30 czerwca 2014

7 dni - dzień trzeci.

Grażyna i Jacek :-) 
Nie udało nam się pisać relacji na bieżąco z dwóch powodów: brak dostępu do internetu (bywaliśmy w cudownych dziurach :))) oraz brak czasu i ochoty na siedzenie przy laptopie! Jednak mamy nadzieję, że takie wspomnienia, myśli i uczucia, jak te z ostatniego tygodnia, nie ulatują w ciągu kilku chwil :-) i relacja będzie zgodna z zaistniałymi wydarzeniami i przeżyciami.


Jacek:
Ze Stegny wyjechaliśmy przed 6.00 rano, celem był skansen w Szymbarku (około 80 km) i tam nocleg. Druga opcja to nocleg we Wdzydzach Kiszewskich (dodatkowe 35 km), mających dla nas wartość sentymentalną :-)
Ze Stegny pojechaliśmy do Mikoszewa, następnie promem przez Wisłę (przeprawa płatna) na wyspę Sobieszewską, stamtąd po moście pontonowym do Przejazdowa i Gdańska.



Przejechanie miasta odbywało się z prędkością pieszego (tak jest w dużych, zagęszczonych miastach), ale to i tak lepsze rozwiązanie niż niekończące się korki.


Pierwsza przerwa na posiłek w postaci sałatki ryżowej :-) Posiłki w 80% przygotowywała Grażynka.


Z Gdańska przez Żukowo, w kierunku Kościerzyny.
Zaraz po wyjeździe z Gdańska zaczęły się Kaszuby i podwójne nazwy na tablicach, w języku polskim i kaszubskim :-)



W drodze do Szymbarku mijaliśmy Wieżycę, najwyższe wzgórze pasma morenowych Wzgórz Szymbarskich. Znajduje się tam wieża widokowa, widoczna z drogi


jednak odpuściliśmy wdrapywanie się na nią z powodu bagaży, które mogłyby zniknąć...
Wejście oczywiście płatne :-/
Do Szymbarku dojechaliśmy około godz. 14.00 i poszliśmy do skansenu. Miejsce i fajne i ponure jednocześnie ze względu na historię eksponatów.
Np przywieziony z Syberii łagier



gdzie na gołych dechach spali zesłańcy przy temperaturach zewnętrznych poniżej -40*C. Było ich tak dużo w jednym pomieszczeniu, że spali na boku i odwracali się na drugi na komendę... Ci przy ścianie nie dożywali rana, więc co wieczór odbywało się losowanie.
Takie buty nosili strażnicy


natomiast zesłańcy owijali stopy szmatami i papierem a następnie polewali wodą by utworzony w ten sposób "but" zamarzł, co powodowało pewnego rodzaju izolację i utrzymywało temperaturę jak najbliższą zera.
Wagony bydlęce również działają na wyobraźnię...


Po dwugodzinnym zwiedzaniu zastanawialiśmy się nad noclegiem, na jedną ewentualnie 2 noce. Zaszedłem do recepcji Hotelu w Szymbarku (na terenie skansenu) i cena mnie przeraziła :-o  500 zł za dwuosobowy pokój na dwie noce!!! To nie nasze klimaty, nie nasz portfel i postanowiliśmy poszukać czegoś innego.

Rozpadało się, usiedliśmy w karczmie i przy karkówce w sosie i regionalnym kaszubskim piwie przeglądaliśmy internet w telefonie z noclegami we Wdzydzach.


Znaleźliśmy za 30 zł/os za noc. Na miejscu utargowałem kolejną noc za 25 zł/os. Droga z Szymbarku do Wdzydz zajęła nam niespełna 2 godz razem z zakupami w Kościerzynie. Pani z pensjonatu była zdziwiona, że tak szybko dojechaliśmy, ale my przemieszczamy się szybko, czasami o tym nie wiedząc :-) Ale przecież doba ma zawsze TYLKO 24 h!
Czasami trzeba było się upewnić co do dalszej drogi


Grażyna:
Stegna będzie miłym wspomnieniem :-) TEN kawałek wakacji zawdzięczamy Joli i Markowi, za co bardzo im DZIĘKUJEMY!!! :-*
Morze daje mi ukojenie, pomaga ułożyć myśli i przypomina o potędze natury... myślałam, że go nie cierpię... a ja je kocham całym serduchem ;-)
Morską rybkę też zjedliśmy ;-) Nie poszliśmy do smażalni, kupiliśmy 2 małe dorsze w sklepie i sama je usmażyłam na obiad :-D Wyszło taniej i zdrowiej :)))
Poranne pobudki nie robią na mnie wrażenia, wstaję przed budzikiem i tak było w środę, pobudka o 4.30, wstałam o 4...
Zanim Jacek podniósł tyłek, prowiant na drogę i śniadanie były gotowe ;-)
W planach Szymbark, a w tle Wdzydze Kiszewskie (podróż sentymentalna, byliśmy tam 18 lat temu, krótko po tym jak się poznaliśmy ;-) )...
Jechaliśmy przez centrum Gdańska bo MUSIELIŚMY w Rossmannie kupić... szczoteczki do zębów ;-D ;-D ;-D Zwyczajnie zapomnieliśmy zabrać ich ze sobą i od poniedziałku do środy "czyściliśmy" zęby pastą na palcu :-P Zapomniałam także szczotki do włosów (Jacek nie potrzebuje, więc nie pamięta o takich drobiazgach ;-P) i ciągle o niej nie pamiętałam, bo wieczorem po kąpieli było za późno żeby szukać sklepu a rano... rano przeczesywałam włosy palcami i związywałam w kucyk lub zakładałam kask :-)
Gdańsk ma piękną starówkę, ale tym razem "przelecieliśmy" tylko ul. Długą.


Lwy Gdańskie mają swoją legendę :-) a legendy uwielbiam! TU

Ratusz widziany od dołu ;-)

Zielona Brama (zawsze miałam problem żeby zapamiętać która jest która ;-P ) 

Złota Brama

Szymbark z premedytacją odwiedzaliśmy po raz drugi. To miejsce miesza moje uczucia... Najdłuższa deska świata w księdze Guinnessa (2002), rekord ten został pobity (również przez Polaków) jakiś czas później w innym mieście. W następnych latach pobito go w Niemczech i to zabolało, więc w 2012 roku, prawie w 10 rocznicę pierwszego rekordu wycięto deskę 10 m dłuższą :-D Może nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że deski są cięte ręcznie przez wiele godzin (przez mężczyzn i kobiety) a ich długość to jedna ciągłość. Drzewo z którego są wycinane to daglezja. Obecny rekord to 46 metrów :-)


Najdłuższy stół (zrobiony z pozostałości po desce)


najdłuższa ława świata...
Dom do góry nogami



dom Sybiraków przywieziony w ponumerowanych kawałkach



Daniele




osiołek, piękne gołębie...



i informacje o zsyłkach Polaków na Sybir... łagier, pociąg z wagonami bydlęcymi, bunkier z "efektami" wojennymi...



pobudzają wyobraźnię do granic wytrzymałości... przynajmniej moją wyobraźnię...
Bardzo wzruszyła mnie opowieść o Kapralu Wojtku :-) o którym można poczytać TU


Wychodząc zamieniłam jeszcze kilka słów z jednym z pracowników skansenu i bardzo zasmuciła mnie wiadomość, że człowiek, który to wszystko stworzył, od 2 lat nie żyje... Miał 45 lat... nawaliło serce ;-(
Zostawił po sobie wiele pięknego...
CIESZMY SIĘ ŻYCIEM!!!!!

Następny przystanek to powrót do przeszłości :-) czyli Wdzydze Kiszewskie. 

Grażyna i Jacek
P.S. 
Zapomniałam o bardzo ważnej informacji :-) 
Między Żukowem a Szymbarkiem zauważyłam panią na polu truskawkowym i z okrzykiem "muszę je mieć!" zatrzymałam rower i bryknęłam do pani z zapytaniem czy mogłabym kupić kobiałkę (Jacek się zastanawiał jak my zjemy taką ilość ;-D ). Truskawki zostały kupione i natychmiast jedną brudaskę, otrzepaną z piachu wcisnęłam sobie do ust... Och...... nie pamiętam kiedy jadłam tak pyszne truskawki, a z całych 2 kg wyrzuciłam 3 sztuki. Były niewielkie, z wyglądu niepozorne, ale WSZYSTKIE! co do jednej, PRZEPYSZNE!!! :D Warto było jechać na Kaszuby choćby na te 2 kg truskawek :-D 
Zjedliśmy je we dwoje tego samego wieczoru :-) :-) :-) 

24 czerwca 2014

7 dni - dzień pierwszy i drugi.

Jacek:
Dla jednych przejechanie 200 km jest przyjemnością, dla innych koszmarem może być przejechanie 20 km, więc nie mierzmy wszystkich jedną miarą. Dla nas może być koszmarem leżenie całymi dniami plackiem na plaży, a inni to uwielbiają.
Nie oceniajmy, akceptujmy i wszystkim będzie żyło się milej :-)

Grażyna: 
Mocny początek Kochanie ;-)

Jacek:
:-D
Założony plan wykonany. Pobudka o 1 w nocy po 8 godzinach snu, śniadanie, kawa i już o 3 siedzieliśmy na rowerach. Postanowiliśmy drogę nad morze przejechać górą. Można było wybrać trasę jeszcze bliżej granicy lecz dla nas ważny był asfalt (nie leśne dukty), gdyż zależało nam na czasie. Niby świtało, ale przez duże zachmurzenie było jeszcze ciemno, wiatr od początku w klatę z tym, że znośny. Całkowicie się rozjaśniło zanim dojechaliśmy do Srokowa (30 km drogi). Planowany, dłuższy postój miał być w Bartoszycach na 90 km, lecz kiedy dojechaliśmy do Barcian przed godziną 5, zaczęło padać. Zapowiadali przelotne opady i z myślą, że deszcz szybko przeleci skryliśmy się w wiacie przystanku autobusowego.


Grażyna: 
Cieszyłam się, że nie widzę przez okno (w ciemnościach!) kładących się od wiatru drzew, że nie leje, że nadszedł TEN dzień, ale wiedziałam, że będzie trudnawo, gdyż dopadło mnie osłabienie :-/
Od samego początku jechaliśmy w tempie spokojnym, równym, bez zrywów (ok 20 km/h), wiatr był, hulał po polach i już po 20 km czułam kolana, DWA kolana, że robią się ciężkie, opuchnięte i reagują bólem na każdą próbę mocniejszego nacisku na pedały :-( Byłam w lekkim szoku, bo nie dawały wcześniej żadnych oznak przeciążenia. Gdy w Barcianach czekaliśmy aż przestanie padać z moim ciałem działy się dziwne rzeczy! Dygotałam jakbym miała ze 40 stopni gorączki, było mi słabo, niedobrze, zastanawiałam się PO CO MI TO WSZYSTKO? Chciałam wrócić do domu i wleźć pod cieplusią kołderkę... Nie wypowiedziałam tego głośno, bo wiedziałam, że na te pytania nie ma odpowiedzi, a jeśli nie wykonam tego co zaplanowałam/liśmy to będę nieszczęśliwa. Gdy biegałam też zastanawiałam się PO CO... Odpowiedzi nie znam do dnia dzisiejszego i wcale jej nie szukam :-)
Po zjedzeniu kanapki, wypiciu gorącej kawy z termosu, porozciąganiu mięśni i zrobieniu kilku dodatkowych ćwiczeń, organizm wrócił do normy. Deszcz przestał padać i ruszyliśmy dalej :-)
Przez 180 km nie wyciągnęłam aparatu, ale żałuję TYLKO jednego momentu nie uwiecznionego, mianowicie pierwszy raz w życiu przed godziną 6 rano widziałam tęczę :-D

Jacek:
Z Barcian ruszyliśmy o godz 5.40 przejaśniło się, jechało się całkiem fajnie chociaż wiatr powodował, że trzeba wyło więcej siły wkładać w naciskanie na pedały. Po pół godzinie znowu lekka mżawka, więc założyliśmy kurtki przeciwdeszczowe i jechaliśmy dalej. W Korszach na 60 km zatrzymaliśmy się na chwilę by zdjąć kurtki (nie przepuszczają powietrza i dłuższa jazda w nich spowodowałaby, że bylibyśmy mokrzy nie od deszczu ale od potu). Z Korsze wyruszyliśmy około godz 7. Kilka kilometrów dalej wjechaliśmy już na prostą drogę do Bartoszyc (Bartoszyce to połowa drogi od domu do Fromborka).
Mierząc drogę krótkimi etapami łatwiej było nam "znieść" odległości do pokonania :-)
O godz 11 wyjeżdżaliśmy już z Bartoszyc. Przelotny deszcz był coraz częściej i nie chciał być już tylko przelotnym :-/ a wiatr wiał coraz mocniej. Od pedałowania pod wiatr cierpiały nasze kolana coraz bardziej. O godz. 14.00 planowaliśmy być we Fromborku, a dojeżdżaliśmy dopiero do Braniewa.
Deszcz padał już bez przerwy... Weszliśmy na chwilę do Biedronki (po coś na rozgrzewkę ;-P) i jedna rzecz rzuciła mi się w oczy, mianowicie, że przed Biedronką było więcej samochodów na rosyjskich nr rej niż polskich :-)  Do Fromborka dojechaliśmy parę minut przed 15.00 i udaliśmy się prosto do portu by zdążyć na prom do Krynicy Morskiej, gdzie zabiła nas informacja o cenie przepływu przez Zalew Wiślany. Za nas i rowery 90 zł.... :-/ (NIECH ŻYJĄ WAKACJE!!!). Z planowanej sesji fotograficznej po drodze nic nie wyszło. Pogoda zniechęcała nawet do wyciągnięcia aparatu z sakwy, a do tego było niekorzystne światło na dobre foty. Kilka zdjęć zrobiliśmy dopiero z promu.





Grażyna: 
Po startowej niemocy dalsza droga przebiegała bez sensacji :-D Kolana ucichły, trzęsiawka również. Starałam się tylko nie wyziębiać organizmu, czyli krótsze ale częstsze przerwy. Jacek coś tam planował, że następna przerwa TU albo TAM, ale ja dobrze wiedziałam, że plany sobie a życie i ciało sobie ;-)
Cena "przyjemności" przepłynięcia przez Zalew mocno mnie skwasiła, ale zimno, deszcz, wiatr i żal kolan spowodował, że kasa była na drugim miejscu. Zabrakło nam tylko gotówki (10 zł) i po dopłynięciu do Krynicy Morskiej Jacek musiał śmignąć do bankomatu, a ja zostałam "w zastaw" ;-P



Chciałam scenę z Titanica odegrać, ale wszystko mokre było i nie z tej strony zdjęcie ;-P


Jacek:
Cały rejs siedzieliśmy pod pokładem (1.5 godz płynięcia) bo padało i strasznie wiało. Ok 17.30 wysiedliśmy z promu, do Stegny zostało jeszcze 25 km pedałowania. W porównaniu z całą trasą niewiele, lecz pod wiatr, w deszczu i z bolącymi kolanami, jechaliśmy ten odcinek dłużej niż normalnie.
Cała przepedałowana trasa wyniosła 207.41 km, na miejscu byliśmy o 19.00 więc trwała 16 godzin :-)

Grażyna: 
Dzień kolejny, czyli Stegna :-D 
Spaliśmy do... 11!!!! :-) :-) :-) 
Ze schodów (sypialnia na górze) schodziliśmy stawiając nóżkę za nóżką - może lepiej byłoby tyłem ;-P - Jacek, bo na kolana :-( ja, bo mięśnie ud :-/  
Po śniadaniu (ha ha) poszliśmy na spacer (10 km), nad morze i po okolicy :-) 
Szurając po piachu w pewnym momencie ujrzałam mewę, która niesiona wiatrem odstawiała piękny taniec :-D 




Wznosiła się ku niebu, "spadała" w dół, plątała się między plażowiczami, a ja stałam i ciesząc się jak dziecko celowałam w nią obiektywem :-D Miałam wrażenie, że nikt więcej jej nie widzi... 



"życie to są chwile, tak ulotne jak motyle..." no może w tym przypadku mewy, powinnam rzec :-) 

Szły przed nami bardzo dziarskie Panie w słusznym wieku, z których WSZYSCY powinniśmy przykład brać! 



No nie ma TO TAMTO! Kije w dłoń! :-D 

Czuliśmy się też trochę jak na Hawajach :-) tylko palma nam się uszkodziła ;-P 


I ogólnie rzecz biorąc morze jest cudne i ostatnio mam wieczny jego niedosyt bo ciągle gdzieś pędzimy :-/ 


Jest prawie 23. Jutro pobudka o 4.30 i kierunek Szymbark. Tam zdecydujemy czy zostaniemy na 1 czy 2 noce :-) 
Wyprawa ma dla mnie magiczny wymiar. Wczoraj poddawałam wątpliwości pomysł 300 km, dziś chcę wsiąść na rower i jechać dalej... 
Zabawa trwa, a przygoda nie ma końca! :-) 

W następnym wpisie o tym jak dom stanął na głowie... no dobra, na dachu ;-)
Grażyna i Jacek

22 czerwca 2014

Wieje grozą.

Jacek

Marzenia są po to by je realizować!
Życie jest zbyt krótkie żeby je bezczynnie marnować!
Jak chcesz coś zrobić to zrób to teraz... 
Pokonywanie swoich słabości i realizacja postawionych celów, od tych malutkich po większe, daje poczucie spełnienia! 
Słyszałem te słowa wielokrotnie przy różnych okazjach, ale jakże trudno czasami wcielić je w życie...

Zbliża się kolejny bardzo długi wyjazd rowerowy, jak do tej pory najdłuższy ;-)
Start z domu - meta w Stegnie.
Jedziemy przez Bartoszyce, Braniewo i Frombork. Droga lądowa w całości wynosi około 255 km, jeśli we Fromborku skorzystamy z promu przez Zalew Wiślany do Krynicy Morskiej a dalej rowerami Mierzeją Wiślaną do Stegny, to droga skróci się o około 50 km. Jak to wyjdzie okaże się w "praniu" :-)
Chcielibyśmy dojechać do Fromborka najpóźniej o 14 aby zdążyć na prom, a do tego jeszcze coś zobaczyć... tak więc wyjazd o 3 w nocy zaplanowany. Ostatnie godziny to pakowanie i przyrządzanie posiłków na drogę. Sen? Ja ostatnią dobę spędziłem w pracy więc prawie nie spałem, planujemy położyć się przed 18.00 by około północy być już wyspanymi, zjeść śniadanie i wypić kawę. Pogoda ostatnio nas przeraża: silny, porywisty wiatr i zacinający deszcz może skutecznie zniechęcić, a czas przejazdu wydłużyć o kilka godzin :-/ Myślę jednak, że końcowa satysfakcja wynagrodzi wszystko ;-)
Mam nadzieję, że w tym pędzie nasze oczy wypatrzą ciekawe miejsca, które uwieczni obiektyw aparatu fotograficznego...

Grażyna 

Dopisując się do Jackowych haseł dorzucę, że:
WCZORAJ TO HISTORIA!
JUTRO NIE ISTNIEJE!  ;-)

Dodam jeszcze, że jestem przerażona patrząc za okno i planuję alternatywne wyjścia z podłej pogody, np dopaść gdzieś pociąg :-/
Tak jak zaplanowałam nie spałam całą noc, żeby przespać 8 godz do wyjazdu. Inaczej dziś adrenalina nie pozwoliłaby mi zmrużyć oka i zmęczenie szybko dałoby znać o sobie. Moje osłabienie i spadek nastroju jest spowodowany @ tzn pewnie mnie dopadnie w drodze.
Przed poprzednim wyjazdem czułam radochę i ekscytację, dziś czuję strach i niepewność... Dziwne.
A może po prostu jestem zwyczajnym człowiekiem, kruchą kobietką, a nie żadną hirolką, którą nawet nie mam ochoty być.
Jedziemy bez względu na pogodę bo taki jest nasz plan i marzenie :-) a nie żeby cokolwiek sobie i komukolwiek udowadniać...

Jesteśmy gotowi do STARTU :-) jeszcze tylko odrobina snu...



18 czerwca 2014

Kobiecość... z przymrużeniem mojego oka ;-)


"Kobiecość - zbiór charakterystycznych cech związanych z kobietą,utożsamianych m.in. z pięknem i łagodnością." - taką znalazłam definicję ;-)

Jeśli TYLKO takie cechy powinna posiadać kobieta, to jestem nią w 100% ;-P ;-P


Przez całe swoje dzieciństwo słyszałam, że jestem podobna do ojca, chodzę jak ojciec, mam budowę ojca itp itd, a wiadomo, że tak ogólnie dziewczynka chce być podobna do matki, bo obie są kobietami.
Wyrastałam sobie w takim dziwnym świecie zawieszenia, z pragnieniem miłości, akceptacji i spragniona komplementów na różnej płaszczyźnie życia...
Miałam wielu świetnych kolegów, z którymi spędzałam sporo czasu, którzy przychodzili się "wypłakać" gdy serducha miłostkami były skrzywdzone i fajnie było :-) Ten okres wspominam z sentymentem.
Później przyszedł czas na życie dorosłe.
Różnie bywało.
Zawsze patrzyłam z zazdrością na kobiety małe, wątłe, filigranowe, wyglądające jak z porcelany, na kobiety jak "puch" gdzie miało się wrażenie, że gdy mocniej wiatr zawieje to je porwie... Na kobiety nie mogące sobie poradzić z zawiązaniem buta czy zapięciem guzików własnemu dziecku (bo zbyt długie paznokcie miała!) i było wiadomo, że ich rycerz stanie na wysokości zadania i zrobi wszystko natychmiast bez mrugnięcia okiem... bo to jego księżniczka.
Ja w wieku 8-9 lat węgiel w wiadrze przynosiłam i w piecu rozpalałam, więc bliżej mi do Kopciuszka było niż księżniczki, ale moja siostra księżniczką już była :-) Duża i silna byłam, jak tur, więc czułam się taka ważna i odpowiedzialna...  Tyle z dzieciństwa :-)


(rok 2009)

Kobiecość na motorze... Nigdy nie prowadziłam, zawsze byłam pasażerką, ale ubieranie czarnej skóry i dosiadanie Hondzi dawało mi niesamowitą siłę i moc
:-D Czy to kobiecość? ;-)
Chyba gdzieś umykała mi ta moja kobiecość.
Nigdy się nad tym aż tak nie zastanawiałam. Raz chciałam być takim puszkiem, żeby się mną zajmowano, innym razem szlag mnie trafiał, że po raz setny muszę prosić o odepchanie kolanka pod zlewem i robiłam to sama...
Nie potrafiłam dobierać kolorów... ha ha ;-) nie uczono mnie tego. Kiedyś bardzo zwracano na to uwagę i NIGDY nie zapomnę jak moja babcia podarowała mi żarówiasty, zielony sweterek i do tego fioletowe spodnie :-/ Teraz to może krzyk mody, ale wtedy... uch.
Ten "cudowny" zestaw założyłam gdy odbierałam nagrodę za zajęcie II miejsca w konkursie na wiersz o tematyce morskiej (wiersz napisany na spółę z mamą :-D). Uśmieszków ówczesnych ósmoklasistów nie zapomnę do końca życia ;-)
Jako nastolatka makijażu też nie potrafiłam sobie zrobić :-) chodząc nie kręciłam (kręcę) tyłkiem, nie kokietowałam (kokietuję) facetów, nie chodziłam (chodzę) półnaga po ulicach, ale i tak definicja kobiecości zgadza się ze mną bo: jestem piękna, jedyna w swoim rodzaju, a piękno to nie tylko powłoka zewnętrzna, to moje wnętrze przed wszystkim! I jestem łagodna, do momentu gdy moje terytorium czy najbliżsi nie są zagrożeni.


Ubrania służą mi po kilka lat, za duże wyrzucam, za małych nie posiadam, a jeśli coś leży to pewnie gdzieś w kącie, zapomniane. Coś wyjściowego, eleganckiego... nie mam pojęcia czy jest w mojej szafie, inne wygodne wyjściowe, w ilości sztuk kilka - owszem tak, za to ubranka sportowe, tzn rowerowe i biegowe (buty również) mogłabym w każdym sklepie kupować :-) :-) :-) Nie wiem czy można je nazwać kobiecymi... chyba, że nagość jest kobieca, to biegaczki biegające prawie "nago" można dojrzeć w tłumie biegaczy :-P
Żeby nie było, że buty tylko biegowe mam, nie, nie ;-P
Szpileczki też... kupione 2 lata temu i... ani razu nie założone bo okazji nie było :-o
Nie jestem kolekcjonerką obuwiaCiekawe czy ten rodzaj "zboczenia" też można kobiecością nazwać...? ;-)
Kosmetyki... hi hi gdy kiedyś w sklepie powiedziałam ekspedientce, że potrzebuję tusz do rzęs, bo mój właśnie się skończył, a używałam go 3 lata, to pani z oburzeniem odparła, że tusz co 3 m-ce się wymienia!!! Tylko po co, skoro ja go używam raz na 3 miesiące :-D
Moja babcia powtarzała mi, że mam tak ładną oprawę oczu i w ogóle, że nie muszę się malować... Nie będę szukać drugiego dna i zastanawiać się po co to mówiła, ale kosmetyki do makijażu istnieją dla mnie tylko w sytuacjach wyjątkowych :-)
Do SPA nie chodzę, do kosmetyczki, manikiurzystki, masażysty też nie, ale czy z tego powodu brakuje mi kobiecości? Cały czas mam bardzo głębokie przekonanie, że kobiecość to COŚ bardzo subtelnego i właściwie niewidzialnego :-) że składa się na nią bardzo wiele czynników.


Zastanawiam się czy opiekuńczość jest kobieca...
Bo ja to pyłki usuwam spod nóg, aby Ci których kocham się o nie nie potknęli... ale nigdy nie zdarzyło się to w drugą stronę w stosunku do mojej osoby.
Trochę przystopowałam, uczę się egoizmu.
Oooo! Ależ jakie to nie kobiece, prawda? Kobieta egoistka to jak nie kobieta, bo jakim prawem może być zmęczona, może chcieć gdzieś wyjść, czy rozwijać się np zawodowo. A może studia by chciała skończyć w wieku 60 lat... No to PO CO przecież?! No po co...  i gdzie ta kobiecość...
O tym, że jest we mnie coś delikatnego usłyszałam od obcej (wówczas) osoby, Anetki, parę dni po maratonie. Wsiadłam do jej auta i usłyszałam "Grażynko, jaka Ty drobniutka jesteś...".
Nic się nie zgadzało z tym co słyszałam całe życie.
Dziś cieszę się, że jestem "JAK MÓJ OJCIEC" i że mam jego charakter! :-D


Kobietą będę zawsze, a to czy kobietą kobiecą to już zapewne różnie wygląda w oczach różnych ludzi :-)



Kobieca-Niekobieca Grażyna :-)



(przekrój fot z lat 2009-2014)