28 listopada 2014

"Diabelski ślad na Żurawiu" - Legendy Gdańskie.

Ostatnimi czasy brakuje nam bajdurzenia, szczególnie mi, bo jakoś dość mam życiowych tematów i zawirowań na co dzień. Dlatego postanowiliśmy poszukać legend w miejscach, w których przebywamy :-)
Legend gdańskich jest dużo, więc wybraliśmy tylko kilka, a i tak był problem bo jedna fajniejsza od drugiej... :-)
Tym razem sięgnęliśmy po książkę pana Jerzego Sampa pt. "Legendy Gdańskie".
Oczywiście dla mnie sama książka i pisanie to tylko połowa pracy, druga to zdjęcia :-)
Trzeba ruszyć tyłek, wziąć aparat i znaleźć to wszystko o czym się czyta. Nie zawsze jest to takie proste jakby się mogło wydawać ;-)


"Prawdopodobnie dzieje Żurawia sięgają czasów krzyżackich. 



       Dwie ceglane baszty tworzą jedną z wielu bram wodnych nadmotławskiego grodu, a tym co je wyróżnia jest właśnie Żuraw służący kiedyś do przeładunku ciężkich towarów.
Nikt nie wie jak wyglądał pierwotny dźwig i trudno ustalić  przyczyny dwóch pożarów, które strawiły drewniany mechanizm w pierwszej połowie XV wieku.
Jednak skoro za każdym razem go odbudowywano, musiał przynosić miastu niemałe dochody.
Do dziś Wielki Żuraw pozostaje jedną z najbardziej charakterystycznych budowli :-)
       Podziw zawsze budziły ogromne koła osadzone w drewnianej nadbudowie Żurawia, sięgające 30 metrów wysokości, które były wprowadzane w ruch siłą ludzkich nóg, kroczących po wewnętrznym obwodzie kół. Nie byli to przestępcy, jak powszechnie się uważa, lecz najemni pracownicy portowi.


       Podczas gdy jedni w Gdańsku ciężko pracowali, inni woleli raczej włóczyć się po mieście, wpadając co jakiś czas do knajpy na kieliszek machandla, utrwalając trunek kuflem piwa.
Muchel, jeden z wielu gdańskich bówków, miał zostać murarzem.
Dorobił się własnych narzędzi i nawet czas jakiś wykonywał swoją pracę, ale któregoś dnia doszedł do wniosku, że już wszystko zostało w jego mieście wykonane, a inni lepiej naprawią to co się zepsuło i porzucił pracę.
Całymi latami doskonale szlifował swoimi łokciami wszystkie poręcze nad Motławą poprawiając sobie humor w okolicznych knajpkach. Pewnie kiepsko by mu poszło w życiu, gdyby nie przekupka gdańska, którą w odpowiednim czasie poślubił.
       Lata mijały, Muchel się zestarzał. Rozmawiając kiedyś z kolegą o śmierci stwierdził, że po takich frantów jak on, nawet najdzielniejszych z diabłów nie odważy się przyjść.
No i stało się, bo oto nagle ze starego, na wpół zatopionego kutra wylazło monstrum, w którym od razu rozpoznał szatana.
       Gdy usłyszał, że jego ziemski czas dobiegł końca i pora ruszyć do piekła, gdzie czeka go zasłużona kara za leniwe, grzeszne i nie całkiem trzeźwe życie, stary bówka zbladł i poprosił swego kompana , by ten powiadomił o wszystkim jego żonę.
Dla energicznej Muchelowej, która miała z nim istny krzyż Pański, nie było rzeczy niemożliwych.
       Uparty diabeł, wziąwszy go pod rękę już miał wracać do czeluści piekielnych, gdy ujrzał podążającą od strony Żurawia tęgą niewiastę z wielką drewnianą tacą, pełną wielkich, aromatycznych pączków.
       - Musisz być, panie biesie, bardzo zmęczony, a droga przed wami jeszcze daleka. Całe szczęście, że wreszcie zabierzesz mi z oczu tego obwiesia - rzekła ogarniając groźnym spojrzeniem oniemiałego z wrażenia męża. - Dość mi już napsuł krwi w życiu . Żebyś jednak nie myślał o gdańszczankach, że są niegościnne, napiekłam ci na drogę wyśmienitych pączków. Posil się się najpierw porządnie. Będziesz musiał swoją ofiarę dźwigać przez cały czas na plecach. Muchel to najleniwszy ze wszystkich bówków. Spróbuj go tylko udźwignąć, a przekonasz się zaraz, jak ciężki jest od grzechów, które w życiu popełnił.
       Diabeł nie dał się długo namawiać. Wyciągnął kosmatą łapę po największego pączka, włożył całego do pyska... jednak nie zdołał niczego przełknąć, bo o to po chwili ślepia zaszły mu mgłą, a zębiska zazgrzytały straszliwie i głośno. Dławiąc się, resztką sił nabrał nozdrzami powietrza wypluł całą zawartość ust wysoko, w stronę jednej z żurawiowych baszt. Siła uderzenia była tak potężna, że osłupiały Muchel miał wrażenie, jakby armata wystrzeliła, rażąc dotkliwie starą budowlę i zostawiając na niej trwały ślad.
Gdy obejrzał się za siebie, nie było już diabła. Grubej Muchelowej, z którą zapewne nie poradziłby sobie sam Lucyfer, trząsł się ze śmiechu wielki brzuch.
Przebiegła przekupka nafaszerowała pączek nie tylko pieprzem, sodą, mocną tabaką kaszubską i tłuczonym szkłem, ale dołożyła tam garść gwoździ i starą, mocno zardzewiałą kątownicę murarską swojego męża.
       Wszystko to można oglądać do dziś :-)
Z czasem , wypluty pączek, który utkwił wysoko na kulistej ceglanej ścianie Wielkiego Żurawia, zupełnie skamieniał, a wtłoczona głęboko kątownica rzucała w słoneczne dni smugę przemieszczającego się cienia, co praktyczni gdańszczanie przekształcili, na pamiątkę zdarzenia, w zegar słoneczny.


Jednak na wszelki wypadek, by odstraszyć piekielne siły, umieścili nad owym gnomem główkę pyzatego aniołka , który zdaje się uśmiechać na samo wspomnienie o iście bówkowym fortelu Muchelowej żony."


Przysłowie mówi, że "gdzie diabeł nie może tam babę pośle", ale tym razem nasunęło mi się, że... gdy chłop sam nie potrafi to się babą wyręczy :-P
A my, płeć piękna, to takie wieczne altruistki :-D Całe życie wierzymy, że wszystko da się zmienić i czekamy, aż z niedojdy typu Ferdek Kiepski, zrobi się rycerz na białym rumaku... a on ma swoje ukochane życie i nie ma zamiaru niczego w nim zmieniać :-)


Może jednak warto przestać czekać i brać życie garściami, a rycerzykom i księciuniom opowiedzieć bajeczkę "O księżniczce" i to realistyczną :-D :-D :-D



Grażyna 
bówek - międzywojenne określenie ulicznika 
machandel - wódka jałowcówka o mocy 38, produkowana od 1776 do 1945 roku

17 listopada 2014

Dookoła Polski.

Jacek:
Tak, od jakiegoś czasu (chyba od ok 3 lat), nasze myśli krążą wokół podróży rowerowej wzdłuż polskiej granicy. Trasa ma około 3600 km, po drodze na pewno zboczymy z drogi by odwiedzić paru znajomych, do których zawsze daleko, a może pozna się i nowych. Wielu jest fajnych ludzi w Polsce, a skoro dobro się przyciąga, to zakładamy, że na tych nie fajnych nie trafimy :-P
Ta podróż będzie trochę dłuższa niż wszystkie nasze dotychczasowe.
By coś zobaczyć, odwiedzić ciekawsze miejsca, uwiecznić na fotkach i pokazać, nie możemy jechać po 150 km dziennie.
Nie może to być czysty przelot, ale wycieczka krajoznawczo-rekreacyjna.



Grażyna:
Jazdę rowerem przez 2 miesiące, ponad 3 tys km, nazywasz rekreacją???? Toś mnie mocno zaskoczył! Ale pożyjemy, zobaczymy i chętnie zobaczę jak ta rekreacja będzie wyglądała w Twoim wydaniu :-P
To, że nasze myśli krążą w okół TEJ podróży, nie oznacza, że mamy już cokolwiek sprecyzowane.
Dla mnie nadal jest to błysk myślowy, patykiem na wodzie napisany Kochanie :-* i czekam na dokładne sprecyzowanie i plan namacalny, bo tym zajmujesz się TY! :-D uffff..... ;-P

Jacek:
Zarys trasy już jest, a z potrzebnego sprzętu mamy już rowery, sakwy i śpiwory :-)
Może kompletowanie sprzętu idzie opornie, ale idzie ;-)
Podróż miałaby być uwieczniona na fotkach, opisana na blogu, a może nawet w wersji papierowej by powstała... Dla nas na pamiątkę i dla tych którzy chcieliby, jeśli nie całą, to cześć naszej trasy przejechać osobiście :-)
Obserwujemy powstawanie trasy rowerowej, prowadzącej z Elbląga przez Węgorzewo, Gołdap, Suwałki aż do Rzeszowa... Ciekawi jesteśmy czy zaistnieje, gdy już ruszymy.
Oczywiście zdajemy sobie sprawę z faktu, że podróż będzie "trochę" kosztowna.
Trzy lata temu przejechaliśmy Polskę po przekątnej. W 7 dni ponad 800 km, wyszło ok 100 zł dziennie, a 3600 km...?
Znajomi podpowiadają by poszukać sponsorów, tylko jak?
Nie mamy znajomości ani wprawy w takich przedsięwzięciach. Nie wiemy gdzie "uderzyć".
Co chciano by w zamian?? Czy będziemy w stanie wywiązać się ze zobowiązań...
Jakaś wewnętrzna blokada powstrzymuje nas przed realizacją założonego celu.

Grażyna:
100 zł dziennie z noclegami, bo zawsze w trasie żywimy się minimalistycznie.
Ja chyba z tym rozbuchaniem naszej podróży mam większy problem. Nie chcę być zależna od kogokolwiek, albo czegokolwiek, nie chcę aby ktoś mi patrzył na nogi ;-P i mnie rozliczał.
Nie chcę być medialna, nie chcę robić czegoś po coś, tylko dla SAMEJ SIEBIE!!!! I dla NAS!
Chyba, że swoim pedałowaniem mogłabym pomóc komuś potrzebującemu... to już inny temat :-)
Mogę pisać i robić zdjęcia, ale bez nacisku jakiegokolwiek, bo zmuszana nie zrobię NIC...

Jacek:
Nasze rowery... trekkingi na cienkich, prawie gładkich oponach, które doskonale spisują się na równym asfalcie, za to na drogach gruntowych i leśnych piaskach już nie za bardzo. Będziemy musieli przynajmniej opony wymienić na uniwersalne, szosowo-terenowe.
No i przyczepka rowerowa będzie potrzebna, gdyż moja sakwa i tak waży około 20 kg, a na rowerze Grażynki będzie Luśka.
I jeszcze namiot i śpiwory, na wypadek jakby przyszła nam ochota spać na łonie natury ;-)
Dokładnie taka przyczepka nam się marzy (ta 1600 zł, z resorami 2199...)



Grażyna:
Na łonie natury najchętniej spałabym w Bieszczadach, bo tam miałam wrażenie, że ręką sięgnę gwiazd :-D Piękny to był widok i piękne uczucie! Szkoda tylko, że strach przed dziką zwierzyną jakoś też tak towarzyszył... :-o

Sam plan jest ok, spanie pod namiotem i mycie się w kilku kroplach wody - TEŻ :-)
Ale chciałabym żebyśmy zrobili to sami dla siebie, bez zbędnej oprawy... w ciszy i spokoju!
No taka jestem, i już :-)


Grażyna i Jacek

16 listopada 2014

Przestrzenne puzzle dla dorosłych...

Ostatnio snujemy się, rozdarci, pomiędzy domem naszym i nie naszym, bo na przyjemności trzeba jakoś zarobić. A z nami włóczą się królik i pies ;-)
Z radochą wpadliśmy do domku na 5 dni, żeby nabrać sił i dystansu do podjętych ostatnio decyzji, a przy okazji przyjechała zamówiona kanapa (którą panowie złożyli w 5 minut) i kupiliśmy komodę....
W częściach!
Z tysiącami śrubek, śrubeczek, kołków, kołeczków i bez instrukcji montażu.


Instrukcję dosłano nam e-mailem, ale komody przez tegoż e-maila złożyć się nie dało :-/
Głównym dowodzącym w tym temacie był Jacek, z racji swojego wrodzonego spokoju.
Ja natomiast interweniowałam, gdy na siłę próbował z dołu zrobić górę lub ze strony lewej prawą, bo w końcu co to za różnica.... :-P
Gdy prawie dochodziliśmy do ładu ze szkieletem, wyłączyli nam prąd!
To był znak, że czas zająć się sprawdzaniem kanapy ;-P
Tzn nie tylko nam go wyłączyli, rachunki mamy opłacone, cała wieś została odcięta od tej przyjemności.
Następnego dnia trzeba było dokończyć układankę.
Szło to powoli, ale z całkiem dobrym skutkiem do momentu, gdy doszliśmy do drzwi.
Nie dość, że za cholerę nie mogliśmy "przełamać" zawiasu żeby działał prawidłowo, to jeszcze na drzwiach zauważyłam wieeeelką rysę!
Nerw mnie trochę szarpnął, że MOJEMU facetowi mózg się odłączył i nie podłożył choćby koca.
Zapakowaliśmy te nieszczęsne drzwi z zawiasami do auta i pojechaliśmy do sklepu (15 km w jedną str) żeby nas uświadomiono jak działają zawiasy.
W pewnym momencie przypomniała mi się śmieszna historyjka związana z zarysowaniem auta, którą podpięłam po naszą rysę na drzwiach komody i roześmiałam się w głos :-D
Jacek spojrzał na mnie pytająco, więc wytłumaczyłam mu, że teraz mamy rasową komodę, z blizną na drzwiach, jak Harry Potter na czole! :-)  :-)  :-)
I tak jakoś atmosfera sama się rozładowała ;-D
Pan z zawiasem też miał problem, zniknął na zapleczu i tam go uświadomili. Okazało się, że zawias trzeba było pociągnąć ruchem kolistym, czyli najpierw w górę, a następnie w dół....
Jakoś jestem przekonana, że tylko facet mógł to wymyślić...
Wróciliśmy do domu, zamontowaliśmy drzwi i wreszcie, po wielu godzinach pracy, NASZA komoda stanęła dumnie na swoim miejscu ;-)


A instrukcja odnalazła się po drodze, pod którąś płytą...

P.S.
Następnym razem kupimy sobie samochód w częściach!
Będzie weselej :-P


Grażyna 

12 listopada 2014

Zimowy sen.

Jacek:
Płazy, ssaki i inne robaki, (ludzie też) zapadają w sen zimowy.
Nie jest to taki sen jak u płazów, że zakopane w mule hibernują przez całą zimę, nie jest to nawet jak u niedźwiadków, że śpią. Jednak nasz metabolizm zwalnia by zebrać pod skórą warstwę tłuszczyku, która ma za zadanie ogrzać nasz organizm.
Treningi ludzi aktywnych też tracą na intensywności. Jest to raczej utrzymanie formy z poprzedniego roku, niż budowanie lepszej wydolności.

My swoje rowery odstawiliśmy... na chwilę ;-)  Nie celowo, zostało to "wymuszone" wyjazdem, w celach zarobkowych, do większego miasta.
Cele zostały zweryfikowane już na miejscu, gdyż okazało się, że Trójmiasto jest drogie i to co wystarczało nam na przeżycie miesiąca u siebie, tu wystarcza, w porywach, na zaledwie 2-3 tygodnie. Czas chyba wracać do domu...
Sama praca w stoczni remontowej jest całkiem fajna. Nie zobaczyłbym pewnie nigdy jakie ciekawe "noski" ukryte głęboko pod powierzchnią wody , mające służyć jako taran w spotkaniu z przeszkodą mają statki.


Albo promu po zderzeniu z tankowcem.


Jak też sama śruba, której jedna część jest o wiele większa ode mnie...  jest ich 4 plus śruba,


a całość jest ogromna!
Poziom zanurzenia wielu statków to 14-18 metrów. Nad powierzchnią wody wystaje jego niewielka część (jak góra lodowa). Ta część koloru czerwonego znajduje się całkowicie pod powierzchnią wody.


Nawet takiego ślicznego stworka można znaleźć na statku :-)


Co do roweru, na pewno jak wrócimy będziemy korzystać z pogodnych dni ;-) by przepedałować parę kilometrów. No chociaż 100 km w miesiącu,


by nogi i tyłek nie zapomniały do wiosny, a biegać zamierzam 2 razy w tygodniu do stycznia. Potem trochę mocniejsze treningi, o ile śnieg nas nie zasypie :-D

Nawet jeżeli planujemy następny rok bardzo aktywny, a po głowie nam chodzi prywatny rajdzik rowerowy wzdłuż polskiej granicy i podzielenie się urokami najciekawszych miejsc, to i tak sobie myślę, ze 3 miesiące spowolnienia przyniesie nam więcej korzyści niż straty :-)

Grażyna:
Prywatny Rajdzik Rowerowy, hmmm...  to temat na oddzielny wpis :-)
Pomysł do zrealizowania, ale... no zawsze można znaleźć jakieś ALE ;-) Czekamy na wygraną w Lotto ;-P bo gdzieś krąży i nie może znaleźć drogi do naszego konta bankowego :-D

Z Jackowymi przemyśleniami zgadzam się zupełnie, choć osobiście znam takich co to jak transformery nie odpoczywają NIGDY!
Zapewne do czasu.... Organizmu nie da się oszukać.
Ja lubię rozkoszować się bezczasem... :-)
Bo MY nie smutamy, tylko cieszymy się porą roku, ciepełkiem i tym, że na chwilę wpadliśmy do domciu :-D i że mamy siebie!
Zdjęcia jakości telefonicznej, ale jedno sobie przerobiłam, po swojemu ;-)


Niedługo impreza andrzejkowa, w tym roku będziemy się bawić ;-)

Grażyna i Jacek

3 listopada 2014

Motywacje.

Jacek:
Rozmawiałem któregoś dnia ze swoim znajomym, biegaczem sporo ode mnie starszym, na tematy biegowe. Pytał o mój czas w moim ostatnim biegu na 10 km. Powiedziałem, że próbowałem złamać 50 min, ale wyszło ponad 53. Stwierdził, że w moim wieku powinienem biegać w granicach 46-47 min.
No to mnie zaskoczył. To znaczy, że te osoby które biegają wolniej nie powinny biegać? Albo brać udziału w zawodach? Takie stwierdzenie na pewno nie motywuje, a przynajmniej nie mnie.
Nie każdy będzie biegał w maratonach, ale można przecież brać udział w biegach na 10 km i cieszyć się tą atmosferą, nawet jak na metę dotrze się w 90 min. No wszyscy szybko biegać nie mogą ;-p

Grażyna:
Ano nie mogą!!! Miejsc na podium jest tylko trzy, wyobrażasz sobie by zaległo na nich kilka tysięcy maratończyków na przykład? :-) I w ogóle cieszę się bardzo, że oprócz długich (coraz bardziej komercyjnych) masówek, są też krótsze biegi :-)

Jacek:
Gdy po moim półmaratonie poszedłem do pracy, jeden kolega nie zapytał czy było fajnie, tylko które zająłem miejsce, a drugi go upomniał, że nie zajęta pozycja jest ważna a sam udział, że jestem kozak, że on biegał przez kilka lat, trenował zapasy i nie był w stanie przygotować się do półmaratonu w ogóle i podziwia ludzi którzy mogą. Zaczęliśmy rozmawiać o tym jak to widzą inni (czyt. niebiegający), że nie rozumieją po co w ogóle biegać i się tak męczyć a jak usłyszą, że aby wziąć udział w imprezie biegowej trzeba zapłacić za pakiet startowy to pukają się w głowę.
To jest dopiero motywacja :)

Grażyna:
Moja babcia zapytała (chyba po maratonie), czy mi płacą za to bieganie.... ;-)
Gdybym ją uświadomiła, że to JA muszę zapłacić żeby biec, pewnie zeszłaby na zawał ;-P
Tak sobie myślę, że zawsze jasne i zrozumiałe jest to co robimy sami, akceptacja dla pasji innych niż nasze jest jakaś trudna i nie zawsze do ogarnięcia. Ja np mam problem ze zrozumieniem uprawiania sportów BARDZO ekstremalnych, ale nawet jeśli nie rozumiem balansowania pomiędzy życiem a śmiercią, to nie oceniam i nie wyrażam negatywnych opinii.



Jacek:
Pewnie coś w tym jest, że tak jak syty nie zrozumie głodnego, tak samo kanapowiec nie zrozumie np biegającego.
Po co biegamy? Przecież nie dla medali, chyba, że tych za udział, bo nie mamy szans stanąć na podium i wygrać nagrodę i medal. Więc dlaczego? By utrzymać swoją wagę na prawidłowym poziomie kiedy jest się już w wieku spowolnionego metabolizmu? By wzmocnić mięśnie, serce i płuca? Ja tak, biegam by w przyszłości móc chodzić... :)

Grażyna:
A ja się ruszam w ogóle (z odwieczną nadzieją na bieganie wkrótce), żeby tyłek nie spasł mi się zbyt
mocno ;-D

Jacek:
Każdy ma inną motywację, inny zapał i inne możliwości.
Znalazłem na allegro buty biegowe za 300 zł, które w sklepie kosztują prawie 500. Okazało się, że są używane, bo właściciel postanowił biegać, zainwestował sporo w całą oprawę, a motywacja i zapał wypaliły się po tygodniu...

Grażyna:
Akurat my zrobiliśmy odwrotnie: najpierw próba swoich sił, bieganko dla sprawdzenia czy w ogóle się wkręcimy, a dopiero później wielkie zakupy w Decathlonie, ewentualnie Lidlu ;-)
Zakręciliśmy się sportowo tak mocno, że nie możemy w naszych szafeczkach zwyczajnych ubrań znaleźć ;-)

Jacek:
Ostatnio spytałem jednego z kolegów, dlaczego pali, przecież na papierosy wydaje więcej pieniędzy niż ja na swoje pakiety startowe, imprezy i ubranko biegowe razem wzięte.
On stwierdził, że na coś umrzeć trzeba ( ma dopiero 26 lat) ja mu na to, że wole umrzeć zdrowy :)
Morał? Niech każdy znajdzie swój :-)

Grażyna:
He he :-) ja akurat nie wiem czy chcę, aby robale zdrową mnie dostały :-P

I znowu sportowo nam się zrobiło, a przecież motywacje to nie tylko sport czy ruch w ogóle. Zapewne w każdej dziedzinie życia trzeba się czasami zmotywować do działania.
Czasami bywa i tak, że szukamy motywacji aby chciało nam się w ogóle żyć...


Przypomniał mi się wierszyk z dzieciństwa często wpisywany do pamiętników: "Idź śmiało przez życie, miej wesołą minkę, łap szczęście za nogi i duś jak cytrynkę!"
To duśmy to szczęście :-D




Grażyna i Jacek