25 sierpnia 2014

Dzień czysto rekreacyjny

Jacek:
22.08. wyrwałem się na samotne, rowerowe, czysto treningowe ok 60 km. Zamierzałem pobić swój własny rekord na 50 km. Udało się częściowo. Nie znając terenu, przejechałem trasę, tyle że nie cała była szybka. Ruszyłem od lotniska do Żukowa tam skręciłem na Gdynię, a w Chwaszczynie na Gdańsk. Jechałem tak szybko na ile pozwalał mi rower i mięśnie. Dwukrotny postój na światłach i dwa razy roboty drogowe spowodowały, że musiałem się zatrzymać i rozpędzać na nowo. Zwątpiłem już w możliwość rekordu, a gdy w Oliwie miałem dopiero 43 km byłem pewny, że nic z tego, bo na ścieżkach rowerowych, nie da się pojechać szybko.


Rekordu na 50 km nie udało się pobić, za to pobiłem 2 inne swoje rekordy.
W godzinę przejechałem ponad 29 km (wcześniej 28 z kawałkiem) i 20 km pokonałem o 2 min i 19 sek szybciej.
Także jakieś rekordy są ;-P

Sobotę 23.08.2014r zaplanowaliśmy z jak najmniejszą dawką wysiłku, a największą rekreacji. Kupiliśmy całodobowe bilety komunikacji miejskiej by nasze nóżki odpoczywały.
Z Parkrun jednak nie zrezygnowałem, ale biegło się wyjątkowo ciężko. Ostatni kilometr męczyłem ostatkami sił. Według czasu organizatorów, zmieściłem się w 25 min (24:58). Pomimo, że dobiegłem do mety o 11 sekund szybciej niż poprzednio to zająłem 96 miejsce (poprzednio 68). Fakt, biegło o 50 osób więcej, widocznie więcej tych szybszych. Jednak w swojej grupie wiekowej, tak jak przedtem, byłem na 16 pozycji :-)


Po Parkrun pojechaliśmy do Oliwskiego ZOO. Nie byłem tam co najmniej 30 lat, więc tak jakbym był po raz pierwszy. Spacerek z podziwianiem zwierząt to około 6 km.
ZOO robione z pasją, wybiegi w miarę możliwości mają przypominać zwierzętom warunki naturalne by się nie męczyły w ciasnych klatkach. Jednak jakkolwiek człowiek by się starał nie jest w stanie stworzyć w zamknięciu naturalnego środowiska...


Po ZOO był jeszcze park Oliwski z Palmiarnią


i kino 5D by dzień wypełnić po brzegi atrakcjami ;-)
Na koniec spotkanie towarzyskie :-)

W trójmieście planujemy zostać do końca sierpnia bo 30.08 uczestniczymy w Gdańskim biegu "Piotra i Pawła". Teraz odpoczywamy, a jak rozplanujemy tydzień, czas i pogoda pokaże :) bo na razie pada.

Grażyna: 
Już właściwie Jacek napisał wszystko...
Pochwalił się rekordami, biegami, tylko mi się jakoś gary i inne takie wątpliwe przyjemności ostały!
Parkrun dla mnie to tylko TO...


A jeśli sobota była lajtowa to nie wiem czym są moje dni czysto domowe :-o
Nawet jeśli przemieszczaliśmy się autobusami, to i tak przemaszerowaliśmy ok 10 km!
ZOO to piękne miejsce :-) Smuci fakt zamkniętych zwierząt, ale głęboko wierzę, że rodzą się one w niewoli w innych ogrodach i są przekazywane na zasadzie wymiany, a nie łapania do klatek z wolności...
Nie zobaczyłabym na żywca surykatki stojącej na czatach, gdyby nie ZOO :-) bo nie stać nas na takie podróże...



Wielbłądy nie mają klasycznego ogrodzenia tylko drucik (jak krowy na pastwisku)


Bardzo podoba mi się wielbłądzia mordka :-)


Słoń nie ma problemu z problemem :-P



Foka łypie zza kamieni :-D 


Wadę zgryzu mają również lamy :-o 


Rozpostarłam ręce jak orangutan...  :-D 


... i na bank mam krótsze ;-) 
Dosiadłam... hmmm... coś kotowatego ;-) 


Dziki nie wyglądają na nieszczęśliwe :-D 


Dla mnie spacer po ZOO to czysta przyjemność i dzieciństwo... chyba jego milsza strona :-) 
A w oliwskim parku najbardziej podobała mi się kamienna rzeźba o rubensowskich kształtach ;-D 


Dużo spacerujemy, w tym miesiącu tych zarejestrowanych spacerków będzie zapewne coś ok 200 km :-) Krokomierza nie posiadam, więc pewnie drugie tyle wydreptuję gotując, sprzątając itp, itd! 

Pogodę mamy nie najciekawszą. Ranek mami nas pięknym słońcem, a w połowie drogi "dokądś tam" dopada nas ulewa :-/ Często towarzyszą nam rodzinne dzieciaki i Luśka, więc mało fajnie jest tak moknąć.  
Lusia ogólnie po męczącym dniu z nami wygląda tak ;-D 

Tutaj jest piękna i czysta, ale po mokrym spacerze przez ruchliwe miasto nie jest to śliczny, biały piesek... Mam nadzieję, że jest z nami szczęśliwa, bo ja z nią bardzo :-)

Niczego nie planuję, ani nie wybiegam myślami do przodu. Mam tu i teraz. Otwieram drzwi, aby je zamknąć... i nie wiem ile razy jeszcze będę musiała otworzyć te same... 
Chciałabym jeszcze aby mój facet patrzył na mnie tak, jak ja patrzę na niego :-) bo w końcu może mi się znudzić to patrzenie :-P 


Grażyna i Jacek 

22 sierpnia 2014

Nie wszystko idzie według planu...

Jacek:
Na minioną niedzielę zaplanowaliśmy wycieczkę do Władysławowa.
Ruszyliśmy zaraz po śniadaniu do Brzeźna bo tam nad morzem jest ścieżka rowerowa. Ulicami trójmiasta nie można jechać bo jest zakaz a wyznaczone drogi dla rowerów na chodniku przeważnie, wołają o pomstę..., a tam gdzie one są, na jezdni są zakazy.
Nie wiem jak to odbierają inni rowerzyści ale dla mnie przejechanie miasta chodnikiem jest strasznie frustrujące i często się zastanawiam czy ci co te ścieżki projektowali, tak bardzo nienawidzą rowerzystów by ich skazywać na takie katusze. Przecież dzięki rowerzystom zmniejsza się ruch samochodów, a przez to korki i spaliny. Powinien być wyznaczony pas jezdni, a nie kawałek chodnika...

Grażyna: 


Cierpliwość... to zaleta, której na pewno Ci brakuje.
Jest jak jest i trzeba się cieszyć tym co jest.
Też nie przepadam za wielkimi miastami (choć właśnie w takich spędziłam 3/4 swojego życia), ale wiem, że za chwilę wracam na moją wiochę i będzie ok ;-D
Teraz uszczęśliwiam wszystkich dookoła, padając ze zmęczenia i frustracji na "pysk".

Jacek:
Przejechaliśmy Sopot i tam ścieżka rowerowa kończy się piaszczystą plażą. Wiedzieliśmy już, że trzeba rowery wtaszczyć po stromych schodach i kontynuować jazdę lasem.
Tak dojechaliśmy do Gdyni, szukaliśmy jakiejś wskazówki. Był kierunek na Hel, ale tylko obwodnicą gdzie są zakazy jazdy rowerem. Krążąc po Gdyni szukaliśmy wyjazdu na nadmorską ścieżkę rowerową (prawdopodobnie jest i prowadzi aż do Świnoujścia) nie znaleźliśmy żadnych wskazówek. Skorzystaliśmy nawet z nawigacji, lecz ta wyprowadziła nas w pole. Dla mnie to koszmarne miasto i na dzień dzisiejszy jestem pewny, że już tam nie pojadę, a jak się będę jeszcze kiedyś wybierał do Władysławowa to pojadę przez Kaszuby.
Umęczeni szukaniem drogi i stratą czasu zajechaliśmy na Gdyński skwer i postanowiliśmy wracać do Gdańska.


Po wyjechaniu z nadmorskiej ścieżki rowerowej do miasta najechałem na drobinkę stłuczonej butelki i to był już koniec jazdy. Miałem ze sobą zapasową dętkę, ale postanowiliśmy 6 km iść pieszo. Szkło butelki zrobiło tak dużą dziurę, że do wymiany jest także opona.
Na tym rowerowy weekend się skończył.

Grażyna: 
Chciałabym cieszyć się pobytem w 3-Mieście, a ciągle jest coś nie tak...
Przykro i smutno jest najbardziej, gdy we własnym, dorosłym facecie nie ma się oparcia... i gdy zmienia się on w cyklicznego marudera :-/

Jacek:
Poszliśmy jeszcze popołudniu przegonić Luśkę, bo kondycję ma słabiutką. Przebiegła z trudem 200 m, nie nadążając nawet za moim szybszym truchtem. Jednak 8 lat to już chyba nie wiek dla psa na ćwiczenie kondycji do biegania jak przez całe swoje życie tego nie robiła.

Grażyna: 
Luśki nie zamieniłabym na nic na świecie, nawet gdyby miała 100 lat!!!
Dla mnie to najcudowniejszy pies, a gdy nie ma siły na wędrówki noszę ją w plecaku :-D
Jutro Lusia zostaje w domku i odpoczywa, a my będziemy się włóczyć po ZOO (i nie tylko) tym razem korzystając z komunikacji miejskiej ;-) Daaaaaawnoooooo tego nie robiliśmy ;-P

Grażyna i Jacek

20 sierpnia 2014

Parkrun

Jacek
Przez ostatnie 2 miesiące przygotowywałem się do biegu na 10 km pod kątem skrócenia czasu do 50 minut. Niestety, teraz na wyjeździe, treningi zostały zawieszone. Nie mam werwy na trenowanie. Dużo roweru i brak moich ścieżek biegowych, brak jakichkolwiek ścieżek biegowych. Bieg przez miasto chodnikiem, wdychając spaliny, albo 20 minutowy dojazd w miejsce gdzie można by było pobiec, zniechęca mnie skutecznie.
Korzystając z okazji, że jestem w mieście, gdzie odbywają się biegi Parkrun, postanowiłem chociaż takie treningi robić.
Sobota 16 sierpień. Mój drugi Parkrun.



Ruszyłem z tłumem. Pomimo iż mój pierwszy kilometr był najszybszym to byłem co chwilę wyprzedzany. Okazało się, że ci szybsi wyprzedzili mnie na początku biegu i później już prawie roszad nie było.


Na metę dobiegłem z czasem 25:09, wynik poprzedniego i zarazem pierwszego mojego Parkrun poprawiłem o 14 sekund to, niestety, za wolno przebiegnięte aby zrobić planowane 50 min w biegu na 10 km...
No cóż, moja dyszka jest dopiero 30 sierpnia, zobaczymy.

Grażyna: 
Wspieram, szukam planów, pilnuję, kibicuję... i czekam na zdrowe nogi.
Ale każda próba, choćby spacerowa (biegowe zawiesiłam do kwietnia 2015), odbiera mi nadzieję.
Wczoraj był długi, 20 km spacer, dziś ledwo chodzę.
Być może geny już nigdy nie pozwolą ruszyć mi biegiem przed siebie... W mojej rodzinie pokoleniowo wysiada nam układ ruchu :(
Ciężko jest, gdy zna się smak ścieżek biegowych, atmosferę startów, radość z pokonywanych słabości, a teraz patrzę tylko na sukcesy Jacka, z boku.
Może tak byś musi...?


  Grażyna i Jacek

18 sierpnia 2014

Dzień bezrowerowy...

Grażyna:
Po setkach km czas było odpocząć i łyknąć trochę przyjemności ;-P
Czwartek był właśnie takim dniem. Spaliśmy do 9, pogrzebaliśmy w necie, poszliśmy z Luśką na spacer, a popołudniu pojechaliśmy do Starogardu na kolacyjne, przyjemnościowe zakupy :-D
W Lubichowie rośnie sobie cudny iglak, nazwany przez moją siostrę wiedźmą :-)


Jacek:
Ostatnio nasza Luśka większość dnia spędzała w plecaku przemieszczając się z nami więc wybraliśmy się na dłuższy spacer po Lubichowie by się mogła wybiegać.





Lubichowo jest to wieś położona na północnym skraju Borów Tucholskich, przy drodze wojewódzkiej nr 214 w powiecie starogardzkim. Nie ma nawet co o niej napisać.


Po obiedzie pojechaliśmy do Starogardu Gdańskiego na mały spacer po starej jego części.
Miasto jest stolicą i centrum nadwiślańsko-pomorskiego regionu Kociewie, a także jednym z najstarszych miast na pomorzu.


Dzień spędzony tylko na odpoczynku i spacerkach, by zregenerować mięśnie przed planowanym wyjazdem do Gdańska.


Grażyna: 
Tym razem byłam bardziej biesiadą zainteresowana niż łażeniem i podziwianiem zabytków ;-P aczkolwiek mokra część parku bardzo mi się podobała :-)


Wróciliśmy do domu ok 20 i siedzieliśmy do 2.30 słuchając starych przebojów w necie :-D

Jacek:
W piątkowy poranek, po śniadaniu ruszyliśmy do Gdańska.
Zakładaliśmy, że cała droga do punktu docelowego nie będzie dłuższa niż 80 km, a czas przejazdu 4 godziny i tak było. Wyszły niecałe 74 km i 3g 15 min. Cała droga fajna, w Starogardzie oznakowanie wzorowe.
Na tablicy przy rondzie były 2 kierunki na Gdańsk. Pierwszy na A1, a drugi na 222, więc wybraliśmy lepszą dla nas.
Przelot szybki i sprawny z 1 zatrzymaniem na siusiu dla pieska i dla nas.

Grażyna:
He he ;-P lepszą dla nas, czy z możliwością przejechania rowerem???
Po prześpiewanej nocy ;-) i nie tylko prześpiewanej :-P

kolejny dzień był "lekkim" koszmarkiem... ale daliśmy radę, bo KTO jak nie MY! :-D

Grażyna i Jacek

Toruń :-)

Jacek:
Na kolejny dzień zaplanowaliśmy krótką wizytę w Toruniu i powrót do Lubichowa.
Po spacerku w Chełmnie, jeszcze przed godz 9.00 wyruszyliśmy do Torunia. Przez pierwsze kilka kilometrów jechaliśmy ścieżką rowerową, lecz w Stolnie wyjechaliśmy znowu na DK91 i tak pomknęliśmy już do samego Torunia. Dopiero na przedmieściach znowu zjechaliśmy na ścieżkę.
Przed godz 11.00 byliśmy na miejscu.
Miasto wielkie i stare, nie mieliśmy niestety noclegu by móc cały dzień przeznaczyć na zwiedzanie, ani przewodnika by nic nie przeoczyć co godne zobaczenia.
Postanowiliśmy najpierw znaleźć cmentarz po drugiej stronie Wisły i odwiedzić dziadka Grażynki.
Gdy wracaliśmy na Starówkę zatrzymaliśmy się na moście, wiodącym przez Wisłę, by zrobić parę fotek:




Na spacer spauzowaliśmy Endo, więc nie widać kilometrów które wychodziliśmy (mapki brak z powodu braku programu do jej obrobienia, cóż... nie nasz komp i net ;-P).
Kiedy zbliżała się 14.00 zaczęliśmy się zbierać do wyjazdu, czekało nas 120 km jazdy a chcieliśmy zdążyć przed zmrokiem.
Pomimo że jechaliśmy bardzo szybko to co godzinę musieliśmy robić przerwy. Psina się strasznie niecierpliwiła i "awanturowała" w plecaku. Pomimo tego szalonego pędu przed nocą nie zdążyliśmy.


Ostatni odpoczynek o zachodzie słońca i 20 km jazdy po ciemku.

Grażyna:
Na upartego nocleg by się znalazł, ale...
Toruń to moje rodzinne miasto :-) ale nawet przewodnik by nam nie pomógł skoro mieliśmy bardzo okrojony czas, byliśmy zmęczeni i właściwie to chciało mi się posadzić tyłek i nie ruszać z miejsca. A na myśl, że mam tyle km przed sobą robiło mi się dziwnie w środku.
Dziś na wszystko patrzę inaczej, bo już z boku, i wiem że coś tam znowu pokonałam, ale czasami zastanawiam się czy warto i po co to robię...
Te pytania wracają jak bumerang w momentach bardzo silnej niemocy fizycznej i psychicznej.
Gdy mija, wiem że warto :-)
Starówka Torunia jak i Gdańska dla mnie zawsze pozostaną najpiękniejszymi :-) Toruń jest i stary i nowy, wolę tę jego starszą część, zawsze wolałam :-)



Miałam jeszcze pstryknąć krzywą wieżę, jednak potraktowałam ją po macoszemu :-o ale Placu Rapackiego nie ominęłam :-) To miejsce, które w dzieciństwie kojarzyło mi się z początkiem fajnego spaceru, lodami i zakupami :-D


Z wielką ochotą i przyjemnością siedziałam na Nadwiślańskim Bulwarze :-) Lusia zresztą też ;-)


Wszystko co miłe szybko się kończy... czas było wracać do Lubichowa. Tym razem Lusia większość czasu spędziła na Jackowych plecach, co dało mi więcej siły na machanie nogami ;-) bo na przedmieściach Torunia wyprzedziliśmy pana na skuterku!!! :-O Chyba miał zepsuty ten skuterek... ;-P
Z Torunia wyjechaliśmy o 14.30, na miejscu byliśmy ok 21.


 Następny dzień to trzymanie się z daleka od rowerów i spacer po Starogardzie Gdańskim oraz w okół jeziora Lubichowskiego :-)



Grażyna i Jacek 


17 sierpnia 2014

Chełmno.

Jacek:
Następnym celem podróży było Chełmno.
Wyruszyliśmy po wczesnym obiadku, a przed nami było około 80 km. Połowa drogi przez Skórcz i Osiek, była spokojna, bez warczących samochodów, można było jechać nawet obok siebie.
Na 40 km musieliśmy wjechać na DK 91. Ruch samochodowy bardzo duży, ale na szczęście był szeroki pas techniczny, którym można było się bezpiecznie i szybko przemieszczać, nie stwarzając zagrożenia ani kierowcom ani sobie. Gdy na 51 km zatrzymaliśmy się na krótką przerwę, byłem zaskoczony prędkością jaką musieliśmy jechać. 50 km pokonaliśmy w nie całe 122 min i to z balastem w postaci Luśki na plecach :-)
Droga 91 doprowadziła nas do celu. Zatrzymaliśmy się na chwilkę na moście, którym przekraczaliśmy Wisłę by z daleka podziwiać Chełmno:




Miasto położone na wzgórzu, 40 km od Torunia i 30 od Grudziądza, jego stara część, obok Torunia, jest najstarszym miastem regionu. Prawa miejskie, tzw prawo chełmińskie, otrzymało już w 1233 roku.
Tego dnia zrobiliśmy tylko zakupy i udaliśmy się prosto do znajomych. Spacer po mieście zostawiliśmy na poranek dnia następnego, przed wyjazdem do Torunia.

Grażyna: 
Droga tylko dla Jacka była szybka i super fajna i wypasiona i w ogóle...
Dla mnie to mordęgi ciąg dalszy. Buntowało się całe ciało i głowa też. Za to Lusia rekompensowała wszystko :-) Przygarnięcie tej psinki to najlepsza rzecz jaką mogliśmy sobie zafundować :-D


Dźwiganie jej na plecach (pomimo odczuwalnego ciężaru) jakoś nie jest problemem.
Chełmno znam... chyba 25 lat :-o Mieszka tam moja przyjaciółka. rozeszły nam się drogi, ale kontakt mamy nadal :-) Poznałyśmy się gdy miałam 15 lat, przez Świat Młodych (kącik przyjaciół) i tak to trwało i trwa choć w nieco innym wymiarze :-)
Miło nam się gawędziło. Zjedliśmy kolację, wypiliśmy po piwku, a następnego dnia już o 8 rano ruszyliśmy na spacerek po Chełmnie :-)
Chełmno to piękne i stare miasteczko warte zobaczenia



To także Miasto Zakochańców :-D



posiadające swój rynek i ratusz


Pewnie moglibyśmy pisać o historii miasteczka bez końca i do znudzenia, tylko po co, skoro informacje są ogólnie dostępne.
Ok godz 9 wyruszyliśmy w dalszą drogę. Czekał na nas Toruń... dla mnie prawie całe życie.



Grażyna i Jacek


14 sierpnia 2014

200 km po debiut akuszerski ;-)


Jacek:
Wstaliśmy o czwartej rano by zdążyć na pociąg do Olsztyna, który odjeżdżał o 5.47, a na dworzec mamy ponad 15 km. Musieliśmy liczyć co najmniej 40 min szybkiej jazdy.
Zdążyliśmy :) Pomimo, że dojazd zajął nam 38 min to zostało tylko 5 min zapasu.

Grażyna: 
To była obłędna jazda! Piesa na moich plecach i pośpiech, żeby tyłka naszego REGIO nie zobaczyć ;-)
Zdążyliśmy właściwie na styk i to był początek naszych długich wakacji :-D


Jacek:
W Olsztynie obraliśmy kierunek na Morąg. Wyjazd nie był skomplikowany, a i droga fajna o małym natężeniu ruchu. Może tylko dlatego, że był niedzielny poranek :) Odległość ok 50 km pokonaliśmy w czasie poniżej 2 i pół godziny.
W Morągu musieliśmy kierować się na Malbork, ewentualnie Dobrzyń. Nie było oznakowań. Przejechaliśmy prawie całe miasto, a na drodze wylotowej na Pasłęk i Ornetę pytaliśmy ludzi. Zostaliśmy pokierowani przez 2 osoby na Pasłęk. Po przejechaniu około 3 kilometrów, czas był na przerwę obiadową i  Luśka też musiała pobiegać. Wykopałem z sakwy mapę i stwierdziłem, że musimy wrócić do Morąga. Okazało się, że musielibyśmy nadrobić ok 10 km i na dodatek droga z Pasłęka przez Elbląg do Malborka jest drogą szybkiego ruchu. Pchanie się tam rowerami nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Po powrocie do Morąga skierowaliśmy się na drogę nr 519, którą dojechaliśmy do Dobrzynia. Odpoczynki były już częste. Piesa coraz bardziej okazywała swoje niezadowolenie z zamykania w plecaku i trzeba było dać jej pobiegać. W jednym miejscu trafiliśmy na dziki sad i cała nasza Trója kosztowała Polskich, darmowych jabłek :-D



Do Malborka dojechaliśmy około godz 17.00 i zahaczyliśmy o Lidla by dokupić wodę (przez całą drogę wypiliśmy 5 butelek 1.5 litrowych).
W Malborku przejeżdżając przez Nogat zatrzymaliśmy się aby popodziwiać zamek i na foto:



Z Malborka do Starogardu Gdańskiego prowadziła 37 kilometrowa droga krajowa nr 22.
Po za tym, że ruch tam był bardzo duży i stresujący to jechało się szybko. Mówiłem nawet do Grażynki, że jest to droga na zrobienie najszybszych 30 km :-)
W Starogardzie jeszcze małe zakupy na kolację i ostatnie 18 km. Tam ja przejąłem Luśkę na plecy i prowadzenie ;-) nie schodząc poniżej 30km/h by być jak najszybciej na miejscu. Psica już szalała ze niecierpliwienia w plecaku, a do tego jedno ramiączko rozpruwało się i bałem się, że trzaśnie.
Wyszło 194.5 km plus 15.5 dojazdu na dworzec. Dla nas do przeżycia, ale Luśce zapewniliśmy aż nadto atrakcji...

Grażyna: 
Mając w perspektywie 200 km jazdy nie ma czasu na zwiedzanie, więc łapaliśmy chociaż skrawki tego co było po drodze :-)
Moje ciało i psychika tym razem nie najlepiej znoszą tak duży wysiłek...
Bardzo się staram i nie poddaję, w końcu czekaliśmy na tą wyprawę, ba! plany były jeszcze ambitniejsze, ale wolałam nie ryzykować.
I tak jestem pełna podziwu dla siebie (bo nie jeden ludź dawno by odpuścił) i dla naszej psinki.
Mamy ją zaledwie od 10 dni i od razu zapewniliśmy nie małe przeżycia. Ale myślę, że pomimo zmęczenia, jest zadowolona, że cały czas przebywa z nami :-) To typowy pies jednych właścicieli: nikt i nic po za nami jej nie interesuje! No może oprócz kotów mojej siostry i pełnej michy, którą trzeba kontrolować ;-)
Pierwsza noc u siostry została przerwana płaczącą kotką, która chciała dostać się do domu o 3 nad ranem. Wpuściłam ją, a ponieważ stanęła pod drzwiami siostrzeńca to otworzyłam jej drzwi.
Po chwili młody (18 lat) wybiegł z pokoju: "ciocia, ona rodzi! wody jej odeszły, całą pościel mam zafajdaną!"
Zrobił mi herbaty i oboje siedzieliśmy przy kotce do ok 4.30. Akcja się nie rozwijała, więc postanowiliśmy dać jej spokój. Pierwszy kociak urodził się o ok godz 20 tego samego dnia (rodził się tyłem, łapkami, głowa się zaklinowała i wyciągałam kicię uważając bardzo żeby nie przerwać jej kręgosłupa!), po chwili był drugi, niestety nie udało się go uratować :-( Trzeci urodził się dopiero następnego dnia rano! Już martwy... :-( To roczna kotka i jej pierwszy poród. Cieszymy się, że choć jeden przeżył :-)


Ale, ale! Moja siostra ma jeszcze czarną kotkę, która dwa tygodnie temu obdarowała ją czterema kociakami ha ha! ;-D




Lusia za kotami raczej nie przepada. Nie krzywdzi ich ale pomrukuje i trzyma się od nich z daleka, no powiedzmy, że malutkie toleruje ;-)
Noc była kiepska, zmęczenie następnego dnia dawało się bardzo we znaki i jedyne na co było nas stać to 6 km spacer.
A następnego dnia wyruszaliśmy do Chełmna...

Grażyna i Jacek