14 sierpnia 2014

200 km po debiut akuszerski ;-)


Jacek:
Wstaliśmy o czwartej rano by zdążyć na pociąg do Olsztyna, który odjeżdżał o 5.47, a na dworzec mamy ponad 15 km. Musieliśmy liczyć co najmniej 40 min szybkiej jazdy.
Zdążyliśmy :) Pomimo, że dojazd zajął nam 38 min to zostało tylko 5 min zapasu.

Grażyna: 
To była obłędna jazda! Piesa na moich plecach i pośpiech, żeby tyłka naszego REGIO nie zobaczyć ;-)
Zdążyliśmy właściwie na styk i to był początek naszych długich wakacji :-D


Jacek:
W Olsztynie obraliśmy kierunek na Morąg. Wyjazd nie był skomplikowany, a i droga fajna o małym natężeniu ruchu. Może tylko dlatego, że był niedzielny poranek :) Odległość ok 50 km pokonaliśmy w czasie poniżej 2 i pół godziny.
W Morągu musieliśmy kierować się na Malbork, ewentualnie Dobrzyń. Nie było oznakowań. Przejechaliśmy prawie całe miasto, a na drodze wylotowej na Pasłęk i Ornetę pytaliśmy ludzi. Zostaliśmy pokierowani przez 2 osoby na Pasłęk. Po przejechaniu około 3 kilometrów, czas był na przerwę obiadową i  Luśka też musiała pobiegać. Wykopałem z sakwy mapę i stwierdziłem, że musimy wrócić do Morąga. Okazało się, że musielibyśmy nadrobić ok 10 km i na dodatek droga z Pasłęka przez Elbląg do Malborka jest drogą szybkiego ruchu. Pchanie się tam rowerami nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Po powrocie do Morąga skierowaliśmy się na drogę nr 519, którą dojechaliśmy do Dobrzynia. Odpoczynki były już częste. Piesa coraz bardziej okazywała swoje niezadowolenie z zamykania w plecaku i trzeba było dać jej pobiegać. W jednym miejscu trafiliśmy na dziki sad i cała nasza Trója kosztowała Polskich, darmowych jabłek :-D



Do Malborka dojechaliśmy około godz 17.00 i zahaczyliśmy o Lidla by dokupić wodę (przez całą drogę wypiliśmy 5 butelek 1.5 litrowych).
W Malborku przejeżdżając przez Nogat zatrzymaliśmy się aby popodziwiać zamek i na foto:



Z Malborka do Starogardu Gdańskiego prowadziła 37 kilometrowa droga krajowa nr 22.
Po za tym, że ruch tam był bardzo duży i stresujący to jechało się szybko. Mówiłem nawet do Grażynki, że jest to droga na zrobienie najszybszych 30 km :-)
W Starogardzie jeszcze małe zakupy na kolację i ostatnie 18 km. Tam ja przejąłem Luśkę na plecy i prowadzenie ;-) nie schodząc poniżej 30km/h by być jak najszybciej na miejscu. Psica już szalała ze niecierpliwienia w plecaku, a do tego jedno ramiączko rozpruwało się i bałem się, że trzaśnie.
Wyszło 194.5 km plus 15.5 dojazdu na dworzec. Dla nas do przeżycia, ale Luśce zapewniliśmy aż nadto atrakcji...

Grażyna: 
Mając w perspektywie 200 km jazdy nie ma czasu na zwiedzanie, więc łapaliśmy chociaż skrawki tego co było po drodze :-)
Moje ciało i psychika tym razem nie najlepiej znoszą tak duży wysiłek...
Bardzo się staram i nie poddaję, w końcu czekaliśmy na tą wyprawę, ba! plany były jeszcze ambitniejsze, ale wolałam nie ryzykować.
I tak jestem pełna podziwu dla siebie (bo nie jeden ludź dawno by odpuścił) i dla naszej psinki.
Mamy ją zaledwie od 10 dni i od razu zapewniliśmy nie małe przeżycia. Ale myślę, że pomimo zmęczenia, jest zadowolona, że cały czas przebywa z nami :-) To typowy pies jednych właścicieli: nikt i nic po za nami jej nie interesuje! No może oprócz kotów mojej siostry i pełnej michy, którą trzeba kontrolować ;-)
Pierwsza noc u siostry została przerwana płaczącą kotką, która chciała dostać się do domu o 3 nad ranem. Wpuściłam ją, a ponieważ stanęła pod drzwiami siostrzeńca to otworzyłam jej drzwi.
Po chwili młody (18 lat) wybiegł z pokoju: "ciocia, ona rodzi! wody jej odeszły, całą pościel mam zafajdaną!"
Zrobił mi herbaty i oboje siedzieliśmy przy kotce do ok 4.30. Akcja się nie rozwijała, więc postanowiliśmy dać jej spokój. Pierwszy kociak urodził się o ok godz 20 tego samego dnia (rodził się tyłem, łapkami, głowa się zaklinowała i wyciągałam kicię uważając bardzo żeby nie przerwać jej kręgosłupa!), po chwili był drugi, niestety nie udało się go uratować :-( Trzeci urodził się dopiero następnego dnia rano! Już martwy... :-( To roczna kotka i jej pierwszy poród. Cieszymy się, że choć jeden przeżył :-)


Ale, ale! Moja siostra ma jeszcze czarną kotkę, która dwa tygodnie temu obdarowała ją czterema kociakami ha ha! ;-D




Lusia za kotami raczej nie przepada. Nie krzywdzi ich ale pomrukuje i trzyma się od nich z daleka, no powiedzmy, że malutkie toleruje ;-)
Noc była kiepska, zmęczenie następnego dnia dawało się bardzo we znaki i jedyne na co było nas stać to 6 km spacer.
A następnego dnia wyruszaliśmy do Chełmna...

Grażyna i Jacek

1 komentarz:

  1. Oj szkoda Grazynko,że sie wyminęłyśmy,ja byłam w Malborku tydzien temu

    OdpowiedzUsuń