9 lipca 2014

Szlakiem Mazurskich Legend - "Zemsta mieszkanki znad Żywego" (3)

Jacek
Kolejna legenda, nosząca tytuł "Zemsta mieszkanki znad Żywego", znajduje się ok 2-3 km dalej.


Gdy miniemy już rzeźbę Francuza, jeszcze chwilę turlamy się lasem po czym wjeżdżamy na chwilę na asfalt by ponownie wjechać na drogę szutrową, kierując się na Jurkowo i Wolisko.
Tak dojeżdżamy do trzeciej rzeźby, kolejnej bez opisu :-/  Oczywiście piękno natury towarzyszy nam cały czas :-)




Grażyna: 
Nie wszystkie legendy lubię jednakowo, mam swoje "pupilowate" mniej lub bardziej, ale do mojej ukochanej legendy jeszcze trochę kilometrów musimy przepedałować :-)
Na szlaku są tabliczki prowadzące, z napisem "legendy", ale mam wrażenie, że mogłyby częściej się pojawiać i oczywiściej drogi wskazywać... Ale nawet jeśli zdarzy się zabłądzić to piękne widoki wynagradzają wszystko :-)





Dzisiejsza legenda kojarzy mi się z bólem matki po stracie dzieci, bo przecież nie ważne czy ta matka jest diablicą, wiedźmą czy Matką Polką.
Matka to Matka.... :-)



"Pan ze Sztenbachu wracał po całonocnych łowach nad jeziorem Sołtmańskim w towarzystwie dwóch parobków - Borzyma i Wierzbina.
Niedaleko wjazdu na dworski trakt, na rosochatej, dziuplastej wierzbie Wierzbin dostrzegł, pomiędzy wykręconymi koronami, coś co przypominało ogromne gniazdo.
Wszyscy trzej obeszli pień starej wierzby wypatrując sęków do wspięcia się, ale nadaremnie.
Gdy na drodze pojawił się Wilek - chłopak od krów - nie trzeba było go zachęcać. Wdrapał się na drzewo jak kot i w okamgnieniu znalazł się przy gnieździe.
"Panie, toć to gniazdo diablicy" - krzyknął przerażony i błyskawicznie ześliznął się w dół.
Pomimo próśb i strachu Wierzbina i Borzyma, Pan nakazał zrzucić gniazdo. Gdy parobkowie zaczęli zrywać barwne szmatki, wyrzucać puch ptasi, rozległ się żałosny pisk, przechodzący w skomlenie i jęki.
Wiele straszliwej skargi było w tych głosach...
W pewnej chwili usłyszeli trzask gałęzi i na ziemię spadły cztery małe, czarne stworzenia. Skowycząc wiły się, pełzały, jakby szukając kryjówki, a okrągłe ślepka wyrażały bezmiar przerażenia.
Parobkowie połapali potworki w worek i po przybyciu do dworu, na dziedzińcu ustalono, że diablątka należy potopić.
Co uczyniono.
Dotychczas spokojne jezioro zafalowało, zakotłowało, pojawiły się wielkie grzywiaste fale tłukące o brzeg...
Gdy z wędrówki po ziemiach wróciła matka-diablica i ujrzała zburzone gniazdo i ani śladu dzieci, a przyłożywszy twarz do wilgotnej trawy ujrzała swymi wszystkowidzącymi oczami los swoich dzieci, trwoga ścisnęła jej diabelskie serce.
Pognała w stronę dworu i rozszalała z rozpaczy siała spustoszenie. Zrozumiała jednak, że jej moc jest zbyt słaba do walki z jeziorem, a woda dzieci nie odda.
Gdy znalazła się przy wiatraku, ujęła w swe ręce jego skrzydła machnęła nimi w dół, a wiatrak ostrym, zgrzytliwym dźwiękiem zaciągnął przejmującą melodię. Od tej pory jezioro szumiało, wór toczył się po dnie a powietrze przeszywało zawodzenie wiatraka.
Zaczęto uskarżać się na poczynania Pana ze Sztenbachu całkiem otwarcie, a Pana drażniły te wieści. Stał się zły i kłótliwy. Nocne zawodzenia wiatraka i szum jeziora spędzały sen z powiek, a wsłuchując się w te odgłosy, wyraźnie słychać było kwilenie diablątek, a wśród skrzypienia skrzydeł - melodię diabelskiej kołysanki.
Pan zaprzestał polowań, nic go nie cieszyło, czasami tylko wyruszał do Wydmin. Z którejś takiej wyprawy wracał, wraz z Borzymem, znacznie później niż zwykle, drogą obok wierzby...
W pewnym momencie ujrzeli na drodze czarną zjawę. To była Ona.
Podeszła do koni, ujęła uzdy i długo, długo trzymała...
Drogę do dworu konie odnalazły z pierwszym pianiem koguta, a Pan z Borzymem odetchnęli z ulgą.
Wkrótce okolicę obiegła wiadomość o chorobie Pana. Rzucał się na łóżku, krzyczał, przyzywał kogoś, a ukojenie przynosiła tylko kołysanka wiatraka.
Pewnego dnia wicher urwał wiatrakowi jedno ze skrzydeł i zamilkło granie, skończyły się kołysanki.
Pan zmarł.
A Borzym, nisko spuszczając głowę, rzekł "diabelskie melodie wiatraka ukołysały Pana do wiecznego snu".
Jezioro nadal pulsowało jak żywe, a diablątka wzywały matkę..."

Smutnawo się zrobiło...
Zastanawiam się skąd się wzięła ta legenda... Kiedyś dla ludzi inność była sprawką złych mocy, więc może jakaś kobieta, INNA niż niż pozostałe, może ułomna psychicznie lub fizycznie, mieszkająca z dala od wioski powiła czworaczki... co dla tych "normalnych" było sprawką diabła oczywiście.
Tak sobie tylko gdybam i dopowiadam, bo przecież powszechnie wiadomo, że w każdej legendzie jest odrobina prawdy... :-)




Grażyna i Jacek

2 komentarze:

  1. Czyta się pięknie ale te foty...boćki i trawy ... czarujecie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Aguś :) Wczoraj w tv słyszałam, że 4 boćki w gnieździe to rzadkość, a u nas co drugie gniazdo z 4 młodymi :))

    OdpowiedzUsuń