej), to była strażnica (nie znalazłem o tym nigdzie wzmianki, informacja pochodzi od mieszkańców) natomiast w Wikipedii można przeczytać, że w tym budynku była karczma...



Tu prawdopodobnie dyżurował wartownik



Dziś wieś Prostki znajduje się na granicy województwa warmińsko-mazurskiego i podlaskiego.


Sama droga do Prostek jest prosta i nie ma się co nad nią rozpisywać. Jechaliśmy przez Giżycko do Orzysza fajnym asfaltem, a dalej dla urozmaicenia drogi skręciliśmy na Bemowo Piskie i częściowo gruntówką na Nową Wieś Ełcką.
Przed Nową Wsią, podjeżdżając pod dosyć stromą górkę, mijaliśmy grupkę chłopaków w wieku gimnazjalnym (może starszych) wprowadzających od górkę rowery. Któryś krzyknął za nami "zaraz was wyprzedzimy". Niestety, ktoś kto pod górkę musi rower wprowadzać raczej ma marne szanse się z nami pościgać ;-P a oboje mieliśmy nadzieję na małe "przegonienie" młodzieży.
Mimo sakwy na bagażniku i przejechanych około 70 km :-)
Cała droga do Prostek wyszła 102 km, ostatnie 15 km jechaliśmy drogą krajową Ełk - Białystok, o bardzo dużym natężeniu ruchu samochodowego, ale innej alternatywy nie znalazłem.

Grażyna: 
Hehe :-) jakie wymęczone paszteciki na ostatniej focie ;-P
Ja chyba nie mam nic do dodania w tym temacie, bo od tej wyprawy trochę czasu już minęło...


  • Grażyna i Jacek





4 stycznia 2015

Muzeum bursztynu w gdańskiej katowni.

Jak już pisałem wczoraj, byłem w "dniu otwartym" w Gdańskiej katowni w której mieści się muzeum bursztynu. Sala historyczna była zamknięta, gdyż, jak to pani określiła "mamy taką możliwość", jak jest możliwość zarobić na biletach to dlaczego wpuszczać za darmo? Byłoby nie po Polsku przecież :-/

Ale o muzeum bursztynu miało być :-)
Parę fajnych rzeczy tam widziałem.
Po za zatopionymi w bursztynie małymi stworzonkami



Figurki religijne z XVII wieku



                                      




Ołtarzyk z 1680 roku


Fajki i biżuteria


"Obcy" rzeźba z 2006 roku wykonana przez Bogdana Mirowskiego



Modele okrętów



Nawet szachy :-)




Gitara elektryczna "Fendel Stratocasty" wykonana w 2000 roku z bursztynu naturalnego i drewna klonowego  wzorowana na modelu z 1954 roku, który jest do dziś produkowany.
Gdańscy gitarzyści: Wojciech Mozalewski i Tymon Tymański, 9 września 2011 roku na dziedzińcu Muzeum zagrali koncert z użyciem tej gitary.


Są też miniaturki instrumentów muzycznych


A także sukienki z bursztynowymi ozdobami



Jest tam wiele bursztynowych eksponatów na trzech piętrach a nawet czapka Stańczyka, choć nie wiem co miała wspólnego z bursztynem...


Uważam, że miejsce warte odwiedzenia bez względu na to czy lubi się bursztynowe klimaty czy też nie, bo to takie miejsce, gdzie każdy może znaleźć coś dla siebie :-)

Jacek


3 stycznia 2015

"O Córce Kata i Dobrym Łotrze" - Legendy Gdańskie.

Gdańsk ma jedną z najpiękniejszych "Starówek" w jakich miałem okazję bywać.
Każde miejsce posiadające tak długą historię posiada też i swoje tajemnice.
Te znane i te całkiem nieznane, tworzone przez ludzi prowadzących tu zwyczajne życie przez setki lat, o których wiedzieli tylko nieliczni i zabrali je ze sobą do grobu.
       Gdy przyglądamy się bogato dekorowanym szczytom zarówno budowli, jak i pełnemu renesansowego wdzięku hełmowi wysokiej Wieży Więziennej, czarne myśli rzadko przychodzą nam dzisiaj do głowy.




       Gdańska Katownia otrzymała swój obecny kształt ponad czterysta lat temu.
Ile w ciągu tych czterech stuleci rozegrało się w jej wnętrzu tragedii, ile wylanych zostało tutaj łez, ile wydano wyroków sprawiedliwych lub całkiem chybionych, tego niestety nie wyczytamy w żadnych gdańskich kronikach.
       Wie o tym najlepiej leciwa "męczennica" z czerwonej cegły i kamienia - milczący świadek skutków bezwzględnych niegdyś praw tudzież wszelkiego okrucieństwa.
Czy jednak istotnie tak do końca milczący?
Wystarczy dokładniej obejrzeć wnętrza cel więziennych przeznaczonych dla tych, co popełniali najcięższe przestępstwa. Tym ciasnym, ciemnym i nieogrzewanym pomieszczeniom z wydrapanymi przed wiekami na ich ścianach napisami i rysunkami rozmaitej treści.
       Każde z tych pomieszczeń miało własną specyfikację, spełniając określoną funkcję już w momencie oddania go do użytku. Nie było więc bez znaczenia czy zbrodniarz trafił do celi o nazwie "Baran", "Wieprz", "Kruk", "Wilk" czy "Zając". Dla morderców przeznaczone były cele o niewinnie brzmiących nazwach "Lis", "Kogut" oraz budzące jednoznaczne skojarzenia celi "Kain". Koszmarem dla tych, którzy kiedyś te miejsca widzieli, było samo wspomnienie o ponurych lochach ze sławetną "Norą Żmii" na czele.
       "Przed czterystu laty znakomity gdański kamieniarz przyozdobił wewnętrzny szczyt tutejszej Katowni osobliwą figurą. Wyobrażała ona komendanta więziennej straży. Wychylająca się z okrągłego otworu okiennego postać, w której dłoni artysta umieścił żelazne kółko z nawleczonym na nie pękiem solidnych kluczy, dniem i nocą przypominać miała gdańszczanom oraz przybyszom, że nie sposób uśpić czujności więziennych strażników, którym władze miasta powierzyły pieczę nad skazańcami.
Kopię tej zniszczonej podczas ostatnich działań wojennych rzeźby umieszczono na pieczołowicie odrestaurowanym szczycie Katowni zaledwie ćwierć  wieku temu. Dlaczego więc człowiek z kluczami pozbawiony jest głowy?
       Odpowiedź znaleźć można w życiorysie pewnego kata, któremu podczas wielu lat sprawowania niewdzięcznej powinności ani razu nie zadrżała ręka przyłożona do miecza czy topora. Człowiek ten, o imieniu Mikołaj, zawahał się przed wykonaniem wyroku wówczas, gdy sędziowie nakazali mu publicznie stracić samego dowódcę więziennej straży. Człowieka tego znał dobrze od wielu lat, a o jego niewinności był w pełni przekonany.
Skazany został na śmierć za to, że on sam i jego  ludzie nie upilnowali wyjątkowo niebezpiecznego bandyty. Ten zaś na kilka dni przed planowaną egzekucją zdołał uciec z lochów gdańskiej Katowni. Takiego czynu dokonać mógł jedynie dzięki kluczom, w których posiadanie wszedł nie wiedzieć jakim  sposobem.
       Stary kat, zajmujący wraz z córką Sydonią dwie niewielkie izby w samym  więzieniu, nie miał lekkiego życia. Na ulicy ludzie omijali go z daleka. Mało kto ważył się podać mu rękę, lub choćby zamienić z nim kilka słów. Nie lepszy los miała jego córka. Osierocona we wczesnym dzieciństwie przez  matkę, nie wychowywała się wśród rówieśnic, gardzących takim towarzystwem, lecz raczej wśród przestępców, z którymi na co dzień miał do czynienia jej ojciec.
       Tak było do czasu, gdy miejsce po dawnym dowódcy straży zajął młody i przystojny przybysz z Elbląga. On jeden potrafił okazać współczucie i pocieszać, gdy ogarniał ją smutek. Ale Sydonii nie wystarczała tylko przyjaźń. Pragnęła czegoś więcej. Kiedy jednak zrozumiała, że człowiek ten nigdy nie poślubi katowskiej córki, w rozgoryczeniu uknuła okrutny plan. Mając dostęp  do kluczy, uwolniła pod osłoną nocy jednego z najgroźniejszych gdańskich przestępców. Był nim Daniel Kerstein, złodziej i bandyta, który za swoje czyny wkrótce zawisnąć miał na szubienicy.
Teraz, zgodnie z obowiązującym zwyczajem, za jego ucieczkę, nie kto inny jak dowódca straży odpowiedzieć miał własną głową.
       Stary kat Mikołaj domyślał się wszystkiego od początku. Zbyt dobrze znał własną córkę i nie raz radził jej porzucić mrzonki o małżeństwie z elblążaninem. Na krótko przed mającą się odbyć egzekucją, wytknął córce całą niegodziwość jej postępku i zapewnił, iż wyroku na niewinnym człowieku nie wykona. Wówczas to oślepiona żądzą zemsty otruła własnego ojca, przywdziała katowski kaptur i nierozpoznana własnoręcznie ścięła ukochanemu głowę.
       Tamten haniebny czyn pierwszej i jedynej w dziejach miasta kobiety-kata wkrótce wyszedł na jaw. Nękana wyrzutami sumienia, na wpół obłąkana wkrótce została spalona na stosie. Pamięć niewinnie straconego komendanta więziennej straży władze miasta uczciły fundując mu jedyny w swoim rodzaju pomnik. Dziwne to, przerażające i trudne do wytłumaczenia, lecz co jakiś czas , z niewiadomych przyczyn, kamiennej rzeźbie odpada wciąż na nowo odtwarzana przez kamieniarzy głowa.
       To jednak jeszcze nie koniec tej historii. Otóż Daniel Kirstein który uniknął stryczka, nauki pobierał niegdyś w sławnym Gimnazjum Gdańskim. Zanim zboczył na drogę grzechu, miał być człowiekiem prawym i uzdolnionym. Jako uczeń brał udział w wielkanocnych misteriach męki Pańskiej. Ponoć ułożył nawet jakąś sztuczkę. Jej bohaterem był ów dobry łotr którego ukrzyżowany Chrystus zapewnił: "Dziś jeszcze będziesz ze mną w Raju".
Pomysł nie spodobał się ani gimnazjalnym nauczycielom ani gdańskim duchownym, czego Daniel nie zapomniał ani jednym ani drugim. Swojego dobrego łotra nigdy nie zdradził. Rozgoryczony, opuścił się w nauce, zaczął kraść. Podczas wielkich zamieszek w 1577 roku, kiedy niechętni kultowi świętych luteranie przetopili kilkadziesiąt ich wizerunków z głównego ołtarza Mariackiej Katedry, on przez nikogo niezauważony, oderwał z rzeźbionego tryptyku Ukrzyżowania figurkę wiszącego na krzyżu dobrego łotra. Odtąd do końca jego dni służyła mu za talizman.
       Do celi Katowni trafił jako młody człowiek, mający już na sumieniu tak wiele przestępstw, że mógłby nimi obdzielić cały legion rzezimieszków. W końcu za udowodniony mord skazany został na ścięcie. Nie uniknąłby kary gdyby nie katowska córka.
       W duszy ukrywającego się przed wymiarem sprawiedliwości Daniela coś pękło dopiero wówczas gdy dotarła do niego wieść o straszliwej cenie jego uwolnienia. Odtąd zapragnął odpokutować swoje winy. Zabrał najpotrzebniejsze rzeczy oraz swój talizman, i ruszył do hiszpańskiego sanktuarium świętego Jakuba w Composteli.
Z uniesionym wysoko nad głową krzyżem, przemierzył tysiące mil. Kiedy osiągnął cel, wewnętrznie odmieniony postanowił wrócić do swojego miasta i oddać się w ręce sędziów. Na przeszkodzie stanęła mu jednak choroba nóg. Dotarł w okolice Trewiru, gdzie poślubił córkę właściciela jednej z tamtejszych winnic.
       Dobrego łotra do końca swojego życia darzył wielkim kultem, a ów talizman przechodził w rodzinie z ojca na syna. Miejsce, jakie zajmowała niewielka rzeźba z gdańskiego tryptyku do dziś pozostaje puste."

Gdy rozglądałem się po kościele w poszukiwaniu ów pustego miejsca moje oczy nie ujrzały nic co by mogło to miejsce przypominać.
We wtorkowe przedpołudniu poszedłem do katowni zobaczyć bezgłową rzeźbę straconego dowódcy straży. Rzeźbę widać z dziedzińca lecz umieszczona jest bardzo wysoko




Na dziedzińcu stoi nawet armata, chociaż nie wiem co ma wspólnego z katownią.




W katowni pozostawiono tylko jedną salę historyczną z eksponatami po katowni, pozostała część to Muzeum Bursztynu. We wtorki Muzeum jest otwarte dla zwiedzających, lecz zamknięta sala historyczna. Na moje pytanie dlaczego, usłyszałem, że mają taką możliwość. Cóż, skoro jest taka możliwość to dlaczego z niej nie skorzystać.

Jutro parę fotek i słów z muzeum bursztynu.

Jacek